Nie tylko rząd, ale i samorządy mogą mieć zakusy, by sięgnąć głębiej do naszych kieszeni
„Poważnie trzeba się zastanowić nad nowymi źródłami finansowania samorządów” - powiedział Michał Cieślak, minister, członek Rady Ministrów. Zaledwie kilka dni temu również przedstawiciel Ministerstwa Finansów zapowiadał poważną reformę systemu finansów samorządowych. Nie jest tajemnicą, że samorządom brakuje pieniędzy. Niektóre nawet szykują się, żeby z tego powodu pozywać Skarb Państwa. Ostatecznie więc pewnie ktoś znowu sięgnie do naszych kieszeni, bo pieniądze jednak nie rosną na drzewach.
„Poważnie trzeba się zastanowić nad nowymi źródłami finansowania samorządów” - powiedział podczas Konwentu Burmistrzów i Wójtów Śląskiego Związku Gmin i Powiatów Michał Cieślak, minister, członek Rady Ministrów odpowiedzialny za rozwój samorządu terytorialnego, co zauważył serwis prawo.pl.
Wszystko wskazuje na to, że reforma systemu finansów samorządowych nie będzie kosmetyczna, a szykuje się duża rewolucja, minister zaznaczył bowiem, że „po 30 latach funkcjonowania samorządu w Polsce jest czas na to, żeby wprowadzić kolejne zmiany i doprowadzić do kolejnego przełomu”.
Nie będzie przekładania z worka do worka
„Nie mówię tutaj o przekładaniu z worka do worka, czyli np. sytuacji, kiedy próbujemy pracować na podatku VAT, trzeba znaleźć nowe źródła finansowania, napływa dużo propozycji w tym obszarze i wszystkie analizujemy, mam nadzieję, że w momencie, kiedy powołana zostanie Rada Samorządowa przy premierze, będzie ona pomagać w pracach nad materiałem, który napłynie”
- powiedział Cieślak.
Na razie nie ma mowy, żeby ujawniać szczegółowe pomysły, ale to nie pierwszy taki sygnał, że trzeba zapewnić samorządom dodatkowe pieniądze.
Zaledwie kilka dni temu o konieczności zreformowania systemu dochodów samorządów mówił Sebastian Skuza, sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów. Szczegółowych pomysłów na tę reformę również nie ujawnił, ale wiadomo, co rządowi chodzi po głowie:
- należy związać wzrost dochodów samorządów ze średniookresową dynamiką PKB;
- zastosować trzyletnią średnią wpływów podatkowych z ostatnich lat zamiast jednorocznych wpływów przy ustalaniu zarówno globalnej kwoty udziału samorządów we wpływach z podatków PIT i CIT, jak i pojedynczej jednostki samorządu we wpływach z tych podatków;
- wpływy z podatków PIT i CIT byłyby przekazywane w stałych, comiesięcznych ratach;
- dochody samorządów z tytułu udziału w PIT i CIT oraz w subwencji oświatowej na dany rok, byłyby corocznie indeksowane wskaźnikiem średniookresowej wartości PKB, ale w cenach bieżących, żeby uwzględniać również inflację;
- zmiany w tzw. podatku janosikowym, by uniknąć sytuacji, w której podatek ten nalicza się w czasie koniunktury gospodarczej, ale wpłata wypada w czasie dekoniunktury.
Powołano już w tym celu specjalny zespół samorządowo-rządowy, który nad zmianami już pracuje.
Wściekli samorządowcy pozywają Skarb Państwa
Samorządowcy nie są wcale zachwyceni propozycjami zmian. Choćby dlatego, że nie rozwiązują one problemu pogłębiającego się niedoszacowania subwencji szkolnej, która nie pokrywa rosnących wydatków na edukację z powodu rosnących płac nauczycieli, pensum, innych kosztów pracy czy choćby silnego wzrostu cen energii.
Samorządowcy zresztą w sprawie subwencji szkolnej idą na całość i zamierzają pozwać do sądu Skarb Państwa. Związek Miast Polskich alarmuje, że o ile od początku samorządy muszą dopłacać z własnej kieszeni do utrzymania oświaty, bo subwencja oświatowa przekazywana z budżetu centralnego nie wystarcza, o tyle odkąd władzę przejęła Zjednoczona Prawica, dopłaty z własne kieszeni rosną drastycznie.
Jak pisze „Rzeczpospolita”, w ubiegłym roku gminy wiejskie dopłacały ze swojego budżetu na oświatę średnio 10 proc. ale już miasta na prawach powiatu aż 60 proc., a gminy miejskie nawet ponad 70 proc.
W efekcie np. Szczecin zamierza domagać się od Skarbu Państwa w sądzie ok. 46 mln zł, które dołożył tylko do samych pensji nauczycieli w latach 2018-2020.
Dodatkowo przedsądowe wezwania do zapłaty na 100 mln zł za koszty reformy edukacji przeprowadzonej przez PiS złożyły już: Warszawa, Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Grudziądz, Kraków, Łódź, Opole, Płock, Rzeszów i Sopot.
Konkurs na cudotwórcę
To już jest sprawa na noże. A premier Morawiecki daleki jest od łagodzenia tego konfliktu, bo właśnie zasugerował, że jak jakiemuś samorządowi brakuje środków z subwencji oświatowej, znaczy, że nie umie gospodarować pieniędzmi.
„Część samorządów świetnie radzi sobie z pokryciem kosztów edukacji z subwencji. […] Usłyszałem to od wielu samorządowców wprost: że przeznaczają część z tej subwencji nawet na drogi, na chodniki, bo starczy im ona z naddatkiem. Niektórzy gospodarują inaczej i w związku z tym ponoszą tego odmienne konsekwencje”
– powiedział premier Morawiecki.
I tymi słowami wywołał jeszcze większą wściekłość samorządowców, którzy ironizują, że chętnie ogłoszą konkurs na największego cudotwórcę, który z subwencji oświatowej opłaca utrzymanie szkół i jeszcze buduje chodniki. Bo to trochę jak: masz 5 zł, kup coś na obiad i dla siebie waciki, ale pamiętaj, żeby przynieść resztę.
Reszty nie ma. Rząd raczej w ramach tej wielkiej reformy finansów samorządowych nie będzie zbyt chętny, by dorzucać samorządom dużo więcej ze swojej kasy, bo i ona jest pusta, więc pozostaje czekać na pomysły nowych danin, tym razem lokalnych.