Susza coraz głośniej puka do naszych drzwi. Już w co dziesiątej gminie trzeba oszczędzać wodę
Mroźna i mokra zima nas nie uratowały. A to, co się udało „ugrać” w pierwszych miesiącach roku, skutecznie niszczą właśnie upały. W efekcie coraz więcej Polaków słyszy od swoich lokalnych włodarzy, żeby wodę spożytkować wyłącznie w celach spożywczych lub higienicznych.
Zakaz podlewania i mycia auta, nie wolno też napełniać przydomowych, czy ogródkowych basenów - takie obostrzenia coraz częściej dotykają Polaków. Już w drugiej połowie czerwca w ok. 100 gminach zdecydowano wprowadzić tego typu wodne restrykcje. Po paru kolejnych tygodniach jest jednak znacznie gorzej.
Jak donosi Sebastian Szklarek, autor bloga „Świat wody” już w 302 gminach na 2477 ogółem (ponad 12 proc.) wprowadzane są takie ograniczenia. Problem dotyka całą Polskę. O oszczędzanie wody apeluje się w takich miejscowościach jak Poraj (województwo śląskie), Pruchnik (podkarpackie), Świdnica (dolnośląskie), Żagań (lubuskie), Szamotuły (wielkopolskie), Kołbaskowo (zachodniopomorskie), Supraśl (podlaskie), czy Malbork (pomorskie).
Jest to niestety echo wielu lat deficytów wody w krajobrazie, który jest skutkiem braku szerokiej retencji krajobrazowej oraz zmiany klimatu, która zmienia nam rozkład opadów i poprzez wzrost średnich temperatur zwiększa ich parowanie
– przekonuje Szklarek.
Susza rolnicza w całej Polsce
Tak się dzieje, mimo że tegoroczny kwiecień był najzimniejszy od 1997 r. Północ kraju pozostawała w tym czasie sucha. Na środkowym Mazowszu i południu Polski opady przekroczyły 50 mm. Często dochodziło też do opadów śniegu. Jeszcze więcej deszczu i wilgoci było w maju, który był trzecim najzimniejszym majem w XXI wieku. Jak podaje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej pod względem uśrednionej sumy opadowej w okresie od 1951 do 2021 r. tegoroczny maj plasuje się na bardzo wysokiej - 9. pozycji. A mimo tego już w czerwcu w wielu polskich gminach zaczęło powoli brakować wody. Dlaczego?
„Gwałtowne opady, nie rozwiązują problemu suszy, bo to tak jakbyśmy na wysuszoną doniczkę wielkości kubka wylali wiadro wody – większość rozleje się dookoła niej i zaleje nam pokój, a roślina i tak za kilka dni znów będzie wymagała podlania. I to samo dzieje się od kilku lat w naszym kraju” - tłumaczy Szklarek w rozmowie z Arturem Kurasińskim.
Dalej wykazuje, że jesień 2020, zima 2020/2021 i wiosna 2021 był przeplatanką okresów mokrych i suchych. To z kolei spowodowało, że „deficyt opadów, który narastał przez lata, trochę się zmniejszył, ale w krajobrazie nadal brakuje wody”.
Polska w poznańskiej soczewce
Żeby lepiej zrozumieć te zjawiska Sebastian Szklarek proponuje bliżej przyjrzeć się sytuacji hydrologicznej w Poznaniu. Analizy miesięcznych sum opadów dla stolicy Wielkopolski nie napawają optymizmem. Od czerwca 2016 r. mamy tutaj do czynienia z deficytem na poziomie 65 proc. rocznego opadu, czyli 345,5 mm. Tym samym męczące upały mają w Poznaniu pełne pole do popisu. Wystarczy parę dni, a susza rolnicza rozwija skrzydła.
„W ciągu 20 dni – od 2 do 4 okresu raportowego suszy rolniczej w oparciu o wskaźnik klimatycznego bilansu wodnego – susza rozwinęła się z obszaru 2 gmin na Pomorzu Zachodnim do obszaru 15 województw” - zauważa Sebastian Szklarek.
I chociaż co parę dni większą część regionu Polski nawiedzają gwałtowne nawałnice, to po poziomach wód w rzekach tego jakoś nie widać. Dobrym przykładem tego zjawiska - podawanym przez Wody Polskie - jest poziom Wisły, na wysokości Warszawy-Bulwary. Jeszcze pod koniec maja to było 312 cm, a trzy tygodnie później raptem 82 cm. Teraz jest 101 cm. 20 maja Wody Polskie alarmowały o przekroczonych stanach ostrzegawczych i alarmowych. Teraz wody w rzekach jest tyle, co kot napłakał i wszędzie notowane są niskie stany. Tak się dzieje w Wielkopolsce, na Mazowszu, Podlasiu, Podkarpaciu, Ziemi Lubuskiej i w województwach: śląskim, dolnośląskim, świętokrzyskim i zachodniopomorskim.