To będą trudne miesiące. Tegoroczne wakacje będą stały pod znakiem chaosu i potężnych kolejek na lotniskach, a latanie samolotem stanie się loterią. Szefowie Ryanaira i Wizzaira mówią o nadchodzącym wysokim sezonie jako o dużym wyzwaniu. Można wręcz zacząć zastanawiać się, czy podróż lotnicza wciąż jest najwygodniejszym i najszybszym sposobem na dotarcie do urlopowej destynacji.
Raptem kilka miesięcy temu świat obiegały zdjęcia i nagrania wideo, na których pasażerowie ustawiali się w kolejkach wychodzących daleko poza terminal lotniska Schiphol w Amsterdamie. Holenderski port nie udźwignął zainteresowania swoimi usługami, zmuszał linie lotnicze do odwoływania połączeń, gubił bagaże, a czas oczekiwania na odprawę przekraczał cztery godziny.
Podobne cuda działy się w Wielkiej Brytanii. Na lotniskach walały się setki zagubionych walizek. Z podobnymi przygodami pasażerowie zmagali się zresztą również po wakacjach. W czasie przerwy świątecznej jeden z Brytyjczyków narzekał, że czas oczekiwania na bagaż rejestrowany wyniósł... siedem godzin.
Teraz czeka nas powtórka z rozrywki
Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele dwóch czołowych lowcostów w Europie - Ryanaira i Wizzaira. Nie ma powodu, by im nie wierzyć, bo są ostatnimi osobami, które wszczynałyby panikę bez wyraźnego powodu. Obaj przewoźnicy bazują przecież na efekcie skali. Osiągają zyski tylko wtedy, gdy pokłady ich samolotów są wypełnione w 100 proc., a liczba chętnych sprawia, że z płyty lotniska podrywa się jedna maszyna za drugą.
Mimo to Michael O'Leary i Jozsef Varadi otwarcie mówią: mamy potężny problem. W rozmowie z serwisem Travel Weekly pojawia się kilka przyczyn tych obaw:
- większość południowej części przestrzeni powietrznej Polski jest zamknięta przez NATO,
- na lotniskach wciąż brakuje rąk do pracy,
- kontrolerów lotu również brakuje, a ci którzy są, zajmują się strajkowaniem
Ten ostatni punkt najbardziej daje się we znaki Ryanairowi we Francji. Protesty kontrolerów trwają tam od 19 stycznia. O'Leary twierdzi, że każdy dzień strajku wiąże się z uziemieniem 18-20 tys. pasażerów. A pamiętajmy, że jesteśmy w stosunkowo spokojnym dla branży lotniczej okresie.
Według IATA rok 2023 będzie obfitował w pasażerów
Linie lotnicze mają wrócić do rentowności sprzed pandemii, a liczba podróżnych na całym świecie wyniesie ok. 4,2 mld. Dla porównania w ubiegłym roku przewoźnicy obsłużyli ok 3,7 mld pasażerów, a w kryzysowych latach 2020-2021 odpowiednio 1,8 mld i 2,2 mld.
Mimo wzrostu kosztów linie powinny się też obłowić i to pomimo wzrostu cen paliwa lotniczego. Całkowite przychody prognozuje się na 438 mld dol., co stanowi wzrost o 44 proc. względem 2021 r.
Otwarte pozostaje oczywiście pytanie, kto zbierze te owoce. Analitycy ostrzegają, że wkraczamy w drugą falę bankructw. Ich pierwszymi ofiarami jest Flyr i Flybe. Ta druga firma zostawiła na lodzie 75 tys. pasażerów z wykupionymi biletami.
Wizzair i Ryanair nie muszą martwić się swoimi finansami. Węgrzy stracili wprawdzie w ubiegłym roku rozrachunkowym pół miliarda euro, ale w najbliższym roku fiskalnym, który kończy się z końcem marca, zamierza wyjść ponad kreskę. Irlandczycy tylko w pierwszym półroczu ubiegłego roku zarobili na czysto ponad 1,4 mld euro.
Obie linie do kontynuowania wzrostów potrzebują jednak zaufania ze strony pasażerów. A o to może być trudno biorąc pod uwagę, jak wielu podróżnych ma w ostatnim czasie problem z terminowym dotarciem na miejsce za pomocą samolotu. Jak tak dalej pójdzie branży nie pomoże nawet rozdawanie darmowych biletów. Turyści przerzucą się po prostu na kolej i własne samochody.