Ceny prądu biją rekordy. 700 zł więcej za energię? To całkiem możliwe
Średnia cena prądu dla polskich gospodarstw domowych była w ubiegłym roku najwyższa od 8 lat – podał URE. Za kilka lat będziemy je jednak wspominać z rozrzewnieniem. Prawdziwa jazda bez trzymanki dopiero się zaczyna, a symulacje ekspertów mogą co niektórych ozdobić kilkoma siwymi włosami.
Jeżeli martwiły was w ostatnich latach doniesienia o rosnącej cenie energii elektrycznej, to mam złe wieści. Na razie akcja dopiero się rozkręca. Urząd Regulacji Energetyki policzył na podstawie umów kompleksowych (dystrybucja i sprzedaż), że w 2020 r. średnia cena prądu wzrosła z 0,4862 zł netto/KWh do 0,5374 zł netto/kWh.
Przeciętny singiel może takich kilowatogodzin zużyć rocznie mniej niż tysiąc, większa rodzina spokojnie jest w stanie przebić i dwa tysiące. Łatwo więc policzyć, że mówimy o kosztach rzędu 50-100 zł rocznie ekstra. Nie ma dramatu, choć chyba nikt nie skacze z tego powodu z radości. Warto przy tym zastrzec, że podwyżka ta obejmowała tak naprawdę dwa lata, bo w 2019 r. ceny zostały zamrożone przez rząd.
W bieżącym roku będzie już nieco gorzej. URE twierdzi, że w 2021 r. przez zmianę taryf ceny prądu wzrosną o ok. 8 zł miesięcznie, czyli przez 12 miesięcy zubożejemy o ponad dziewięć dyszek. Mimo to na antenie radia Nowy Świat były minister energii Krzysztof Tchórzewski rzucił beztrosko:
Przepuściłem tę wypowiedź przez translatora inflacyjnego i wyszło mi coś takiego:
Myślicie, że dobrze przetłumaczył? Idąc tym tropem Tchórzewski dodał zresztą, że na zapowiadane wcześniej rekompensaty za energię elektryczną nie mamy co liczyć. Jesteśmy po prostu, jako społeczeństwo, na taką jałmużnę od rządu zbyt bogaci.
Ceny energii będą rosnąć do 2030 r.
Polski Instytut Ekonomiczny zakłada, że ceny energii elektrycznej będą rosnąć do 2030 r. Dlaczego? Bo jesteśmy jako kraj coraz bardziej prądożerni, bo ceny zielonych emisji rosną coraz szybciej, a dekarbonizacja a la Polska przebiega wolno. Jeszcze długo będziemy opierać się na węglu, którego wydobycie w kraju jest coraz droższe i bardziej opłaca nam się importować go z zagranicy.
Do tego trzeba dodać jeszcze koszty transformacji na OZE. Polityka energetyczna Polski do 2040 r. przewiduje, że na energetyczną rewolucje wydamy 890 mld zł. Spora część tej kwoty obciąży Skarb Państwa i spółki energetyczne. A potem: tak, dobrze myślicie, również odbiorcę końcowego, którym jesteśmy my i krajowe przedsiębiorstwa.
Czy to oznacza, że pozostanie przy paliwach kopalnych będzie dla nas tańsze? PIE przekonuje, że wręcz przeciwnie, bo na renowację i modernizację „węglowych mocy wytwórczych” wydamy ponad bilion złotych. Ten scenariusz przewiduje też brak termomodernizacji domów jednorodzinnych, co przełoży się na większe wydatki na ogrzewanie.
Jeżeli odejdziemy od czarnego złota, rachują analitycy, przeciętne gospodarstwo domowe zapłaci za dekadę o 51 zł więcej miesięcznie przy założeniu, że w 2018 średni wydatek na osobę to 122 zł.
Rozwój farm wiatrowych, budowanie instalacji fotowoltaicznych i inne takie nowoczesne cuda sprawi więc, że na koniec roku zobaczymy rachunek o ponad 600 zł wyższy. Ale zanim się zbulwersujecie, spójrzmy na „czarny wariant”. Pozostanie przy węglu może podbić ceny o 60 zł w skali miesiąca, czyli koło 720 zł rocznie. Jak o tym pomyśleć, wspominane wcześniej 50 zł rocznie brałbym w najbliższych latach w ciemno. I to przez długie lata
Kiedyś będzie ekologicznie i tanio
Piotr Naimski, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, zakłada, że na tym koszmar się skończy. Do 2030 r. będziemy dysponować tańszą energią i bardziej przyjazną środowisku.
Mniej optymizmu nosi w sobie Instytut Energetyki Odnawialnej, który w 2019 r. twierdził, że podwyżki nie zatrzymają się aż do 2040 r. Nawiasem mówiąc to nieco zastanawiające, że w obu wypadkach podaje się okrągłą datę. Mam nadzieję, że nie jest to związane z jakimś magicznym myśleniem i zaklinaniem rzeczywistości.
Póki co szykujcie pieniążki, bo jeżeli wzrost cen ma w tej dekadzie przyspieszyć, a IEO pisał tak:
...to znaczy, że czeka nas kilka bardzo chudych lat.