W wielu polskich gminach deficyt budżetowy liczony jest już w setkach milionów. Tymczasem za rogiem kolejny unijny budżet i konieczność zabezpieczania tzw. wkładów własnych. Inaczej nici z brukselskiej kasy na inwestycje. Samorządowcy nie chcą, żeby taka okazja przeszła im koło nosa i rozglądają się za zewnętrznym finansowaniem. I znowu ich pierwszym wyborem jest kredyt, a nie obligacje przychodowe.
Fot. Bizblog.pl
Według Tadeusza Truskolaskiego, szefa Unii Metropolii Polskich, zadłużenie największych miast w najbliższych 12 miesiącach ma wzrosnąć o 3,6 mld zł. Stoją za tym podwyżki dla nauczycieli, coraz bardziej kosztowna gospodarka odpadami, zerowy PIT dla młodych pracowników (do 26. roku życia) oraz wzrost płacy minimalnej.
Z kolei Związek Banków Polskich w raporcie „Sytuacja finansowa Jednostek Samorządu Terytorialnego” wskazuje, że „zadłużenie ogółem wszystkich jednostek samorządu terytorialnego w latach 2013-2019 wzrasta z poziomu 69,2 mld zł do 86,6 mld zł” i stanowiło na koniec 2019 roku 36,15 proc. dochodów bieżących JST.
Fundusze unijne za rogiem. Trzeba szukać kasy, nie ma wyjścia
Nie jest tajemnicą, że od lat inwestycyjnym pociągiem dla polskich gmin są fundusze unijne. Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego nasze samorządy, w tym też miasta na prawach powiatu w perspektywie UE na lata 2014-2020 wykorzystały grubo ponad 186 mld zł. I chociaż w brukselskim budżecie na lata 2021-2027 Polsce (i tym samym naszym JST) ma przypaść jednak mniejszy kawałek tortu niż było to wcześniej, to samorządowcy i tak za chwilę rozpoczną zwyczajowy wyścig po unijne pieniądze.
By w ogóle mieć szanse w licznym jak zawsze szeregu trzeba w pierwszej kolejności zadbać o tzw. wkłady własne, czyli ułamek wartości całego zadania inwestycyjnego, który kwalifikuje do starania się o resztę. I tutaj kolejne gremia samorządowców sygnalizują możliwy kłopot. Bo przy drenujących samorządowe budżety centralnych obciążeniach o wysupłanie czegoś ekstra - może być wyjątkowo ciężko.
Premier Mateusz Morawiecki już radził prezydentom, burmistrzom i wójtom, by ci „popatrzyli na przerosty zatrudnienia u siebie w urzędach, żeby popatrzyli na oszczędności, które wiążą się z cyfryzacją, z automatyzacją”. W odpowiedzi samorządowcy przygotowali swój projekt ustawy o dochodach JST, w którym proponują m.in. zwiększenie udziału gmin z tytułu wpływu z PIT z obecnych 38,08 proc. do 45,01 proc.
Samorządy nie mają czasu na potyczkę z rządem
Patrząc na retorykę, najpierw gabinetu Beaty Szydło, a teraz Mateusza Morawieckiego, trudno wyobrazić sobie, że rząd nagle robi dla samorządowców krok w tył. A że czasu na uporządkowanie względem nowego budżetu UE własnych finansów polskie gminy mają coraz mniej, to samorządowcy już zaczęli kombinować, jak skutecznie postarać się o zewnętrzną kasę.
Kredyt - pierwszy i najczęstszy wybór
W naszych rozmowach z samorządowcami w sprawie przyszłego finansowania inwestycji słowo „kredyt” pojawia się zdecydowanie najczęściej.
Instrumenty kredytowe jako główne źródło środków własnych wymieniane jest również m.in. w Poznaniu. Daria Kulczewska, odpowiedzialna w tamtejszym magistracie za kontakt z mediami, przekonuje, że „zwykle najbardziej atrakcyjne finansowo warunki oferuje Europejski Bank Inwestycyjny”.
Obligacje przychodowe znowu bez wykorzystania
Potwierdza się, że kolejny raz JST nie zamierzają skorzystać z obligacji przychodowych - czyli specjalnego rozwiązania dla samorządowych inwestycji, z których dochód ma być przeznaczony na ich spłatę. Dywersyfikacja, autonomia, elastyczność, zwłaszcza w porównaniu z kredytem - tak w dużym skrócie można opisać zalety tego instrumentu. Co ważne dla JST: obligacje przychodowe nie mają wpływu na określony ustawowo limit zadłużenia samorządów. Przychody wynikające zaś z emisji nie włączane są do masy upadłościowej - wpływają na osobny rachunek. Nie mogą być zatem przedmiotem cesji ani nie mogą stanowić zabezpieczenia zastawem. Pierwszeństwo do nich mają obligatariusze.
A jednak obligacje przychodowe cieszą się wyjątkowo marną popularnością wśród polskich gmin. W 2014 r. na takie rozwiązanie zdecydował się Lublin. Pod koniec 2015 r. obligacje przychodowe wyemitowała Nysa. Dwukrotnie (w 2015 i 2018 r.) na takie rozwiązanie zdecydował się Wałbrzych. I na tym przykładów koniec, nie licząc przedsiębiorstw komunalnych. Jak się okazuje, nawet dzisiejsza fatalna sytuacja finansowa JST nie nakłoni samorządowców do sięgnięcia po obligacje przychodowe.
O obligacjach przychodowych nie myślą też m.in. w Poznaniu. Tam słyszymy, że „warunkiem ich emisji jest zabezpieczenie kosztów ich obsługi wydzielonymi przychodami, co nie zawsze jest możliwe przy realizacji projektów UE”. Chociaż same obligacje przychodowe mogą z powodzeniem stanowić wkład własny.