REKLAMA

Rząd obiecuje 380 zł miesięcznie dla każdego Polaka. Potem każe zapłacić za opływanie w luksusy

W czasach kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa wszelkie obietnice zmniejszania obciążeń fiskalnych należy traktować z dużą dozą nieufności. Wiele wskazuje, że podobnie jest z deklaracjami związanymi z tzw. Nowy Ładem.

płaca-minimalna-apel-do-rządu
REKLAMA

Już za dwa tygodnie Prawo i Sprawiedliwość ma ogłosić program odbudowy gospodarczej państwa po kryzysie. Nie do końca wiadomo, dlaczego „po”, skoro kryzys trwa w najlepsze i nie wiemy, kiedy tak naprawdę się skończy.

REKLAMA

Proces szczepień trwa już trzeci miesiąc, ale brazylijskiego wariantu wirusa żadne igły się nie imają , a naukowcy z Państwowej Akademii Nauk przestrzegają przed hurraoptymizmem. Koniec pandemii wcale nie jest tak blisko, jak wydawało się to jeszcze od koniec 2020 r.

Rząd zwiększy kwotę wolną?

Program, zwany „Nowym Ładem” jest już jednak ponoć gotowy. OKO.press dotarło do niektórych założeń i okazało się, że rząd zamierza ulżyć przede wszystkim najsłabiej zarabiającym Polakom, choć finalnie zyskają na nim wszyscy. O co chodzi? PiS chce podnieść kwotę wolną od podatku do 30 tys. zł.

Oczywiście trudno dzisiaj przewidzieć, jak wdrożenie tej obietnicy w życie będzie wyglądać w praktyce. Rząd już raz obiecywał zwiększenie kwoty wolnej, po czym wprowadził skomplikowany system w ramach, którego zdecydowana większość podatników dostaje od fiskusa taki sam zwrot, jak przed reformą.

Większość społeczeństwa może liczyć na koniec roku podatkowego na dokładnie 548,30 zł. Mowa tu o osobach zarabiających między 13 tys. 85,5 tys. zł rocznie. Dla uproszczenia przyjmijmy, że tyle właśnie Polacy zyskują dzisiaj dzięki kwocie wolnej. Reszta jest przecież w skali kraju marginesem.Zwiększenie kwoty wolnej do 30 tys. zł rocznie sprawi, że kwota zmniejszająca podatek pójdzie w górę do 5,1 tys. zł rocznie, dzieląc to przez 12 miesięcy dostajemy dokładnie 425 zł. Obecnie podatnik oszczędza dzięki kwocie wolnej 45,7 zł miesięcznie.

Oznacza to, że po wprowadzeniu Nowego Ładu zdecydowana większość z nas wzbogaciłaby się o dodatkowe 379 zł w skali miesiąca i ponad 4,5 tys. zł rocznie.

Zwrotów za prąd nie będzie

Czy to dużo? Trudno powiedzieć, zapewne ilu Polaków, tyle odpowiedzi. Rząd odpowiedział sobie na to pytanie na własne potrzeby. I uznał, że dodatkowe kilka stów wznosi nas na nowy poziom zamożności. Poseł PiS i były minister energii Krzysztof Tchórzewski stwierdził na antenie radia Nowy Świat, że obiecywane wcześniej rekompensaty za prąd nie są już konieczne. Dlaczego? Bo Polacy żyją na wyższej stopie życiowej niż wcześniej. A przecież dodatkowe pieniądze z Nowego Ładu jeszcze do naszych kieszeni nie wpadły.

Biorąc pod uwagę, że według analiz Instytutu Badań Strukturalnych, co dziesiąte gospodarstwo domowe w Polsce dotknięte jest ubóstwem energetycznym, strach się bać, jak pan Tchórzewski owy dobrobyt definiuje. Przypomnijmy, że jeszcze rok temu rząd zakładał zrekompensowanie podwyżek cen energii maksymalnie do 306 zł rocznie.

Nowe podatki? Przecież jesteśmy już bogaci

Możemy zresztą w ciemno obstawiać, że na wycofaniu się z ubiegłorocznych obietnic się nie skończy. Rząd pracuje nad opłatą reprograficzną (6 proc. od wartości zakupionej elektroniki) i głośno zastanawia się, jak zwiększyć dochody samorządów.

W tym samym czasie NBP bez skrępowania przyznaje, że wysoka wartość złotówki nie jest mu na rękę. W najbliższych latach inflacja ma przekraczać 3 proc.

W rezerwie jest jeszcze podatek katastralny. Ministerstwo Finansów po tekście Agaty Kołodziej odżegnywało się od tej koncepcji jak potrafiło, ale trzeba przyznać, że w razie zmiany zdania resort szybko znalazłby mocne argumenty. Aż 84 proc. z nas mieszka przecież we własnych mieszkaniach. W skali Europy jesteśmy ewenementem. Dla porównania u naszych sąsiadów zza Odry mieszkanie wynajmuje co drugi obywatel.

REKLAMA

Biedy nie ma, wręcz przeciwnie. Skoro nie wydajemy na wynajem, możemy podzielić się oszczędnościami z urzędem skarbowym. A potem scenariusz jest już znany. Ekspresowa praca w komisjach, nocne głosowanie i rano budzimy się, mając Senat i prezydenta za ostatnie instancje.

I koniec końców, w grudniu mamy dokładnie tyle samo pieniędzy (albo nawet mniej), ile w 2020 r. o tej samej porze. Nierealny scenariusz? No to poczekajcie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA