Zamrażanie WIBOR-u nie ma sensu. Bez cierpienia i wyrzeczeń walka z inflacją skończy się porażką
Stopy procentowe zrobiły się ostatnio zaskakująco modnym tematem. W odległą przeszłość odeszły czasy stóp zerowych, zdominowane przez narzekania, że są za nisko, bo sprawiają, że oszczędzanie na lokatach nie ma sensu. Teraz narzeka się na to, że są rozpaczliwie wysoko i do tego jeszcze rosną, co niechybnie oznacza katastrofę finansową w wielu polskich domach i rodzinach.
To, co dzieje się obecnie dokoła WIBOR-u, to efekt przypadłości polskich (i chyba nie tylko polskich) polityków, którzy ciesząc się niewielkim zainteresowaniem i jeszcze mniejszą sympatią ze strony ogółu społeczeństwa, usiłują stać się bardziej potrzebni dla tego społeczeństwa. W tym celu wyodrębniają z niego jakąś grupę i nazywają ją ofiarami czegoś tam, w sumie wszystko jedno czego.
Następnie bardzo głośno zaczynają się domagać, żeby tej grupie pomóc, bo ofiarom należy pomagać. Czasami nawet tej grupie obiecują pomoc, często jednak towarzyszy temu warunek, że najpierw muszą wygrać wybory i dopiero potem pomogą, dlatego trzeba na nich głosować.
W roli takich grup często występują emeryci, dawno temu byli to bezrobotni, kiedy jeszcze było ich dużo, czasami są to górnicy, a w ostatnich latach częściej niż poprzednio są to na przykład rodziny wielodzietne. Oczywiście w każdej z tych grup zawsze są osoby, którym powinno się pomóc, natomiast polityk zazwyczaj potrzebuje przekazu uproszczonego, brnie więc w nadmierne uogólnienia, które powodują, że jego przekaz najczęściej staje się niestety stekiem bzdur.
Dopłaty do rat kredytów to nic dobrego
Dzisiaj jesteśmy w momencie, w którym natychmiastowej pomocy potrzebują kredytobiorcy. Oczywiście wszyscy, bo wszyscy stoją na krawędzi katastrofy finansowej, ponieważ stopy procentowe w Polsce urosły do poziomu 4,5 proc. gdzie były raptem jedenaście lat temu. Wtedy z tego powodu żaden kredytobiorca nie wymagał pilnej pomocy politycznej, ale to nic nie szkodzi, bo teraz właśnie potrzebuje.
Większego znaczenia nie ma też to, że w żadnych statystykach dotyczących sektora bankowego nie widać żadnego pogorszenia się spłacalności kredytów, nie ma więc mowy o żadnym systemowym zagrożeniu, które mogłoby wymagać równie systemowej odpowiedzi ze strony państwa. Prawdziwy problem więc nie istnieje. Wyższe raty na pewno są niewygodne, wielu kredytobiorców może być nawet w szoku, że nagle zaczęły rosnąć tak szybko, ale generalnie na razie sobie z nimi radzimy.
Mimo to coraz szersze kręgi w społeczeństwie, a przynajmniej w naszych internetowych banieczkach w social mediach zatacza pomysł zamrożenia stawki WIBOR, która jest podstawą do wyznaczania oprocentowanie kredytów.
Mam wrażenie, że ta bardziej lewicowa opozycja forsuje ten pomysł dlatego, że generalnie jest to zgodne z lubianą przez nich ideą, że kapitalizm jest zły, a najgorsze w kapitalizmie są banki, które nas bezkarnie wyzyskują, a rosnące oprocentowanie kredytów jest tego dowodem, bo ten WIBOR to przecież banki ustalają między sobą, trochę nie wiadomo jak, więc pewnie coś tam oszukują, a do tego oprocentowanie lokat rośnie znacznie wolniej.
Z kolei opozycja bardziej centroprawicowa dostrzegła zapewne, że tematem odsetek, kredytów, inflacji i stóp procentowych można walić w rząd i w PiS, więc nie może przepuścić takiej okazji, nawet jeśli tak naprawdę wie, że we wzroście stóp procentowych przy wysokiej inflacji nie ma nic nadzwyczajnego. Rząd widząc rosnące zagrożenie medialne reaguje i zapowiada jakieś tam pomysły, które zapewne jak to często w przypadku premiera bywa, jeszcze się piętnaście razy zmienią i na końcu będą zupełnie inne niż zapowiadano na początku.
Sęk w tym, że politycy nie są w stanie administracyjnie ani ustawowo obniżyć odsetek od kredytów, mogą ewentualnie do nich dopłacać, co jednak w naszej sytuacji zapewne wywoła dalszy wzrost odsetek od kredytów, będzie więc to strata czasu i pieniędzy.
Tarcza antyinflacyjna tylko napędzi wzrost cen
Rosnące stopy procentowe na pewno są niewygodne z punktu widzenia gospodarstwa domowego, albo zadłużonej firmy, ale cały sens tego, że one rosną jest makroekonomiczny, a nie mikroekonomiczny. One rosną w ramach walki z inflacją. W sytuacji, w której sięga ona już prawie 11 proc. i zapowiada się, że pozostanie wysoka przez parę lat nie da się już tego robić inaczej.
Mówiąc wprost, w tym momencie inflację można zdusić najskuteczniej poprzez nasze finansowe cierpienie. Może ona spaść, jeśli spadnie popyt rynkowy, czyli nasz popyt. Aby to osiągnąć trzeba nas przekonać do tego, żebyśmy zaczęli mniej wydawać, albo w ogóle zabrać nam część pieniędzy – na przykład poprzez recesję i wzrost bezrobocia (wtedy łącznie będziemy mieć mniej pieniędzy, bo niektórzy stracą dochód, a do tego wszyscy pozostali będą mniej wydawać ze strachu).
Recesja to scenariusz jaskrawy i skrajny, to samo można pewnie osiągnąć delikatniej, poprzez spowolnienie gospodarcze, chodzi jednak o to, że sposobem na to są właśnie podwyżki stóp procentowych. Odcinają one większość ludzi od nowych kredytów, które stają się za drogie, a więc od nowych pieniędzy i hamują sporą część planów inwestycyjnych w przedsiębiorstwach. Generalnie hamują aktywność biznesową. Zmniejszenie tej aktywności sprzyja zmniejszaniu inflacji. Po to są podwyżki stóp procentowych.
Gdybyśmy teraz zamrozili WIBOR, to można by uznać, że podwyżki serwowane przez NBP nie przekładałyby się na oprocentowanie kredytów, więc nie mogłyby hamować inflacji, więc byłyby kompletnie bez sensu. Tak naprawdę jednak banki nie mogąc podnosić WIBOR-u zapewne zaczęłyby podnosić drugi składnik potrzebny do wyliczania rat, czyli swoje marże. Wyszło by więc na to samo, a banki przy okazji zarobiłyby na tym więcej.
Co więcej, tak poważna ingerencja rządu w reguły obowiązujące w sektorze bankowym i w zawartość prywatnych umów pomiędzy prywatnymi bankami i prywatnymi kredytobiorcami bez wskazania, że ta zawartość łamie prawo (tak jak w przypadku kredytów frankowych) zwiększyłaby postrzegane ryzyko w tym sektorze, a wyższe ryzyko również oznacza wyższe procenty. W ten sam sposób zapewne zareagowałby sam NBP – niepokój na rynkach związany z manipulowaniem przy rynkowych stopach procentowych mógłby doprowadzić do osłabienia złotego, którego trzeba by wtedy bardziej bronić, a więc podnosić stopy procentowe jeszcze bardziej do góry.
Z kolei na przykład państwowe dopłaty do rat kredytów oznaczałyby kolejny wzrost wydatków państwa, a więc poluzowanie polityki fiskalnej. To też oznaczałoby jeszcze wyższe stopy procentowe, o czym wspominał na swojej ostatniej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński, gdy dość zagadkowo mówił o tym, że często tak jest, że gdy jedna strona daje więcej, to druga strona musi trochę więcej zabrać. Bardziej wprost ujął to parę dni temu członek Rady Polityki Pieniężnej Rafał Sura:
Podstawowy kanon z polityki pieniężnej brzmi: im bardziej luźna polityka fiskalna rządu w warunkach wysokiej inflacji, tym bardziej zdecydowana musi być reakcja władz monetarnych. Stąd nasze, tak zdecydowane podwyżki stóp, które się nie zakończyły
– zaznaczył.
Tak się składa, że ostatnio największe luzowanie polityki fiskalnej rządu związane było z tarczami antyinflacyjnymi, wychodzi więc na to, że RPP powoli zaczyna mówić to samo, co spora część ekonomistów mówi od dawna: że tak naprawdę one na dłuższą metę utrudniają walkę z inflacją, a nie pomagają, co samo w sobie jest tu ciekawym wątkiem pobocznym.
Dlaczego politycy krzyczą o WIBOR-ze, a nie o walce z inflacją
Wracając do sedna: raty kredytów rosną, bo NBP usiłuje walczyć z rosnącą inflacją, co jest trudne. Nie dość, że sama inflacja ma kilka różnych źródeł, w tym raczej niezależne od nas, takie jak wojna, wynikający z niej wzrost cen surowców, albo pandemia i wywołane przez nią powikłania logistyczne, to jeszcze sprawę utrudnia rząd swoimi pomysłami, a i sam NBP jeszcze rok temu tę inflację podkręcał, osłabiając złotego i podnosząc oczekiwania inflacyjne, gdy twierdził, że podwyżek stóp nie będzie. Swoją drogą ci, którzy brali rok temu kredyty, opierając decyzje o deklaracje prezesa NBP, że stopy pozostaną bez zmian, faktycznie mogą czuć się oszukani i może nawet wściekli. Ale tylko oni.
Natomiast dziś w kwestii inflacji i stóp procentowych minimum co można zrobić, to wyeliminować sprzeczność w tym, co robią NBP z jednej strony i rząd z drugiej. Jeśli pierwszy utrudnia dostęp do pieniędzy, to drugi nie powinien ich w tym samym czasie rozdawać. Zresztą sam rząd zaczyna to chyba zauważać. Wiceminister finansów Łukasz Czernicki powiedział na początku tygodnia, że „przyszedł taki czas, że pewna powściągliwość po stronie polityki fiskalnej też jest wskazana, żeby ograniczyć inflację”.
Z drugiej strony wiadomo, że z powodu wojny nie da się dziś uniknąć wzrostu wydatków związanych choćby z wojskiem czy uchodźcami. Sytuacja jest więc trudna. Byłoby dobrze, gdyby na przykład rząd mógł chociaż częściowo wydawać pieniądze cudze, a nie nasze. Na przykład unijne, chociażby z Funduszu Odbudowy, do których dość łatwo się dostać – wystarczy wykonać unijne zalecenia w kwestii praworządności i sądownictwa. To zresztą samo w sobie umocniłoby też złotego i tym samym nieco przyhamowało inflację.
Generalnie w dzisiejszej sytuacji mocniejszy złoty działałby jak lepszy zamiennik podwyżki stóp procentowych – też zmniejszałby presję inflacyjną, ale bez tworzenia problemu dla kredytobiorców. To tutaj są dostępne rozwiązania, które też zależą od polityków. Wystarczy ich wola i determinacja.
A zamrażanie WIBOR-u czy też rat kredytów na dowolnym poziomie z przeszłości zamiast problem rozwiązać przyniesie tylko więcej kolejnych. Z pewnością polityczna strategia okrzyków o WIBOR-ze i o pomocy kredytobiorcom jest dziś znacznie łatwiejsza niż skuteczna walka z rosnącą inflacją.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.