Miesiąc temu Booksy wystartowało z akcją wsparcia dla salonów urody. Teraz samo stoi nad krawędzią. Wszystkiemu winny koronawirus, który odciął firmę od przychodów. Aby ratować spółkę przed katastrofą, jej założyciel i szef Stefan Batory już zwolnił 150 osób.

W ramach walki z pandemią Covid-19 rząd nakazał zamknięcie salonów fryzjerskich, Niektórzy fryzjerzy przenieśli się do podziemia, czyli nielegalnie obsługują stałych klientów w swoich domach.
Skoro nikt oficjalnie nie chodzi do fryzjera, to kłopoty mają pośrednicy, tacy jak Booksy. Za ich pomocą usługodawcy mogą zarządzać swoim kalendarzem czy odbierać przedpłaty za wizyty.
Booksy zarabia na pakietach od salonów; zamykają się one w granicach 100-300 zł miesięcznie i oferują nieskrępowany dostęp do platformy.
Gdy wybuchł w Polsce kryzys wywołany koronawirusem, a firmy usługowe utraciły niemal cały ruch, Booksy obniżył swoim klientom abonament o połowę, ale to nie pomogło. Salony fryzjerskie zaczęły masowo rezygnować z pośrednictwa startupu.
Booksy zwalnia 150 ludzi. To połowa załogi
Spółka jest aktualnie w złej kondycji. Stefan Batory zdradził „Pulsowi Biznesu”, że musiał zwolnić połowę pracowników, aby utrzymać jej funkcjonowanie.
Nie oznacza to jednak, że Booksy stanie się ofiarą kryzysu. Ze świata dochodzą do nas bowiem pocieszające informacje, że politycy planują powolny restart gospodarki. W Czechach otwierają obiekty sportowe, a Austriacy planują otwarcie centrów handlowych i salonów fryzjerskich na początku maja. W Norwegii wkrótce otworzą się przedszkola, a Duńczycy wrócą do klas już w środę.
Wszystko to daje nadzieję, że Booksy również wstanie na nogi. Startup – jakby przeczuwając kataklizm – niedawno organizował akcję wsparcia salonów urody. Osoby przywiązane do swoich fryzjerów mogły przekazać im opłaty za przyszłe usługi. Jak widać, część z nich wolała jednak prewencyjnie obcinać koszty.