Koniec węgla w Polsce. Ale cicho sza, bo jeszcze się górnicy dowiedzą
Najpierw państwo zrezygnowało z mającej być lekiem na całe zło inwestycji węglowej w Ostrołęce, a teraz odwrócenie się plecami od czarnego złota zapowiada Polska Grupa Energetyczna (PGE).
Chociaż związkowcy przez rozpoczynającymi się w przyszłym tygodniu negocjacjami z zarządem PGG (przeniesiono je na wtorek 9 czerwca) obiecują walkę do upadłego, to powoli staje się jasne, że raczej stoją na straconej pozycji. Nie chodzi tu wcale o kolejny miesiąc cięć w produkcji węgla i w uposażeniach górników, od czego ma być uzależnione pozyskanie nawet 700 mln zł z rządowej tarczy antykryzysowej. Bardziej o to, że pandemia COVID-19 wyraźnie pokazała, że energia z węgla nie jest ani bezpieczna, ani tania.
Nie jest to puste stwierdzenie, które nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Owszem, politycy mogą zaklinać rzeczywistość i dalej opowiadać, że węgiel ma się całkiem dobrze i zostanie z nami nawet jeszcze 200 lat, ale rzeczywistość rynkowa nie pozostawia złudzeń: brudna energia odchodzi do lamusa.
Pierwsza padła Ostrołęka. Budowa nowego bloku węglowego w elektrowni miała nie tylko dać wiele nowych miejsc pracy, ale przy okazji pokazać światu, że pogrzeb węgla był zdecydowanie zbyt wczesny. Teraz pierwsze skrzypce ma grać w Ostrołęce PKN Orlen. Paliwowy gigant doskonale zdaje sobie sprawę, że coraz trudniej na świecie znaleźć węglowych sojuszników, na dodatek ma bardzo dobre doświadczenia z bloków gazowych w Płocku i we Włocławku. Nic więc dziwnego, że wejście w podupadającą inwestycję uzależnił zamiany węgla na gaz. I tak się stało.
Teraz odwrócenie się od węgla zapowiada inny gigant: Polska Grupa Energetyczna S.A. Paweł Cioch, odpowiedzialny za relacje korporacyjne w zarządzie spółki zasugerował, że w lipcu szefostwo firmy może podjąć decyzję o wydzieleniu węglowych aktywów z państwowej spółki. Ma to wpisywać się w nową dziesięcioletnią strategię grupy, która będzie oparta na offshore, onshore i fotowoltaice.
Maciej Burny, dyrektor biura PGE w Brukseli, w rozmowie z S&P Global Platts, idzie o krok dalej i twierdzi, że jeżeli chodzi o odchodzenie od węgla, Polska zaczyna podążać w podobny kierunku, co Niemcy, którzy ostateczne pożegnanie z czarnym złotem planują w 2038 r.
Mówimy o wycofaniu całej floty elektrowni na węgiel kamienny i brunatny w ciągu 20-25 lat
– przekonuje Maciej Burny.
Jednocześnie zaznacza, że z punktu widzenia ekonomicznego rozbrat z węglem należałoby zorganizować wcześniej, ale „istnieje aspekt społeczny, który należy wziąć pod uwagę”.
Aspekt społeczny to strach sprzed paleniem opon
Do tej pory polskie instytucje finansowe były niczym wyspa na bezkresnym morzu. HSBC, Credit Agricole, BNP Paribas, ING Group, Societe Generale, Standard Chartered, Royal Bank of Scotland i wiele innych już nie finansuje inwestycji związanych z węglem. Podobnie czynią największe firmy ubezpieczeniowe.
Ubezpieczyciele mają do odegrania ważną rolę w łagodzeniu ryzyka klimatycznego i przejściu na gospodarkę niskoemisyjną
– uważa Albert A. Benchimol, szef Axis Capital.
Nad Wisłą najwyraźniej świat finansów ma nieco inne zdanie. Wbrew finansowej logice w węgiel dalej inwestuje największy polski bank PKO, a także PZU. I jeszcze niedawno można było przypuszczać, że podobne zdanie mają też największe spółki nad Wisłą. Po jednoznacznych deklaracjach ze strony PKN Orlen, a teraz PGE wychodzi na to, że węgiel nawet w Polsce zaczyna być passe.
A jeśli chodzi o „aspekty społeczne” to jedynym są górnicy. PGG zatrudnia ich najwięcej w Europie – ok. 41 tys. Ta grupa zawodowa też jak żadna inna nie była tak skuteczna w przekonywaniu Warszawy do swoich racji.
Obecnie też prowadzone są negocjacje. Górników stawia się pod ścianą. Żąda się od nich ograniczenia wydobycia i cięć pensji, jako straszak podając datę postawienia PGG w stan likwidacji (20 lipca). Kiedy związki domagają się gwarancji zatrudnienia na dalsze miesiące, słyszą, że w obecnych bardzo specyficznych warunkach nakręconych przez pandemię, mówienie o przyszłości jest obarczone zbyt dużym ryzykiem. Kierownicę ostatkiem sił stara się jeszcze trzymać wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który ma do końca czerwca przedstawić plan ratunkowy nie tylko dla PGG, ale dla całej branży górniczej w Polsce.
Co z tego może wyniknąć? Naprawdę trudno przewidzieć. Z dotychczasowych deklaracji wicepremiera Sasina niewiele wynikało i wynika. Tak było w przypadku gwarancji z lutego tego roku, że „spółki Skarbu Państwa nie będą więcej importować węgla”. Podobnie ma się rzecz, jeżeli chodzi o centralny magazyn węgla, który miał być skuteczną receptą na kiepską sprzedaż polskiego czarnego złota. Ale magazyn szybko się zapełnił, a zwały węgla przy kopalniach jak rosły, tak rosną dalej.