Dzielenie się z Unią zyskami z handlu emisjami to tylko jeden z trzech pomysłów na zbudowanie nowych źródeł dochodów UE, które mają przynosić do unijnego budżetu ok. 17 mld euro rocznie w latach 2026-2030 – pisze Agata Kołodziej.
Unia zaczyna szukać pieniędzy na sfinansowanie gigantycznego Funduszu Odbudowy – tego samego, z którego pieniędzy Polska na oczy jeszcze nie zobaczyła i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zobaczy z powodu problemów z praworządnością. Ale inne kraje pieniądze dostały, Unia zaciągnęła w tym celu olbrzymi dług, który z czegoś będzie musiała spłacić. I Polska będzie musiała się do tej spłaty dorzucać. Jak? Na przykład oddając jedną czwartą tego, co zarabia na handlu emisjami CO2. No i teraz to dopiero się zacznie nagonka, że to przez tę straszną Unię mamy horrendalnie drogi prąd.
Tylko że minister zapomniał dodać, że te unijne obciążenia, czyli koszty uprawnień do emisji CO2 to, owszem, pomysł Unii Europejskiej, ale zyski trafiają nie do unijnej kasy, a do polskiego budżetu. W tym roku polski rząd zgarnie z tytułu handlu emisjami CO2 ok. 25 mld zł.
Czekam, co zacznie teraz opowiadać minister Sasin
Pieniądze z podatków od prądu mogą za chwile przestać trafiać do polskiej kieszeni i stać się naprawdę unijne. Okazuje się bowiem, że Komisja Europejska właśnie wpadła na pomysł, że kraje członkowskie powinny się jednak dzielić dochodami z handlu uprawnieniami z UE, oddając jej 25 proc. zysków. Gdybyśmy mieli podzielić się nimi już w tym roku, Polska musiałaby oddać Unii ponad 6 mld zł.
Ale to dopiero początek zabawy. Bo pomysł, by zabierać krajom członkowskim część zysków z handlu emisjami to tylko jeden z kilku pomysłów na ratowanie unijnego budżetu. A ten trzeszczy w szwach z powodu powołania Funduszu Odbudowy, który zwiększył unijny budżet długoterminowy o ponad 800 mld euro. Tych pieniędzy oczywiście Unia nie miała, więc uzyskała je, emitując na dużą skalę obligacje gwarantowane przez budżet UE. Ale kiedyś te pieniądze na ich spłatę trzeba będzie znaleźć. I właśnie zaczęło się szukanie.
To dla Polski będzie o tyle bolesne, że będziemy musieli dokładać się do spłaty obligacji wyemitowanych po to, by ratować kraje członkowskie, ale Polska tego ratunku nie dostała i być może nigdy nie dostanie, bo z powodu kłopotów z praworządnością nasz Krajowy Plan Odbudowy nadal nie został zaakceptowany przez Unię. Inne kraje unijne pieniądze już wydają, my nadal czekamy.
Czytaj także: Certyfikat rezydencji podatkowej. Jak go zdobyć?
Idą trzy nowe podatki. Ale premier wcale się z nich nie ucieszy
Ale wracając do rzeczy. Dzielenie się z Unią zyskami z handlu emisjami to tylko jeden z trzech pomysłów na zbudowanie nowych źródeł dochodów UE, które mają przynosić do unijnego budżetu ok. 17 mld euro rocznie w latach 2026-2030.
Drugi to graniczny podatek węglowy zwany CBAM. Ma to być dodatkowa cena emisji dwutlenku węgla dla towarów importowanych, jaką trzeba by zapłacić, gdyby wyprodukowano je w UE.
Chodzi o to, by kraje członkowskie nie cwaniakowaty, przenosząc wysokoemisyjną produkcję do krajów trzecich, bo wtedy niby same mają czyste ręce, produkując mniej CO2, ale produkcja dwutlenku węgla w cale się nie zmniejszy, tylko odpowiedzialny będzie za nią na przykład sąsiad tuż za granicami Unii. Czy powietrze będzie od tego bardziej czyste a globalne ocieplenie spowolni? Nie. I właśnie po to ten podatek, żeby kraje unijne nie udawały Greka.
Jest jeszcze trzeci pomysł, jak budować nowe fundusze na spłatę obligacji:minimalna efektywna stawka opodatkowania dla globalnej działalności dużych grup wielonarodowych. O tym akurat rozmawiamy od dawna i mam poczucie, że tylko tu Polska nie będzie stawać okoniem. Na wszystkim innych frontach pewnie znów będziemy prowadzić wojnę. I pewnie usłyszymy wkrótce jeszcze więcej opowieści o tej strasznej Unii, która niszczy nam życie i drenuje polskie kieszenie.