Uber: masz tu 400 tys. dol. i siedź cicho. Związkowcy: to zeznanie mogło pogrążyć całą firmę
Działalność Ubera w Australii nie jest przesadnie zajmującym tematem. A jednak to właśnie tam doszło do awantury, która według miejscowych związkowców, mogła położyć Amerykanów na łopatki. Ich zdaniem startup wymigał się od konsekwencji w ostatniej chwili, uciszając jednego z pracowników ogromnym przelewem.
Kraj Kangurów ma ostatnio „szczęście” do wielkich firm technologicznych. Przez Antypody dopiero co przetoczyła się debata dotycząca skubnięcia nieco dochodów reklamowych od Google’a i Facebooka, która, przypomnijmy, doprowadziła nawet do czasowego wykluczenia australijskich wydawców z tego drugiego serwisu. Teraz na celowniku znalazł się Uber.
Uber w Australii
W największym skrócie: w Australii związkowcy toczą bój o uznanie amerykańskiej firmy za pracodawcę, a nie tylko za platformę, która łączy ze sobą użytkowników. Związek Pracowników Transportu ogromne nadzieje na przełamanie linii obrony Ubera wiązał ze sprawą pani Amity Gupta. Kobieta pracowała jako kurier w Uber Eats i została zwolniona za spóźnienie się o 10 minut z dostawą jedzenia.
Sęk w tym, że skoro Uber jej nie zatrudniał, a tylko udostępniał platformę do zbierania zamówień, to na jakiej zasadzie wysłał panią Guptę na zieloną trawkę? W australijskim trybunale pracy „Fair Work Commission” Uber wygrał. Pani Gupta odwołała się jednak do Sądu Federalnego.
Amerykanie zorientowali się, że ich tłumaczenia mocno się ze sobą nie kleją. Ostatecznie przyjęli linię obrony mówiącą, że kurierzy są „partnerami w dostawie” i nie mają obowiązku przyjmować zleceń.
Jeżeli skarżąca zdecydowała się przyjąć dostawę, dokonała wyboru przyjęcia dostawy, to mogła zrezygnować w dowolnym momencie
– tłumaczył obrońca
Związkowcy: sprawa Gupty mogła dobić Ubera
Sądu to nie przekonywało. W listopadzie trzech sędziów krytycznie wypowiedziało się o argumentach Ubera. Wyroku jednak nie poznaliśmy. Spółka zdecydowała się pójść na ugodę z byłą pracownicą. Związek Pracowników Transportu podaje, że firma za odpuszczenie sprawy wypłaciła 400 tys. dol.
Sekretarz krajowy ZRT Michael Kaine zwrócił uwagę, że to całkiem sporo. W sądzie pani Gupta mogła liczyć na wywalczenie co najwyżej… 15 tys. dol. Skąd więc wzięła się ta astronomiczna kwota?
Zdaniem Kaine’a Uber wystraszył się konsekwencji związanych z przegraną w sądzie.
Myślę, że to jasne – Uber Eats nie chciał ryzykować, że jego system wyzysku zostanie obalony przez sąd. Byli gotowi zapłacić niesamowitą kwotę pieniędzy Guptom, aby upewnić się, że ten moment nie nastąpi
– twierdzi przedstawiciel ZRT
Związek wskazuje, że model biznesowy Ubera drżał w posadach. Gdyby pani Gupta i jej mąż nie wycofali się przed ogłoszeniem wyroku, sąd prześwietliłby platformę na wylot i przyznał, że firma kłamie w sprawie relacji łączących ją z dostawcami. W rzeczywistości – twierdzi ZRT – kurierzy i kierowcy Ubera po prostu dla niego pracują. Powinni więc dostać umowy, ubezpieczenia i podlegać przepisom o płacy minimalnej.
Sprawa została rozwiązana za obopólną zgodą
– ucięła rzeczniczka Ubera
Amerykanie mogą więc tymczasowo odetchnąć z ulgą. W dłuższej perspektywie możemy być jednak pewni, że temat gig economy powróci. Podobny spór toczy się dzisiaj w wielu miejscach na świecie. W Londynie Sąd Najwyższy uznał, że kierowcy jeżdżący dla Ubera są jego pracownikami, a nie zleceniobiorcami. Nie doprecyzował wprawdzie, czy spółka powinna zatrudniać kierowców na etacie, ale zmiana narracji jest dość wyraźna.
Podobne tarcia między Uberem a kierowcami pojawiają się w Kalifornii. Uber i inne platformy wydały łącznie 200 mln dol. na lobbing, byleby tylko nie dopuścić od uznania „niezależnych wykonawców” za pracowników.
Uber wysunął w USA własną alternatywę – „Propozycję 22”. Zakłada ona, że kierowcy wciąż będą traktowani jak niezależni wykonawcy, ale będą objęci ubezpieczeniem zdrowotnym i ubezpieczeniem od wypadków, a także gwarancją minimalnych zarobków w wysokości „120 procent płacy minimalnej”.
Mieszkańcy Kalifornii poparli ten pomysł i zagłosowali za zmianami forsowanymi przez Ubera. Dara Khosrowshahi przekonał też kierowców, dając im możliwość ręcznego ustawienia stawek za kurs, a także dając wgląd w długość trasy przed podjęciem decyzji o wzięciu przejazdu.
Teraz ci drudzy czują się oszukani. Uber usunął opcje, które miały uelastycznić pracę, bo kierowcy zaczęli odrzucać coraz więcej przejazdów. Los Angeles Times podawał, że czas odbioru wzrósł o 56 proc.
Niezadowolenie budzą też próby rozciągnięcia „Propozycji 22” na inne stany. Administracja Joe Bidena twierdzi, że wiele osób zatrudnionych w gig economy powinno dostać status pracowników.
Model biznesowy Ubera trzeszczy w szwach, a zarząd rozpaczliwie łata go ustępstwami na rzecz kierowców i kurierów. Dara Khosrowshahi z CEO zastanawiającego się nad rozwojem floty autonomicznych pojazdów (który to projekt Uber praktycznie zarzucił) zamienił się w wielkiego krawca łatającego dziury. Amerykanie coraz częściej zamiast patrzeć w przyszłość, muszą mierzyć się z historiami sprzed lat. Trudno w takiej sytuacji ścigać się z konkurencją.