REKLAMA

Polski węgiel zalega na zwałach, bo nikt go nie chce. Zapasy urosły do rekordowego poziomu

Górnicy grożą pikietami, rząd z nimi rozmawia i podpisuje porozumienie. Mogłoby się wydawać, że niebezpieczeństwo zażegnane i nie ma powodów do zmartwień. Ale tak nie jest. Nasze kopalnie ciągle produkują więcej węgla, niż go sprzedają. W efekcie mamy rekord na przykopalnianych zwałach.

wegiel-dostep-zima
REKLAMA

W sierpniu przykopalniane zwały węgla osiągnęły poziom 7,92 mln ton. To zdecydowanie najwięcej w tym roku. Jeszcze w styczniu na zwałach leżało 6,35 mln ton „czarnego złota”.

REKLAMA

Potem z miesiąca na miesiąc było go tam więcej, nie licząc lekkiej zadyszki w maju i czerwcu, kiedy zapotrzebowanie energetyczne na całym świecie przez lockdown wywołany pandemią COVID-19 spadło do poziomów z drugiej wojny światowej. W lutym 2020 r. przy kopalniach było już 7.08 mln ton węgla, w marcu - 7,59, w kwietniu - 7,75, w maju - 7,45, w czerwcu - 7,25 i w lipcu - 7,89.

Co ciekawe i też znaczące: blisko 8 mln ton węgla na przykopalnianych zwałach to wynik niewidziany od dobrych paru lat. Ostatnio raz taki osiągnięto w kwietniu 2015 r. (7,96 mln ton węgla). Wtedy też polskie górnictwo było na ostrym zakręcie, a tonąca w długach Kampania Węglowa ledwo zipała. Niestety, rząd Ewy Kopacz nie miał za bardzo pomysłu, co robić z tym węglowym kłopotem. Skończyło się na powołaniu do życia Polskiej Grupy Górniczej, która miała w przyszłości nie powielać błędów Kampanii. Niestety, powielała i mamy powtórkę z niedalekiej historii. 

Zwały węgla przetrwały apele i groźby

Górnicy na rosnące z miesiąca na miesiąc przykopalniane zwały węgla zwracają już uwagę od dłuższego czasu. Ich zdaniem bowiem różnica między ilością wydobytego i sprzedanego węgla jest największą kulą u nogi polskiego górnictwa. To też determinuje nadmierny – zdaniem górników – import węgla do naszego kraju.

„Proceder ten uzasadniany jest kłamliwą argumentacją, że węgiel importowany jest tańszy od krajowego” - pisał w sierpniu do premiera Mateusza Morawickiego Bogusław Ziętek, przewodniczący Komisji Krajowej WZZ „Sierpień 80”. Zwracał też uwagę, że analizy dokonane przez pracowników Instytutu Staszica są jednoznaczne: średnio od 2010 r. do końca 2019 r. ceny polskiego węgla dla energetyki były niższe o około 42 zł za tonę od cen węgla obcego pochodzenia. 

Warto przypomnieć, że na początku roku wicepremier i szef Ministerstwa Aktywów Państwowych Jacek Sasin zarzekał się, że weźmie się za import węgla do Polski. Antidotum miał być też centralny magazyn węgla w Ostrowie Wielkopolskim, który zresztą bardzo szybko się zapełnił. 

Mogę to zagwarantować. Spółki Skarbu Państwa nie będą więcej importować węgla

– obiecywał Sasin.

Coraz mniej polskiego węgla

REKLAMA

Jak to się ma do wydobycia węgla w polskich kopalniach? Kiepsko. W sierpniu było ono na poziomie 4,23 mln ton, a z kolei sprzedaż w tym miesiącu wyniosła 4,17 mln ton. Gorzej było tylko w maju i czerwcu. To też wartości znacznie niższe od tych w porównywalnym kwietniu 2015 r. Wtedy wydobyliśmy 6.11 mln ton węgla, z czego sprzedaliśmy 5,88 mln ton. Im dalej będziemy cofać się w czasie, tym te różnice będą większe.

Prawda bowiem jest taka, że na przestrzeni ostatnich 10 lat w tym roku produkujemy zdecydowanie najmniej „czarnego złota” i najmniej go też sprzedajemy. I znowu idealnie wpasowuje się w to import - ten którego nie chcą górnicy, a z którym mieli walczyć politycy. W maju 2020 r. zaimportowaliśmy w sumie 1 mln ton węgla, a w czerwcu - 1,02 mln ton. Nie licząc stycznia (1.08 mln ton) to najwięcej w tym roku. W przywoływanym już tutaj kwietniu 2015 r. te wartości były znacznie mniejsze, a Polska w sumie zaimportowała wtedy ledwo 0,48 mln ton „czarnego złota”.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA