Prezydent Andrzej Duda zapowiada, że po skończeniu kadencji w sierpniu 2025 roku nie poprzestanie na świadczeniu emerytalnym, które przysługuje byłym głowom państwa. Jak przekonuje, jest prężnym człowiekiem i może jeszcze zarabiać na życie, a do tego prezydencka emerytura „nie rozpieszcza”. Możecie kpić z tych „marnych 11 tys. zł”, ale prezydent swoją pracowitością mógłby przełamać barierę i dać Polsce dodatkowy milion pracowników rocznie.
Aż dziw, że media nie wzięły prezydenta Andrzeja Dudy masowo na tapetę, kiedy był gościem Radia Zet. Prezydent się bowiem idealnie podstawił. Zapytany przez Bogdana Rymanowskiego, jakie ma plany po zakończeniu kadencji, odparł:
Jestem prężny, będą pracował, mogę jeszcze zarabiać na swoje utrzymanie.
Nie oznacza to, że tym samym zrzeknie się utrzymywania go przez podatników. A przypominam, że każdemu odchodzącemu prezydentowi, niezależnie od wieku, należy się tzw. emerytura prezydencka. Świadczenie to jest zależne od wynagrodzenia, jakie prezydent otrzymuje w czasie pełnienia urzędu i w przypadku Andrzeja Dudy oznacza 13691,47 zł brutto, czyli ponad 11 tys. zł na rękę.
Prezydent na froncie walki z ageizmem
No i rzecz w tym, że Andrzej Duda podkreślił, że to mało, dlatego będzie pracował, dorabiając sobie do tej kwoty. A mówiąc precyzyjniej, stwierdził, że Polska „nie rozpieszcza pod tym względem swoich byłych prezydentów”, bo przecież jako były prezydent też ma jakieś obowiązki wobec świata, czasem musi się dobrze ubrać, zaprosić kogoś do wykwintnej restauracji itd.
Do czego zmierzam? Andrzej Duda ma 52 lata, kiedy przejdzie na emeryturę prezydencką, będzie miał 53 lata, a to oznacza, że znajdzie się w grupie pracowników, których w Polsce nadal dotyka ageizm, czyli dyskryminacja ze względu na wiek.
Więcej wiadomości na temat seniorów można przeczytać poniżej:
Były już prezydent będzie miał doskonałą okazję pokazać Polsce, jak bardzo prężny i pełen wigoru jest pracownik 50+ i jeszcze się do czegoś nadaje. Trochę podaję wam tę historie w sosem doprawionym ironią, ale tylko trochę, bo problem jest naprawdę poważny. Czy wierzę, że Andrzej Duda może z walki ageizmem zrobić swoją misję? Średnio, ale w sumie mógłby. I jako były prezydent, mógłby nawet odnieść jakiś sukces.
A warto, bo dzięki temu moglibyśmy przestać tak płakać nad demografią w Polsce, której nie uratowało ani 500+ ani nie uratuje jej już nic innego. Obecny wskaźnik dzietności na poziomie 1,1 jest już najniższym w Europie i w całym świecie zachodnim. Wszędzie jest źle, ale w Polsce robi się źle najszybciej.
I nie ma co załamywać rąk, tylko przenieść się na inny front.
1 mln dodatkowych pracowników co roku
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który specjalizuje się w rynku pracy, niedawno wyliczał na łamach „Rzeczpospolitej”, że samo tylko podniesienie wieku emerytalnego kobiet do 65 lat, by był równy wiekowi mężczyzn, jak to jest w całym cywilizowanym świecie, dałoby polskiej gospodarce 940 tys. pracowników rocznie przez kolejne 20 lat.
To aż nadto, żeby zatrzymać nasilający się problem z brakiem rąk do pracy. Spójrzcie na dane ZUS. Zakład liczy tzw. współczynnik obciążenia demograficznego, który pokazuje, ile osób w wieku poprodukcyjnym przypada na 100 osób w wieku produkcyjnym. Obecnie wynosi on 40, co znaczy, że na 100 osób w wieku od 18 do 59 lat dla kobiet i do 64 lat dla mężczyzn przypada 40 osób w wieku powyżej 59/64 lat.
Zaledwie dziesięć lat temu wynosił on mniej niż 30, za dziesięć lat, zgodnie z prognozą Ministerstwa Finansów, wyniesie 45. Żeby tak się nie stało, tzn. żebyśmy zatrzymali się na obecnych 40, według symulacji ZUS musielibyśmy ściągnąć do Polski w ciągu dziesięciu lat 2,6 mln dodatkowych cudzoziemców w wieku produkcyjnym, by ratować nasz rynek pracy. To 200-360 tys. osób dodatkowo rocznie. Eksperci mówią: to nierealne. Po prostu napływ imigrantów do Polski spowalnia, rynek nie jest wstanie też tak dużej grupy wchłonąć ze względu na różnice kulturowe.
Podsumowując: 360 tys. ludzi rocznie, których potrzebujemy, ale nie damy rady ściągnąć vs. 940 tys. ludzi, których już mamy, ale przedwcześnie wysyłamy na zielona trawkę. Tylko ten ageizm…
Ale jak prezydent załatwi, to już sprawa prosta, prawda? Wiem, wiem, są jeszcze politycy bojący się wywózki na taczkach po wypowiedzeniu słów „podwyżka wieku emerytalnego”. Ale to jednak dużo łatwiejsze niż zmuszenie kobiet do rodzenia.