Rosja już nie jest taka zła? Nie wszyscy chcą sankcji, które mogą zaboleć Moskwę
Wystarczył miesiąc z okładem od rozpoczęcia rosyjskiej agresji w Ukrainie, a już widać, jak na dłoni, że nawet w UE nie ma jednolitej oceny zachowania Putina. Tak przynajmniej wynika ze spotkania unijnych przywódców, którzy ustalali kolejne sankcje, jakie mają być nałożone na Moskwę. Ale już nie wszystkie kraje chcą, żeby były jak najbardziej drastyczne. Przedstawione w ciągu kilku dni mają też omijać szerokim łukiem sektor energetyczny.
Do tej pory sens sankcji nakładanych na Rosję za jej napaść na Ukrainę był taki: Moskwę trzeba jak najbardziej izolować, też gospodarczo. Tak, żeby przedłużająca się wojna kosztowała Rosję jak najwięcej i zmuszała tym samym Kreml do zmiany narracji. I można powiedzieć, że panował w tej sprawie międzynarodowy konsensus. Do teraz.
Okazuje się, że rosyjskie lobby wcale nie próżnowało. A też wojna w Ukrainie im dalej Kijowa - tym wyraźniej powszednieje. Stąd obecnie mają dominować dwa poglądy: że sankcje UE, które wreszcie mogłyby też uderzyć w energetykę, koniec końców nakażą Putinowi wycofać się z Ukrainy. Ale nie brakuje też analityków, którzy uważają dokładnie odwrotnie. Ich zdaniem odwrócenie się plecami od rosyjskiej energii tylko wojnę w Ukrainie dodatkowo wydłuży. I wychodzi na to, że teraz więcej zwolenników ma ta druga wizja.
Sankcje nakładane na Rosję ominą energetykę?
Dlatego wśród przedstawionych w tym tygodniu przez KE sankcji nie ma być tych wycelowanych w energetykę czy transport. Przeciwnicy takich rozwiązań uważają, że Moskwa mogłaby te energetyczne sankcje odebrać jako próbę zmiany władzy w Rosji, jednocześnie takie działanie Brukseli nie utrudniłyby Putinowi dostępu do zasobów służących do eskalacji działań militarnych.
Dochodzi jeszcze argument dotyczący kondycji gospodarczej Zachodu po ewentualnym ogłoszeniu embarga na rosyjską energię. Nie brakuje analityków, którzy uważają, że znacząco by to osłabiło zachodnie państwa, które akurat teraz nie mogą sobie na to pozwolić. Jak czytamy w depeszy PAP, anonimowy polski dyplomata przekonuje, że, Warszawa na takie rozwiązanie nigdy się nie zgodzi. Polski rząd nie podziela zaprezentowanej argumentacji.
Pojawia się pytanie, ile osób musi jeszcze zginąć na Ukrainie, by decydentów w Brukseli ruszyło sumienie. Jeśli chcemy zatrzymać wojnę, musimy wprowadzić poważne sankcje w obszarze energetycznym, czyli ropy, węgla i gazu. Trzeba objąć restrykcjami również transport morski i drogowy. To, co pokazano, jest nieakceptowalne - przekazują PAP polskie służby dyplomatyczne w Brukseli.
Polska ma zwracać uwagę, że dotychczasowe sankcje nałożone na Rosję nie złamały rosyjskiej gospodarki, a z pewnością nie na tyle, żeby zmusić Putina do wycofania swoich wojsk z Ukrainy. Dlatego Warszawa cały czas opowiada się za ich zaostrzeniem, a nie łagodzeniem.
Niemcy i Włochy zabezpieczają tyły
Najbardziej sceptyczni wobec rozszerzenia sankcji nakładanych na Rosję mają być Niemcy i Włosi. Przypomnijmy, że premierzy tych krajów ostatnio rozmawiali telefonicznie z Putinem. Nasi zachodni sąsiedzi już wyliczają, że przez ewentualne niedobory rosyjskiego gazu PKB Niemiec spadnie od 0,5 do nawet 3 proc.
Mario Draghi, premier Włoch, który dyskutował z Putinem o rozliczeniach za dostawy energii w rublach, stwierdził, że obecnie nie ma niebezpieczeństwa zakręcenia przez Rosję kurka.
To dobra wiadomość, przynajmniej na krótką metę, ponieważ dostaw rosyjskiego gazu nie da się zastąpić w krótkim czasie - przekonuje Achim Dercks ze Stowarzyszenia Niemieckich Izb Przemysłowo-Handlowych w rozmowie z RBB24 Inforadio.
Brak rosyjskiego gazu miałby się odbić czkawką niemieckiej gospodarce. Najbardziej miałyby ucierpieć energochłonne gałęzie przemysłu, takie jak sektor chemiczny, czy przemysł farmaceutyczny. Zagrożenie ma być poważne, bo ma nie dotyczyć pojedynczych firm, a całych łańcuchów produkcyjnych. Embargo na rosyjską energię nie podoba się też Austrii i Węgrom. Za to rząd Słowacji godzi się nawet na kupowanie gazu z Rosji za ruble - jak tego chce Moskwa.