REKLAMA

Banki po cichu pracują nad nową opłatą. Tanio nie będzie, bo klienci za bardzo cwaniakują

Banki chcą nowej opłaty za kredyty hipoteczne, bo boją się, że klienci ze stałym oprocentowaniem będą ich robić w konia, kiedy stopy procentowe spadną i zmienne oprocentowanie będzie się bardziej opłacać. Mają rację!

Banki po cichu pracują nad nową opłatą. Tanio nie będzie, bo klienci za bardzo cwaniakują
REKLAMA

Kiedy stopy procentowe zaczęły w Polsce rosnąć, a klienci nagle odkryli, jakim cudownym wynalazkiem jest jednak kredyt hipoteczny o czasowo stałym oprocentowaniu, pisałam o tym, że za jakiś czas możemy mieć nowy systemowy problemik.

REKLAMA

WIBOR znów będzie na propsie

Bo taki klient, który zdecyduje się na kredyt mieszkaniowy o niezmiennym przez 5-7 lat oprocentowaniu w momencie, kiedy stopy procentowe są już na szczycie lub się do niego zbliżają, za dwa-trzy lata może być rozczarowany, że płaci nadal wysokie odsetki od kredytu, kiedy stopy procentowe, a za nimi WIBOR (albo wtedy już WIRON) już spadły i mógłby płacić mniej.

Co zrobi klient? Oczywiście, że nie musi tkwić w tej klatce, tylko odkryje, że może przenieść kredyt do innego banku i przy tej okazji wrócić do zmiennej stopy procentowej. Albo w innym scenariuszu - nadpłaci kredyt oszczędnościami, jeśli ma, żeby uniknąć wysokich odsetek.

Efekt w obu wariantach będzie taki sam: banki będą miały problem. Cwany klient ucieknie, a bank zostanie z instrumentami, które musiał kupić, żeby zabezpieczyć stałą stopę procentową na kilka lat. Jeszcze gorzej, że taki instrument nie zabezpiecza każdego pojedynczego kredytu, ale całe pakiety kredytów. Wobec nieprzewidywalnej ucieczki kredytobiorców z umów o okresowo stałej stopie, trudno takim ryzykiem zarządzać.

Co mogą zrobić banki?

Teoretycznie już dziś prawo, czyli ustawa o kredycie hipotecznym z 2017 r., pozwala wprowadzać dodatkowe opłaty przy kredytach o stałym oprocentowaniu, żeby zrekompensować sobie ucieczkę klientów.

Tylko że do tej pory tego kredytodawcy nie robili, bo przepisy nie mówią jasno, jak taka rekompensata miałaby dokładnie działać. Właściwie mówią, że rekompensata może pokrywać koszty banku wynikające z tego, że klient spłacił kredyt przed terminem, ale absolutnie nie może to być źródło zarobku dla banku. I banki boją się, że w takim razie wściekli klienci pójdą do UOKiK i banki znów dostaną po łapach, jeśli okaże się, że sposób wyliczania rekompensaty można podważyć.

Ale portfel kredytów o stałej stopie ciągle rośnie i tego ryzyka nie można dłużej ignorować. Banki przestają odpuszczać i jak donosi Business Insider, sektor finansowy prowadzi już rozmowy z UOKiK na temat tego, jak najlepiej skonstruować nową prowizję, żeby potem nikt się jej nie czepiał.

Pomysł jest taki. Dodatkowa prowizja w przypadku wcześniejszej spłaty kredytu z okresowo stałym oprocentowaniem byłaby naliczana od salda kredytu tuż przed nadpłatą. Stawka to 1-5 proc. i mogłaby się zmieniać w zależności od tego, w którym momencie klient nadpłaca kredyt.

Jeśli ma w umowie stałe oprocentowanie kredytu na pięć lat, w pierwszym roku tego okresu płaciłby 5 proc. prowizji od kapitału, który jeszcze został do spłaty, w drugim roku 4 proc., w trzecim 3 proc. itd.

W przypadku przeciętnego kredytu, który w ubiegłym roku opiewał na 340 tys. zł, klient, który zdecydowałby się spłacić kredyt jeszcze w pierwszym roku od jego zaciągnięcia, musiałby zapłacić bankowi rekompensatę w wysokości 17 tys. zł. Jeśli zrobiłby to w drugim roku (część kapitału już spłacił w terminowych ratach, saldo więc spada do 320 tys. zł), opłata dla banku to ok. 9500 zł, a w ostatnim, piątym roku obowiązywania stałej stopy w umowie, rekompensata wyniosłaby ok. 3000 zł.  

Czy to pomysł, którego klienci nie podważą?

Poczucie bezpieczeństwa bankowcom może dać fakt, że sami tego nie wymyślili, tylko zainspirowali się rozwiązaniem, które funkcjonuje już w wielu krajach, m.in. Wielkiej Brytanii. Zasadniczo w większości krajów, w którym dominują kredyty o stałej stopie, takie rekompensaty są naliczanie, więc się nie dziwcie za bardzo.

I tu warto dodać, co robią brytyjskie banki w sytuacji, gdy klient spłaca dużą część kapitału, ale wcale nie ucieka z kredytem zupełnie. Okazuje się, że polityka poszczególnych banków jest różna, ale zdarza się, ale rekompensata za wcześniejszą nadpłatę kredytu jest naliczana nawet wtedy, kiedy klient spłacił więcej niż 10 proc. kapitału w rok.

Ale za to w innych krajach zdarza się też tak, że prawo do naliczania takiej rekompensaty za wcześniejszą spłatę kredytu o okresowo stałym oprocentowaniu banki mają wyłącznie wtedy, kiedy stopy procentowe w danym kraju spadają. Inaczej figa.

Wcześniejsza spłata kredytu nie będzie za darmo

No trudno, ale banki mają rację i prędzej czy później pewnie uda im się wypracować system naliczania opłat za wcześniejszą spłatę. Z moralnego punktu widzenia dla mnie to brzmi uczciwie, bo to tak, jakby zamówić w cukierni 100 tortów na wielką okazję, ale odebrać tylko dziesięć, a po resztę pójść gdzie indziej, bo tam akurat właśnie zrobiło się taniej. A kto zapłaci za pozostałe 90, które już upieczone?

REKLAMA

Nie łudźmy się, dziś za te pozostałe 90 płacą solidarnie wszyscy kredytobiorcy, którzy decydują się na kredyt z okresowo stałą stopą, bo banki do marży liczonej wszystkim doliczają sobie ryzyko, że część ich zrobi w konia i ucieknie przed czasem. 

Gdyby mogli kazać płacić tylko uciekinierom, marże dla pozostałych mogłyby spaść. Przynajmniej teoretycznie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA