Polska woli wsadzać Polaków do samolotów na zagraniczne wakacje niż obniżyć ceny biletów PKP
Dlaczego z biletów kolejowych nie dało się zdjąć podatku VAT, kiedy ceny paliw rosły jak szalone, a PKP podniosło ceny? Bo nas nie stać – mówiło Ministerstwo Finansów. A wiecie, że w tym samym czasie stać nas na to, żeby zupełnie zwalniać z podatku VAT bilety lotnicze na trasy międzynarodowe? I to w czasie, kiedy Zachodnia Europa próbuje walczyć z nadmiernym lataniem, a w grze jest nawet ograniczenie do jednego lotu rocznie na obywatela.
Pamiętacie awanturę z początku roku o ceny biletów klejowych po tym, jak PKP podniosły ceny? Część posłów opozycji apelowała wówczas o to, by obniżyć ceny biletów poprzez wprowadzenie zerowej stawki VAT.
To ważne nie tylko ze względu na to, że ceny energii i paliw rosły jak szalone, więc należało jakoś ułatwić życie Polakom, którzy chcieli przesiadać się z własnych samochodów na transport zbiorowy. Niezależnie od tych energetycznych skutków wojny w Ukrainie powinniśmy ludzi zachęcać do zamiany auta na pociąg również ze względów ekologicznych.
Minister przemilczał ważny szczegół
I wiecie, co wtedy odpowiedział rząd? Że nas na to nie stać, żeby obniżyć VAT na bilety kolejowe z 8 do 0 proc., bo są ważniejsze rzeczy, które teraz musi sfinansować budżet.
W obecnej sytuacji geopolitycznej i gospodarczej priorytetem są wydatki przeznaczone na obronność kraju oraz wsparcie dla społeczeństwa borykającego się ze skutkami inflacji i kryzysu energetycznego będącymi skutkiem wojny w Ukrainie – wyjaśniał wiceminister finansów Artur Soboń
I ja mu wtedy nawet uwierzyłam. Szczególnie że wyjaśniał przy okazji, że tą samą stawką VAT w wysokości 8 proc. są objęte wszystkie usługi transportu pasażerskiego – kolejowego, drogowego, wodnego, morskiego, lotniczego i owe 8 proc. to i tak już stawka obniżona.
Tylko zapomniał wtedy wspomnieć, że stawką VAT 8 proc. obłożone są jedynie loty krajowe, ale te międzynarodowe mają VAT 0 proc.!
Wiceminister nawijał więc nam wszystkim makaron na uszy, a rzeczywistość wygląda tak: Polska opodatkowuje biednych ludzi, którzy dojeżdżają do pracy, albo takich, co próbują zamieniać własne auto na zbiorkom, a w tym samym czasie zwalnia z podatku tych, których stać na zagraniczne wakacje albo podróże służbowe finansowane zwykle przecież przez duże firmy czy międzynarodowe korporacje.
Dlaczego wracam do tej historii, choć miała miejsce kilka miesięcy temu? Bo w Europie wraca właśnie dyskusja na temat tego, żeby dociskać branżę lotniczą jeszcze mocniej, dokładać jej podatków, które dziś pewnie wydadzą wam się absurdalne, ale Europa jest przekonana, że liczbę lotów należy ze względu na emisję CO2 ograniczyć.
I to wcale nie tylko pomysły biurokratów z Brukseli. Nie. To poszczególne kraje próbują iść w tę stronę - zupełnie przeciwną niż idzie Polska.
Jeden lot na rok i basta!
Adam Sieńko już dwa lata temu pisał w Bizblog, że Unia Europejska chciałaby ograniczyć liczbę lotów do jednego rocznie na każdego obywatela UE. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa mówił wówczas, że nikt nie musi latać dziesięć albo i dwanaście razy w roku. I nie chodzi o to, żeby drugiego, trzeciego i kolejnego lotu zakazać, ale chodziło o to, żeby latanie stało się po prostu nieopłacalne.
Agencja Bloomberg pisała wówczas, że według jej ustaleń UE zamierza stopniowo, ale znacznie szybciej wycofywać się z darmowego limitu uprawnień na emisję CO2 dla linii lotniczych, choć plan zakładał utratę tych uprawień dopiero w latach 60. XXI w.
No dobrze, dobrze, minęły dwa lata, a jakoś nikt nam lotów nie liczy, a wszystko wskazuje na to, że linie lotnicze w Europie osiągną w tym roku rekordowe zyski. Czcze gadanie?
Na razie może i tak, ale gadają o tym nie tylko w UE. Francja już nałożyła podatek solidarnościowy w wysokości 2 proc. na każdego pasażera lotów międzynarodowych rozpoczynających się we Francji i właśnie zamierza go podnieść. Zyski mają iść na dofinansowanie kolei.
Wiosną tego roku Francja wprowadziła nawet zakaz lotów krótkodystansowych, czyli na takich trasach, które można odbyć pociągiem w nie więcej niż 2,5 godziny. W praktyce pojawiły się problemy i ostatecznie zakaz objął tylko trzy trasy. Dodatkowo okazuje się, że przepustowość pociągów jest zbyt niska na przykład na trasach z Paryża do Barcelony lub z Paryża do Frankfurtu. A do tego Greenpeace zrobił smutną analizę, z której wynika, że bilety kolejowe są w Europie przeciętnie dwukrotnie droższe niż kolejowe na tych samych trasach. W ekstremalnym przypadku podróż z Londynu do Barcelony była nawet 30-krotnie droższa koleją niż samolotem.
Więcej a temat cen biletów lotniczych przeczytasz tu:
No to teraz Francuzi próbują z innej strony - lobbują w UE za wprowadzeniem minimalnej ceny biletów lotniczych tak, żeby odzwierciedlała ona koszty społeczne i środowiskowe.
Głównie gadają, ale dużo.
W Wielkiej Brytanii zresztą od lat trwa debata nad „opłatą za częste loty” - podatek za pierwszy lot miałby być jeszcze niski, ale za każdy kolejny byłoby coraz drożej.
Holandia z kolei właśnie tydzień temu zdecydowała o wprowadzeniu podatku na pasażerów przesiadających się na lotnisku Schiphol w Amsterdamie. To strzał w kolano, bo ceny biletów mogą przez to wzrosnąć o ponad 30 proc. w przypadku połączeń europejskich, a co gorsze doprowadzi do utraty aż 34 proc. pasażerów transferowych, a Schiphol to przecież centrum przesiadkowe. Premier Holandii nie jest zachwycony, ale parlament miał to w nosie.
I jeszcze ciekawostka: pieniądze z tego podatku tym razem nie mają gotować holenderskiej kolei, ale obniżenie rachunków za energię dla gospodarstw domowych.
O! I to jest podpowiedź dla Polaków, którzy też dotują rachunki za energię dla gospodarstw domowych. Nie, nie trzeba było wybierać pomiędzy tym a tańszymi biletami na kolej. Wystarczyło spojrzeć w kierunku nieba.