Fatalne wieści dla tysięcy Polaków. Wkrótce rachunki za prąd wgniotą was w ziemię
Tak: reforma systemu handlu uprawnieniami do emisji ETS ma włączyć do niego budynki i transport. Tak: to znacznie ograniczy emisję CO2 i zbliży UE do nowego celu klimatycznego. Tak: najwięcej zapłacą najuboższe gospodarstwa domowe.
Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego chwalą nadchodzącą wielkimi krokami reformę EU ETS. Przekonują, że bez niej nie ma szans ani na redukcję emisji CO2 o 55 proc. do 2030 r. (to zakłada nowy cel klimatyczny), ani tym bardziej na neutralność klimatyczną, która miałaby charakteryzować UE od 2050 r. Bo wychodzi na to, że 27 proc. unijnych emisji CO2 to sprawka transportu, a 36 proc. - budynków.
71 proc. emisji z transportu pochodzi z transportu drogowego, a 70 proc. emisji z budynków pochodzi z sektora mieszkaniowego
– precyzuje Piotr Arak z PIE w serwisie Euroactiv.
Reforma systemu ETS: za emisje z budynków zapłacimy jak za zboże
Kalkulacja jest więc bardzo prosta. Jeżeli faktycznie chcemy w UE zrobi porządek z emisjami paliw kopalnych, głównie CO2, nie możemy sobie pozwolić na ominięcie w tym względzie ani transportu ani budynków. Tylko, żeby zdążyć przed globalnym ociepleniem trzeba się za to wziąć na serio, bez zbędnego gadania. A to oznacza koszty i to całkiem spore. Z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, Europejskiego Okrągłego Stołu ds. Zmian Klimatu i Zrównoważonej Transformacji oraz Cambridge Econometrics wynika, że redukcja w tych sektorach emisji CO2 o 40 proc. byłaby możliwa tylko wtedy, kiedy wyemitowanie jednej tony dwutlenku węgla kosztowałoby co najmniej 170 euro. A przecież już dzisiaj drżymy o nasze węglowe rachunki - przy cenie raptem 55 euro.
Spowodowałoby to ogromne koszty dla gospodarstw domowych w UE - ponad 1 bln euro do 2040 r. - oraz spadek konkurencyjności europejskich przedsiębiorstw
– przewiduje szef PIE.
Kto najbardziej dostałby po kieszeni? Analitycy PIE nie mają wątpliwości: najuboższe gospodarstwa domowe w UE, w tym też te z Polski. To przecież w naszych domach najczęściej mamy energię z węgla, co ma w przyszłości generować koszty. Bardzo konkretne.
Szacujemy, że koszty emisji spowodowałyby średni roczny wzrost wydatków na energię o 44 proc. (373 euro) w transporcie i 50 proc. (429 euro) w budynkach mieszkalnych dla gospodarstw domowych z pierwszego, najuboższego kwintyla dochodów
– uważa Piotr Arak.
Transformacja energetyczna bez pomocy społecznej się nie obejdzie
A skoro obciążenia finansowe przez reformę systemu ETS będą dla unijnych gospodarstw domowych aż tak ciężkie - trzeba zawczasu pomyśleć o mechanizmach pomocy. Specjaliści z PIE podpowiadają, że w przypadku budynków mieszkalnych można zacząć myśleć np. o bezpośrednim wsparciu rachunków za energię albo o płatnościach transferowych albo o specjalnym programie wsparcia skreślonym na potrzeby najuboższych gospodarstw domowych.
Należy wprowadzić wymóg, aby 100 proc. dochodów generowanych przez dodatki solidarnościowe było przeznaczane na cele związane z energią i klimatem
– wskazuje Piotr Arak.
To zadanie głównie dla Funduszu Modernizacji i Funduszu innowacji. PIE przekonuje, że oba mechanizmy muszą łagodzić skutki reformy systemu ETS. W innym przypadku trzeba liczyć się z ostrą reakcją społeczną i licznymi protestami - jak Europa długa i szeroka. I „żółte kamizelki”, które nawiedziły w 2018 r. Francję - będą tlić się w każdym państwie członkowskim UE. Może to mieć swoje długofalowe i niebezpieczne konsekwencje.
Jeśli przywódcy europejscy nie pomyślą realistycznie o mechanizmach, które pomogą nam złagodzić obciążenia podatkowe dla ubogich, możemy mieć do czynienia z wychyleniem wahadła politycznego w wielu krajach UE w kierunku populizmu i ekstremizmu
– ostrzega Piotr Arak.