Ryanair, przeginasz! Przewoźnik wpycha klientom vouchery, o zwrocie pieniędzy nie chce słyszeć
Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia osiem, trzydzieści sześć – wyliczanka na forach internetowych i w mediach społecznościowych trwa w najlepsze. Czego dotyczy? Ano tego, od jak dawna Ryanair obiecuje zwrot pieniędzy. I rzecz jasna, nie oddaje.
Gdy po raz pierwszy pisaliśmy na Bizblog.pl o problemach ze zwrotem pieniędzy za bilety na odwołane loty, część z was pisała, że środki szybko wpłynęły na konto. I wydawało się, że przelew od irlandzkiego przewoźnika jest tylko kwestią czasu także dla tych, którym nie poszczęściło się na samym początku.
Dni jednak mijały, a grupa poirytowanych pasażerów rosła. I wydaje się, że powoli dochodzi do krytycznego punktu. We wtorek rano media społecznościowe zostały dosłownie zalane krytyką wymierzoną w politykę Ryanaira. W sieci pojawiają się już nawet emocjonalne apele nagrane w formie wideo:
Macie moralny obowiązek, oddać ludziom pieniądze
– grzmi użytkownik Twittera
Szef Ryanaira Michael O’Leary już wcześniej ostrzegał, że kolejka do wypłat jest ogromna i chętni muszą uzbroić się w cierpliwość. Prognozowaliśmy, że Irlandczycy mogą grać na zwłokę, próbując przekonać klientów do zmiany zdania, oferując im vouchery na przyszłe podróże.
Wygląda na to, że mieliśmy rację, ale nie w 100 proc. O’Leary zamierza bowiem nikogo przekonywać. Gdyby tak było, mógłby wzorem Wizzaira zaproponować vouchery o wartości 120 proc. odwołanego lotu. Irlandzka linia postanowiła zagrać nieco inaczej.
Ryanair, gdzie są moje pieniądze?
Ryanair, powiedziałeś, że przetworzyłeś mój wniosek o zwrot pieniędzy pięć pieprzonych tygodni temu, a ja tylko czekałem, aż wpłyną na moje konto. Teraz dajesz mi kredyt podróżny? Nie chcę kredytu podróżnego. Chcę z powrotem moje pieprzone pieniądze
– denerwuje się jeden z internautów
Takich głosów jest wiele. W sieci pojawiły się screeny maili, jakie pasażerowie otrzymują od linii Michaela O’Leary'ego. Klienci wskazują, że jeszcze kilka tygodni temu dostawali od Ryanaira informację o możliwym zwrocie pieniędzy wraz z linkiem, który umożliwiał dokonanie zgłoszenia. I takiego zgłoszenia dokonywali.
Po upływie kilkunastu bądź kilkudziesięciu dni dostawali kolejną wiadomość. W nowej wersji maila, link zniknął. Pasażerowie dostają za to informację o przyznaniu im vouchera. Ryanair zastawił na klientów pułapkę. W wysyłanej wiadomości pojawia się hiperłącze, a kliknięcie w nie jest równoznaczne z akceptacją bonu. I w ten sposób zamiast otrzymać zwrot pieniędzy od przewoźnika, stajemy się jego kredytodawcą.
Informacja o możliwości uzyskania zwrotu pojawia się na końcu maila. Linia zastrzega, że jej pracownicy siedzą w domach, a sam proces zwrotów może trochę potrwać. Jeżeli ta zniechęcająca formułka to za mało, to dodajmy jeszcze, że w treści brakuje linku, przenoszącego użytkownika na właściwą podstronę. Pasażerowie piszą, że mają problem ze znalezieniem go na własną rękę.
Satyryczny serwis NewsThump śmieje się już, że Ryanair zaczął sprzedawać bilety na miejsce w kolejce do refundacji. W artykule najeżonym celną szyderą z tanich przewoźników, redaktorzy cytują zmyśloną wypowiedź dumnego klienta Ryanaira:
Żarty z lowcostów mogą nieco osłodzić gorycz związaną z problemami z odzyskaniem pieniędzy, ale samego problemu nie rozwiązują. Prezes Ryanaira roztoczył niedawno wywiadzie dla Reutera sielankową wizję, w której rok 2021 jest okresem hossy dla linii lotniczych. Przewoźnicy mają wręcz zabijać się o klientów, oferując dumpingowe ceny. Zdaniem O’Leary’ego, czeka nas powrót do lotów za kilka euro.
Tymczasem nikt nie potrafi przewidzieć, jak długo utrzymają się obostrzenia związane z pandemią koronawirusa. Linia anulowała praktycznie wszystkie połączenia w połowie marca i szacowała, że okres zawieszenia potrwa przynajmniej do końca maja.
Szef Ryanaira strzela więc nieco na oślep, chcąc zapewnić wszystkich dookoła, że vouchery są całkowicie bezpieczną opcją. Irlandczycy nie wycofali się zakupu nowych Boeingów 737 Max i liczą, że na przetrzebionym od bankructw rynku lotniczym będą dzielić i rządzić.
I, jak wskazuje prof. Adriana Łukaszewicz, jest to bardzo prawdopodobne. Tyle że tani przewoźnik chce ten cel osiągać częściowo poprzez zamrożenie pieniędzy klientów.
Pieniądze za odwołane loty
Pretensje pasażerów są w pełni uzasadnione. W rozporządzeniu (WE) nr 261/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 11 lutego 2004 roku czytamy, że klienci mają prawo do zwrotu kosztów biletu w ciągu 7 dni, lub zmiany trasy na porównywalnych warunkach.
Ustawodawstwo dotyczące praw pasażerów jest jasne. Jeśli pasażer nie otrzymał dostępu do usługi, za którą zapłacił, powinien otrzymać zwrot pieniędzy
– zauważa w rozmowie z Reutersem Adina Valean, unijna komisarz ds. transportu.
Gwoli ścisłości trzeba jednak dodać, że nie tylko Ryanair robi, co może, by zniechęcić klientów do zwrotów. Poza wspomnianym Wizzairem, trudności w odzyskaniu pieniędzy mają też m.in. pasażerowie Air France-KLM, Lufthansy, Swiss, a nawet Emirates.
Co możemy zrobić, jeżeli linia zwleka z oddaniem środków? Po złożeniu reklamacji u przewoźnika, zostaje nam jeszcze skorzystanie z pomocy Rzecznika Praw Pasażerów.