Mało kto dziś w Polsce polega na NFZ. Zapewne nie dlatego, że tak lubi, ale nie ma innego wyjścia, bo nie stać go na prywatne wizyty u specjalistów albo abonamenty w prywatnych sieciach medycznych. W takiej sytuacji musi czekać miesiącami na wizytę w państwowego lekarza. Dziś wyłącznie na państwowej służbie zdrowia polega już tylko co czwarty Polak.
Te dane są zatrważające, bo niby mamy państwowy system ochrony zdrowia, niby wszyscy (teoretycznie) płacimy składki, by go utrzymać, a tylko jedna czwarta z nas rzeczywiście leczy się na NFZ, nie wyciągając z portfela dodatkowych pieniędzy na wizyty prywatne — to wyniki badania państwowego CBOS.
Bijemy rekordy
Oczywiście to nie jest tak, że trzech na czterech Polaków w nosie ma NFZ i leczy się zupełnie prywatnie. Najczęstszy jest system mieszany — połączenie korzystania z publicznego systemu i z systemu prywatnego, czy to w postaci stałych abonamentów w prywatnych placówkach, czy w postaci pojedynczych, w pełni odpłatnych wizyt u specjalistów. Z takiego modelu mieszanego według badań CBOS korzysta 51 proc. Polaków.
24 proc. Polaków polega wyłącznie na NFZ, ale to nie znaczy, że pozostałe 26 proc. korzysta wyłącznie z prywatnej opieki medycznej.
Wyłącznie prywatnie leczy się 11 proc. Polaków, a pozostałe 14 proc. po prostu nie leczy się wcale, a raczej w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie korzystali z żadnych usług i świadczeń zdrowotnych.
Taka formuła nie dziwi, skoro kolejki do lekarza tylko się wydłużają i lepiej nie będzie. Dziś mamy więc rekordowo wysoki odsetek osób, które korzystają z modelu mieszanego — publicznego i prywatnego i jak zauważa CBOS, ten trend trwa w Polsce już od 20 lat.
Ale jednocześnie zwróćcie uwagę na niski odsetek tych, którzy korzystają wyłącznie z publicznego systemu ochrony zdrowia — ten odsetek też jest rekordowy.
I jeśli tylko jedna czwarta społeczeństwa opiera się wyłącznie na NFZ, to wniosek jest prosty: nie ma co dyskutować o prywatyzacji systemu ochrony zdrowia, bo on JUŻ JEST sprywatyzowany.
Kolejki rosną, a MZ zamyka oczy
Nic dziwnego, bo sytuacja w prywatnym systemie jest fatalna i tylko się pogarsza. Dane fundacji Watch Health Care pokazują, że jesienią 2022 r. na badania diagnostyczne trzeba było czekać średnio 2,5 miesiąca, a rok wcześniej średnio 1,9 miesiąca. Na wizytę u specjalisty - 4,1 miesiąca, a rok wcześniej „tylko” 2,9 miesiąca.
A najgorsze, że Ministerstwo Zdrowia ten fakt wypiera ze świadomości. Kilka miesięcy temu Aleksandra Kurowska, wieloletnia dziennikarka zajmująca się ochroną zdrowia mówiła mi w podcaście Forum IBRiS, że w ministerstwie po prostu nie ma świadomości, w jak długich kolejach do lekarzy czekają pacjenci, bo politycy korzystają z opieki zdrowotnej poza kolejką, a dyrektorzy szpitali boją się im odmawiać.
Do tego kolejne rządy bardzo sprytnie zmieniały systemy raportowania kolejek, dzięki czemu nigdy nie możemy porównać, że za jakiegoś rządu było lepiej albo gorzej i w ten sposób politycy unikają odpowiedzialności za to, że system się wali.