W cieniu walki Trumpa z Bidenem Uber uratował swoją przyszłość. Nie musi zatrudnić kierowców
Dla Ubera to nie była zwykła przepychanka legislacyjna. Walka o wyjęcie spod przepisów ustawy AB-5 miała zadecydować o przyszłości firmy w jej mateczniku – Kalifornii. Prezes spółki Dara Khosrowshahi uznał, że tym razem nie powinien przebierać w środkach i wydał ogromne pieniądze po to, by w przyszłości nie musiał przeznaczyć ich na pensje i świadczenia dla kierowców.
Podczas gdy oczy całego świata zwrócone były na wybory prezydenckie w USA, Uber toczył swoją własną wojnę. Na początku 2020 r. w życie weszła ustawa AB5, która miała sprawić, że platformy przewozowe będą zmuszone zatrudnić pracujących dla nich kierowców. To oczywiście wiązałoby się z koniecznością zapewnienia im stanowej płacy minimalnej, wzięcia na siebie kosztów ubezpieczeń społecznych, wprowadzenia płatnych urlopów i zwolnień chorobowych.
Uber: nowe prawo to dla nas katastrofa
Szefowie Ubera wzięli w ręce kalkulatory i szybko policzyli, że koszt przejazdów mógłby pójść w górę nawet o 100 proc. I uznali, że nie ma na to szans. Albo zostaje po staremu, albo trzy czwarte kierowców jeżdżących dla Ubera pójdzie na bruk. Zastanówcie się nad losem miliona pracowników – pogrozili.
Przepychanki trwały całymi miesiącami. W sierpniu zrobiło się już naprawdę gorąco, bo kalifornijski sąd uznał, że pracownicy Ubera, Lyfta czy Doordash nie spełniają kryteriów testu ABC (wprowadzonego przez AB5), czyli nie podlegają kontroli ze strony pracodawcy, wykonują pracę wykraczającą poza zwykły tok działalności pracodawcy i prowadzą działalność o takim samym charakterze również poza pracą dla usługodawcy.
Wniosek? Niezależni wykonawcy to tak naprawdę pracownicy Ubera. Startupy z Doliny Krzemowej wpadły w panikę. Na lobbing przeciwko nowym regulacjom wydało przeszło 200 mln dol., z czego 185 mln wysupłał ze swoich przepastnych kieszeni sam Uber.
W cieniu wyborów
Punktem kulminacyjnym było głosowanie przeprowadzone wraz z wyborami prezydenckimi. Kalifornijczycy obok wyboru między Donaldem Trumpem a Joe Bidenem decydowali także o losach tzw. Propozycji 22, która stanowi rodzaj kontrataku Ubera wobec niekorzystnych przepisów.
Propozycja 22 zakłada, że kierowcy wciąż będą traktowani jak niezależni wykonawcy. Wśród nowinek pojawia się jednak ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie od wypadków, a także gwarancja minimalnych zarobków w wysokości „120 procent płacy minimalnej”. Problem w tym, że ta ostatnia propozycja ma wiele luk. Eksperci szybko dostrzegli, że kierowcy będą wynagradzani tylko za czas, który poświęcają na wożenie klientów. Odliczając czas spędzony na postoju, kierowcy zarobią realnie 5,64 dol. za godzinę (zamiast 15,6 dol.) – policzył UC Berkeley Labor Centre.
Mimo wątpliwości, mieszkańcy Kalifornii zagłosowali za zmianami forsowanymi przez Ubera. Spółka zakomunikowała też inwestorom, że podobny lobbing zamierza przeprowadzić na szczeblu krajowym. Jeżeli będzie się to wiązało z podobnymi wydatkami jak w Kalifornii, może się okazać, że platforma na próbie oszczędzania na swoich kierowcach… wyda naprawdę dużo pieniędzy.