Rząd nie chce płacić symbolicznej kary za Turów? Zobaczcie, jakie miliardy możemy przez to stracić
Eksperci klimatyczni uważają, że w sprawie kopalni Turów rząd tak długo przeciągał linę, że ta w końcu pękła. Związkowcy z Polskiej Grypy Energetycznej z kolei mówią, że nałożone na Polskę kary przez TSUE podważają sens naszej obecności w UE. Rząd na razie idzie w zaparte, ale być może zmieni taktykę po dzisiejszym spotkaniu kryzysowym.
Mimo że Czesi wnioskowali o dziesięć razy większą karę dla Polski za ignorowanie postanowienia TSUE i dalsze fedrowanie węgla w Turowie, to Praga informację o sankcjach wynoszących pół miliona euro za każdy dzień zwłoki przyjmuje z zadowoleniem. Tamtejsi politycy mają nadzieję, że będzie to wystarczająca presja na Warszawę, żeby ten spór wreszcie zakończyć i wypracować umowę międzyrządową.
To wyraźny dowód na to, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości uważa to za poważną szkodę dla środowiska
- przekonuje czeski minister środowiska Richard Brabec.
W Polsce jednak nastroje są zgoła inne. W trybie pilnym rozszerzono najbliższe posiedzenie Rady Dialogu Społecznego o informacje dotyczące Turowa. BiznesAlert donosi nieoficjalnie o spotkaniu kryzysowym, jakie ma się odbyć u premiera.
Do wiosny zbierze się prawie pół miliarda złotych
Kara na Polskę – w wysokości pół miliona euro każdego dnia – naliczana jest od momentu doręczenia ostatniego postanowienia TSUE. Jak donosi dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, to się już stało. Wystarczyło jedno kliknięcie w systemie elektronicznym e-curia. Przy tym, jak – przynajmniej na razie – rząd zastrzega się, że kopalni Turów nie zamknie i żadnej kary też nie zapłaci (co byłoby ewenementem w historii UE) - trzeba zakładać, że taka sytuacja potrwa co najmniej do rozpoczęcia posiedzenia TSUE w sprawie skargi Czechów na Turów, co stanie się 9 listopada. Nawet biorąc pod uwagę tryb przyspieszony, to wyrok w tej sprawie może najwcześniej zapaść wiosną przyszłego roku.
I nie ma tutaj znaczenia, czy Czesi (np. po wyborach parlamentarnych u siebie, na co ciągle po cichu liczy polski rząd) swój wniosek o ukaranie Polski wycofają. „Dlatego że one (kary – przyp. red.) zostały nałożone za to, że Polska nie wykonała postanowienia TSUE” - przypomina dr hab. Piotr Bogdanowicz z Wydziału Prawa i Administracji UW w rozmowie z TOK FM. Można więc założyć, że kara będzie naliczana co najmniej przez pół roku. Tym samym Warszawa musi przygotować się na zapłatę w sumie nawet 90 mln euro kary, czyli ponad 414 mln zł.
Turów: rachunek może być znacznie wyższy
Na tym tylko polskie kłopoty finansowe wywołane przez kopalnię Turów zaledwie się zaczynają, ale nie kończą. Paweł Pomian, członek zarządu Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA, przypomina, że za zasądzoną kwotę „można by również rozpocząć proces sprawiedliwej transformacji powiatu zgorzeleckiego”. Zwraca też uwagę, że „obywatele i obywatelki słyszą, że nie ma pieniędzy dla ratowników i pracowników służby zdrowia, na podwyżki dla nauczycielek czy na wyciąganie gospodarki z kryzysu”.
To na to powinniśmy przeznaczyć te fundusze, które na skutek nieudolnych negocjacji mają pokryć kary nałożone przez Trybunał za łamanie prawa
- przekonuje Paweł Pomian.
Eksperci klimatyczni uważają, że wystawiony właśnie przez TSUE rachunek, który będzie rosnąć przez kolejne miesiące „z dużym prawdopodobieństwem do końca roku przekroczy zarówno kwoty, jaką domagają się mieszkańcy Czech, jak i koszty, jakie PGE poniosłoby za 6-miesięczne wstrzymanie wydobycia w kopalni Turów oraz produkcji energii elektrycznej i ciepła w sąsiadującej elektrowni”.
Ich zdaniem analizy 6-miesięcznych kosztów dla PGE, wynikających z zamknięcia kopalni i elektrowni Turów, mówią o 450 mln zł. Dopowiadają jeszcze o kosztach roszczeń Czechów, które szacowane są na ok. 50 mln euro. A także o przedłużeniu koncesji dla kopalni Turów do 2044 r., co stawia pod dużym znakiem zapytania pieniądze z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.
„Rząd zdecydował się na potencjalnie najbardziej dla Polek i Polaków kosztowny wariant, nad którym dodatkowo ma najmniejszą kontrolę i który w pełni czyni koszty uzależnione od opinii sędziów TSUE. Czy jeszcze leci z nami pilot?!” – pyta Kuba Gogolewski, koordynator projektów Fundacji „Rozwój TAK — Odkrywki NIE”.
Eksperci wskazują, że buńczuczne deklaracje przedstawicieli polskiego rządu, że nie zamierzają żadnej kary płacić – mogą bardzo popsuć obecne i przyszłe rozmowy z KE. Zarówno te dotyczące odblokowania środków z Krajowego Programu Odbudowy, jak i np. te dotyczące zgody na umowę społeczną z górnikami, która zakłada coroczne datowanie produkcji węgla w Polsce kwotą ok. 2 mld zł.
Polska o bezpieczeństwie energetycznym nic nie mówiła
Przy okazji Polskie Sieci Energetyczne S.A. przypominają, że Elektrownia Turów, którą w węgiel zaopatruje tutejsza kopalnia, ma zainstalowaną moc ok. 2000 MW, co odpowiada za ok. 5 proc. krajowej produkcji energii. Eryk Kłosowski, prezes PSE S.A., twierdzi, że „brak takiego obiektu w systemie to 30-krotne przekroczenie granic bezpieczeństwa”. Jak wskazuje jednak dr hab. Piotr Bogdanowicz argument o tym, że zamknięcie Turowa grozi bezpieczeństwu energetycznemu Polski, nie był przedstawiony przez stronę polską.
Ten argument jest pusty
– przekonuje.
Jednocześnie uważa, że zamknięcie kopalni byłoby możliwe w terminie od roku do trzech lat, ale pod konkretnymi warunkami. Trzeba byłoby wybudować dwa dodatkowe transformatory do rozdzielni stacji Mikułowa. Do tego dochodzi źródło interwencyjne gazowe lub olejowe, o mocy co najmniej 300 MW. Nie obeszłoby się też bez nowego kompensatora synchronicznego – potrzebnego do poprawy regulacji napięć.
Problem nie zniknął w meandrach dyplomatycznych rozmów
Związkowcy z Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ „Solidarność” przypominają, że już w maju głośno przekonywali, że wyrok TSUE w sprawie Kopalni Turów jest „idiotyczny i bardzo groźny”. „Wyrok ten był przejawem arogancji takiej instytucji, jak Trybunał (Nie)Sprawiedliwości Unii Europejskiej, w stosunku do krajów członkowskich, a w szczególności w stosunku do naszych obywateli, pracowników, którym przez tę decyzję grozi utrata miejsc pracy” - utrzymują związkowcy.
Górnicza i energetyczna „Solidarność” nie zostawia przy okazji suchej nitki na rządzie premiera Mateusza Morawieckiego, który liczył, że „problem rozpłynie się w meandrach dyplomatycznych rozmów”.
Polski rząd skupiając się na zagrożeniach występujących na wschodniej granicy kraju, całkowicie zignorował zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa płynące z Brukseli
– wytykają związkowcy rządowi.
Są źli, że nie mają żądnych informacji w sprawie toczonych z Czechami negocjacji. „Mamy już dość zakamuflowanych rozmów! Żądamy pełnej transparentności podejmowanych działań! Żądamy także jednoznacznego stanowiska Polskiej Grupy Energetycznej w tej sprawie i podjęcia jednoznacznych działań” - czytamy w stanowisku NSZZ „Solidarności”. Przewodniczący Komisji Międzyzakładowej KWB „Turów” Wojciech Ilnicki idzie o krok dalej. Przekonuje, że zamknięcie kopalni Turów może doprowadzić do bankructwa i utraty miejsc pracy. Dlatego „żąda odrzucenia przez Polskę tej haniebnej decyzji”.
„Niezależnie od powyższego „Solidarność” KWB „Turów” rozpoczęła przygotowania do drastycznych akcji protestacyjnych, w tym o zasięgu międzynarodowym” – ostrzega Ilnicki w serwisie tysol.pl.
Zdaniem Bogdana Tkocza, przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w Tauron Serwis, rząd popełnił fatalny błąd i odpowiedzią na niego powinna być rekonstrukcja rządu. „I to na bardzo wysokim szczeblu” - twierdzi.
Żółta kartka już jest, oby nie skończyło się czerwoną
Zgoła odmiennego zdania są eksperci klimatyczni. Przekonują, że postanowienie TSUE pozwala Polsce przygotować wreszcie plan odejścia od węgla w tym regionie w ciagu 7-10 lat. Jak uważa Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA, odpowiedni plan transformacji dla Turoszowskiego Zagłębia Węgla Brunatnego, to możliwość wykorzystania ponad 1 mld zł unijnych środków.
Sprawdził się czarny scenariusz. Tej dramatycznej sytuacji dałoby się uniknąć, gdyby rząd zdecydował się przyjąć cel odejścia od węgla do 2030 roku
– uważa Joanna Flisowska, szefowa działu klimat i energia w Greenpeace.
Petra Urbanova, prawniczka czeskiej fundacji Frank Bold, twierdzi z kolei, że nie ma co liczyć na zmianę zdania przez Brukselę. „Komisja Europejska nie może pozwolić ani rządom, ani firmom na działanie poza prawem UE” - przypomina. Kuba Gogolewski, koordynator projektów Fundacji „Rozwój TAK – Odkrywki NIE”, uważa, że może być jeszcze gorzej. Na razie Warszawa dostała tylko żółtą kartkę.
„Kierowanie się bardzo wąsko pojętym rachunkiem ekonomicznym i analizowanie konfliktu wokół odkrywki Turów przez pryzmat interesów PGE oraz elektoratu PiS nieuchronnie zbliża nas do otrzymania czerwonej kartki” – mówi.