REKLAMA

PKP popełnia powolne samobójstwo, ale nie dlatego, że ma depresję, a z głupoty

Tylko dlaczego tak wolno? Halo! To już najwyższy czas na seppuku. Chcecie wiedzieć, co tym razem? Krótko: nowe pociągi są o pół metra za wysokie w stosunku do peronów. Kazać pasażerom skakać? Trochę słabo. To niech połowę z 45 km trasy jeżdżą nowymi, a połowę starymi składami.

Kolej w Polsce. Nowe pociągi są o pół metra za wysokie w stosunku do peronów
REKLAMA

Wyobraź sobie, że idziesz na zakupy, kupujesz dziecku nowe buty, wracasz do domu i okazuje się, że są za małe. Nie, nie dlatego, że rozmiarówki potrafią się różnić pomiędzy różnymi producentami, ale dlatego, że kupiłeś rozmiar 30, a okazuje się, że dziecko nosi 40. Innymi słowy, kupiłeś buty dla sześciolatka, bo nie ogarnąłeś, że twój szesnastolatek ma już nieco dłuższą stopę.

REKLAMA

Taką historię właśnie przerabia polska kolej. Nie po raz pierwszy zresztą. Co tym razem? Okazuje się, że od grudnia 2022 r. nie będzie można pojechać bez przesiadek z Góry Kalwarii do Warszawy, bo kolej kupiła nowoczesne składy Flirt, które są za wysokie do peronów na stacji Góra Kalwaria. Na pośredniej stacji Czachówek Wschodni zresztą też.

Wysokość tamtejszych peronów to 30 cm. Podłoga we Flirtach jest natomiast na wysokości 78 cm. Sprawa jest prosta - nie można podróżnym kazać skakać na peron z wysokości niemal pół metra.

Co robią Koleje Mazowieckie? Jak opisuje magazyn „Z biegiem szyn”, trasa ta zostanie podzielona, a pasażerowie będą musieli się przesiadać. Cześć tej krótkiej bądź co bądź trasy - ma zaledwie 45 km - pokonają nowymi Flirtami, a część starymi wysłużonymi składami EN57. Te starocie co prawda są jeszcze wyższe, mają podłogę na wysokości 115 cm, ale za to mają zamontowane schodki.

Wniosek? Koleje Mazowieckie kupiły składy i wysłały je na tory po to, żeby nadal na tej trasie trzymać stare składy, które odtąd po prostu będą kursować wahadłowo od stacji Czachówek Południowy do stacji Góra Kalwaria. 

Czaicie? To tak, aby kupić nowe buty po to, żeby odciąć im czubki i dokleić dużo większe z tych startych. No co, można będzie chodzić, nie?

To nie przytyk do Kolei Mazowieckich, ale do polskiej kolei w ogóle, bo podobnych absurdów jest niemało. Ta sprawa zbulwersowała zresztą partię Razem, która zamierza interweniować u marszałka województwa. Ale jednocześnie posłowie krzyczą, że to standard w Polsce lokalnej: najpierw układa się trasy idiotycznie, wprowadza dodatkowe przesiadki z braku umiejętności lepszej organizacji, pasażerom przestaje być wygodnie, przestają jeździć, choćby zmiana w rozkładzie była czasowa, a powrotu lepszego połączenia się nie doczekują, bo kolej, dajmy na to po zakończeniu remontu, uznaje, że na tej trasie nie ma chętnych i w ogóle ją likwiduje.

Czy naprawdę stać nas na to, żeby tak zabijać transport publiczny - szczególnie teraz?

Chyba nie powinnam zadawać tak głupich pytań, bo kolej w Polsce ewidentnie sama zmierza do powolnego samobójstwa. Dowód? Niedawno warszawska Wyborcza przytaczała wręcz niewiarygodną historię. Otóż pasażerka, kupując bilet przez internet, popełniła literówkę i zamiast imienia „Agata” wpisała „Agatą”. Wydawałoby się, że to nie problem, bo takie imię nawet nie istnieje?

Błąd! Pracownicy kolei ze wszystkiego potrafią zrobić problem. Tym razem konduktor uznał, że bilet jest nieważny, wystawił nowy za 389,46 zł (dla dwóch osób), a na dodatek rzeczniczka Intercity go broniła, powołując się na regulamin, który nakazuje, by imię i nazwisko na bilecie były takie same jak na dokumencie tożsamości.

REKLAMA

Moim zdaniem to już czas, by PKP popełniła seppuku. Tylko jakoś nie chce.

Błagam, sprywatyzujmy w końcu PKP! Nie, żebym była zwolennikiem wyłącznie tego, co prywatne, przeciwnie, dobrze działające usługi publiczne powinny być bazą każdego społeczeństwa, w którym dobrze się żyje. Ale dla PKP nie ma już ratunku, bo tam nie chodzi o pieniądze. PKP to stan umysłu. I obawiam się, że już nigdy nie będzie działać lepiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA