Polacy rzucili się na kredyty hipoteczne. I to tak bardzo, że banki uciekają, gdzie pieprz rośnie
Boom na kredyty hipoteczne trwa w najlepsze. W marcu złożyliśmy najwięcej wniosków kredytowych od 10 lat. Banki powinny być zachwycone, bo to obecnie jedyna kategoria, na której zarabiają, tymczasem te przestają sobie radzić z tym ogromnym popytem i zaczynają wręcz uciekać przed klientami. No i oczywiście przygotujcie się na wzrost marż.
56 tys. wniosków kredytowych – tyle musiały rozpatrzeć banki w marcu tego roku (dane Biura Informacji Kredytowej). To dużo. Bardzo dużo. Najwięcej od 10 lat. Problem w tym, że od kilku lat banki nie mogą zwlekać z decyzjami kredytowymi. Więcej, nie mogą po prostu odpowiedzieć kredytobiorcy, czy otrzyma pieniądze, ale muszą podać mu powód ewentualnej odmowy. A to trwa. Tymczasem przepisy dają na to bankom 21 dni od momentu złożenia wniosku kredytowego przez klienta.
A że klientów ostatnio jest zatrzęsienie, banki przestają sobie z tym radzić i próbują jakoś zarządzać popytem, studząc nasze marzenia o własnym mieszkaniu.
Koniec z niskimi marżami, trudniej o kredyt na dom
Najprostsza strategia to podnoszenie marż. Choć ta akurat wynika być może bardziej z tego, że jak rośnie popyt, rośnie też cena produktu. Na takie kroki zdecydowały się ostatnio Millennium i Pekao Bank Hipoteczny, które dotąd miały najtańsze oferty na rynku.
Ale są też bardziej wysublimowane triki. Część banków, kiedy nie wyrabia się z wydaniem decyzji kredytowej w ustawowym terminie, prosi klientów o dostarczenie dodatkowych, ponoć brakujących dokumentów, a wtedy czas biegnie od początku, bo 21 dni liczy się od złożenia kompletnego wniosku kredytowego wraz z pełną dokumentacją.
Są też banki, które przestają kredytować budowę domu. Taka dokumentacja wymaga po prostu więcej pracy po stronie banku, łatwej więc odpuścić sobie ten segment rynku.
Efekt może być taki, że czekanie na decyzję kredytową może trwać bardzo długo. Jak się przed tym zabezpieczyć? Najlepiej złożyć wnioski kredytowe jednocześnie 2-3 bankach. Pytanie w których?
Santander bierze wszystko
Ranking uwzględniający najnowsze marże banków i ich wymagania dotyczące wkładu własnego (a tu w ostatnich miesiącach wiele się zmieniało) przygotowała firma Expander.
Jeśli macie jedynie 10 proc. wkładu własnego (tak, takie kredyty znowu wróciły na rynek) przy modelowym kredycie na 300 tys. zł zaciągniętym na 25 lat, najtańszy będzie Santander z marżą 2,79 proc., co po dodaniu WIBOR-u daje oprocentowanie na poziomie 3 proc. Warunek to otwarcie konta i zapewnienie comiesięcznych wpływów w wysokości 3 tys. zł przez 5 lat, do tego skorzystanie z karty kredytowej, którą trzeba co miesiąc wydawać min. 500 zł oraz wykupienie ubezpieczenia na życie i ubezpieczenia mieszkania. Bez tych dodatkowych warunków oprocentowanie wzrośnie do 3,4 proc.
Za Santanderem na podium są Millennium z marżą 3,1 proc. i oprocentowaniem 3,31 proc. oraz PKO BP – odpowiednio z 2,66 i 2,91 proc.
W przypadku wkładu własnego na poziomie 20 proc. znów najlepiej wypada Santander z marżą 1,89 proc. i oprocentowaniem po dodaniu stawki WIBOR 2,1 proc. Za nim jest ING Bank Śląski – marża 2,2 proc., oprocentowanie 2,45 proc. i Bank Millennium – odpowiednio 2,2 i 2,41 proc.
Tak tanio jeszcze nie było, więc nie ma się co dziwić, że Polacy tak chętnie korzystają z niskich stóp procentowych. Tylko żeby nie zniknęło nam z horyzontu, że stopy wiecznie niskie nie będą, a kredyty spłacać będziemy jeszcze przez lata. Może więc warto ostudzić głowy, żeby potem nie było płaczu…