Miała być rewolucja transportowa, wyszło wozidło dla stróżów i turystów. To już koniec Segwaya
To miała być prawdziwa rewolucja transportu osobistego, która zastąpi samochody w miastach. Wynalazek Deana Kamena zrobił świetne pierwsze wrażenie, ale szybko stał się obiektem kpin i druzgocących marketingowo doniesień o wypadkach, w tym też śmiertelnych. Segway, który nigdy nie przestał być niszowym pojazdem, nie będzie już produkowany.
Prezes Segwaya Judy Cai poinformowała, że 15 lipca, w fabryce w New Hampshire zakończy się produkcja słynnego, dwukołowego pojazdu. Amerykańska firma kilka lat temu została kupiona przez Chińczyków, ale im także nie udało się rozkręcić sprzedaży dwukołowego dziwoląga.
Od początku pojawienia się na rynku zasilany wbudowanym akumulatorem dwuślad, u którego za równowagę jadącego odpowiada komputer połączony z żyroskopem, wzbudzał spore emocje. Na starcie faktycznie postrzegany był jako skuteczny i efektywny sposób na indywidualne przemieszczanie się - w zgodzie ze środowiskiem. Kiedy w 2001 r. pierwsze osoby zobaczyły wynalazek amerykańskiego inżyniera Deana Kamena, były zachwycone i przekonane, że od teraz ludzie zaczną się przemieszczać na zupełnie innych zasadach niż dotychczas.
Segway, czyli zła sława i jeszcze gorsze pieniądze
Co takiego się stało, że po niespełna 20 latach pomysł, który miał być transportowym nowym otwarciem, umiera teraz śmiercią naturalną? Są dwie podstawowe przyczyny takiego stanu rzeczy.
Pierwsza jednoznacznie pokazuje, że tak naprawdę od początku Segway ze swoimi dwukołowym pojazdem nie potrafił skutecznie omijać wizerunkowych wpadek. I to takich słynnych na cały świat. Np. w 2003 r. ówczesny prezydent USA George W. Bush zderzył się z takim dwuśladem w letnim domu swoich rodziców w Kennebunkport w Maine. Słynną wpadkę zarejestrowały telewizyjne kamery także w 2015 r., kiedy poruszający się na dwukołowcu operator zderzył się ze świętującym swój czwarty tytuł mistrza świata na dystansie 200 m Usain Boltem.
Prawdziwym gwoździem do trumny dwukołowca Segway były sprawy finansowe. Jeszcze w 2002 r. kreślono całkiem realnie plany, w których rocznie takich pojazdów sprzedawanych są miliony. Nie tylko dla indywidualnych użytkowników, ale także np. dla służb miejskich, czy porządkowych. I być może by się tak faktycznie stało, gdyby nie jeden szkopuł: cena wyjściowa dwukołowca.
Za model podstawowy, bez żadnych wydatków trzeba było bowiem wysupłać w przeliczeniu na polskie jakieś 33 tys. zł. Z taką gotówką wszak mamy naprawdę spory wybór samochodów używanych. W tej cenie całej rodzinie kupimy także nowoczesne rowery elektryczne i jeszcze zostanie niezła „górka”.
Sprzedaż poniżej jakichkolwiek oczekiwań
Nawet jak ktoś miał gest i taki pojazd sobie sprawił, to na tym wydawanie pieniędzy się nie kończyło. O ile za ładowanie dwukołowca płaciło się grosze, to już wymiana wyeksploatowanych baterii była rujnująca. Zakup nowych akumulatorów to kwestia nawet 10 tys. zł. To wszystko determinowało także na przykład ceny wypożyczeń. W Polsce godzina jazdy segwayem kosztowała od 50 do 80 zł, ale w Niemczech potrafiła nawet 50 euro.
W efekcie zamiast milionowej sprzedaży co roku było raptem ok. 50 tys. egzemplarzy i to w aż 10 lat. Można było przez pewien czas te finansową katastrofę zamiatać pod dywan, ale do czasu. Pierwszym sygnałem alarmowym było przejęcie amerykańskiego Segwaya przez konkurenta, czyli chińską firmę Ninebot. Chociaż jeszcze pół roku wcześniej Amerykanie dwoili się i troili tylko po to, żeby zablokować import do USA chińskich pojazdów na dwóch kółkach.
Jak się jednak okazuje, ostatnie pięć lat niewiele zmieniło w sytuacji firmy i nie było innego wyjścia jak ogłoszenie zakończenia produkcji dwuśladów.