Pół litra jest spoko, ale małpka już nie. Nowy pomysł samorządowców na walkę z alkoholizmem
Lokalni włodarze na celownik wzięli małpki, czyli niewielkie butelki z mocnym alkoholem. Uważają, że w tym tkwi problem tak popularnej nad Wisłą choroby alkoholowej. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że już pracuje nad stosownymi zmianami w prawie.
Od kilku lat obserwujemy tendencję wzrostową, jeżeli chodzi o spożycie alkoholu w naszym kraju. Niektórzy przekonują, że pod tym względem zbliżamy się do lat 80., kiedy wódka w polskich domach lała się potokami.
Tylko na piwo, wódkę i whisky w ubiegłym roku wydaliśmy aż 30 mld zł. W przeliczeniu na jednego, statystycznego mieszkańca (zliczając niezależnie od wieku wszystkich) to oznacza wydawanie na ten cel miesięcznie 66 zł, a rocznie 790 zł. Według danych Nielsen Polska obecny rok jest też drugim z rzędu, kiedy rośnie na terenie naszego kraju sprzedaż wyrobów spirytusowych.
Obecnie rocznie spożycie alkoholu w Polsce na jednego mieszkańca to 11,6 litra na głowę w ciągu roku. W 1980 r. to było rekordowe 11,8 l. I widać, że do tej granicy niebezpiecznie się zbliżamy. Na szczycie europejskiej listy tych najwięcej wylewających za kołnierz są Litwini (15 l), Czesi (14,4 l) oraz Niemcy (13,4 l). Najmniej za to alkoholu pije się we Włoszech i w Norwegii: po 7,5 litra rocznie w przeliczeniu na mieszkańca.
W Polsce największy kłopot to "małpki"
Zdaniem Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych problem leży przede wszystkim w praktycznie nieograniczonym dostępie oraz niskiej cenie napojów wyskokowych. Dlatego nie tak dawno przedstawiciele PARPA proponowali ustanowić w naszym kraju porządek rodem ze Szkocji, gdzie zdecydowano się na ustanowienie ceny minimalnej za alkohol.
PARPA oblicza, że u nas 10 gr czystego alkoholu powinno kosztować od 1,5 do 2 zł. Wtedy najtańsza butelka wódki kosztowałaby 24 lub 32 zł. Ale to z pewnością całego problemu nie załatwi. Jak donosi „Dziennik Gazeta Prawna”, z danych firmy badawczej Synergion wynika, że Polacy codziennie kupują aż 3 mln małpek, czyli mocnych alkoholi w butelkach o pojemności 100–200 ml.
Co gorsza, jedna trzecia owych „małpek”, czyli około miliona sztuk kupowana jest w godzinach przedpołudniowych. Malutka butelka wódki jest bardzo poręczna, do jej konsumpcji jakoś nie trzeba szukać specjalnej okazji. Może dlatego 77 proc. nabywców zaraz po zakupie chowa butelkę do torby lub kieszeni.
Samorządowcy żądają systemowych zmian
Samorządowcy od wielu miesięcy lobbują, jak i gdzie mogą, żeby problemem zająć się systemowo i zastanowić się nad nowym modelem handlu alkoholu w Polsce. Tak, żeby proceder lawinowo rosnącej sprzedaży małych butelek z wódką raz na zawsze ukrócić. Kiedy sprawa stanęła na Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, zainteresowało się nią Ministerstwo Zdrowia.
Resort obiecał w tym celu powołać zespół ekspercki, który miał na koniec swoich prac pokazać propozycję nowych rozwiązań. Ale nie do końca wiadomo, kiedy to może nastąpić. Ministerstwo na temat samego zespołu milczy, jedynie potwierdza, że „trwają intensywne prace koncepcyjne nad propozycjami zmian w zakresie profilaktyki i rozwiązywania problemów związanych z uzależnieniami”.
Od całkowitego zakazu do wzrostu akcyzy
Przedstawiciele władz lokalnych są w tym temacie przygotowani do rozmów. Mają parę możliwych do zrealizowania pomysłów. Najbardziej drastyczny mówi o całkowitym zakazie sprzedaży butelek z alkoholem o pojemności 200 ml lub mniejszych. W takim przypadku część ekspertów martwi się jednak, że to przełoży się na wzrost sprzedaży większych butelek wódki. I alkoholizm nad Wisłą, zamiast wyhamować, rozhula się na dobre.
Innym pomysłem jest ustanowienie dolnej granicy pojemności butelki i puszki, w której jest alkohol. Nie brakuje również głosów wskazujących, że z tym problemem tak naprawdę nie poradzimy sobie albo bez wzrostu akcyzy, albo bez właśnie ceny minimalnej za alkohol. Wtedy ten mocniejszy staje się po prostu droższy.
Alkoholowa walka z wiatrakami
Czy takie systemowe zmiany mogą spowodować, że Polacy wreszcie zaczną mniej pić? Wątpliwości jest całkiem sporo. Przede wszystkim, jak wskazuje PARPA, sprzedaż małych butelek o pojemności 100 lub 200 ml stanowi 29 proc. całego wódczanego rynku w naszym kraju.
Lwia część (71 proc.) sprzedawanego asortymentu to butelki o znacznie większej pojemności. Czy więc na pewno uderzymy celnie w polski alkoholizm, gdy wycofamy ze sprzedaży te najmniejsze butelki? I czy w ten sposób nie nakarmimy szarej strefy, z którą rząd Mateusza Morawieckiego tak zawzięcie idzie na noże?
I jeszcze jedna wątpliwość. To, że Skarb Państwa - głównie na pokrycie rozłożystej polityki socjalnej - szuka pieniędzy, gdzie się tylko da, jest jak najbardziej oczywiste. Rezygnacja ze sprzedaży "małpek" oznaczać mogłaby zaś realne straty, idące nawet w miliardy złotych. Przy okazji elektorat - niezależnie od barwi politycznych - raczej zadowolony z takiego obrotu sprawy nie będzie. Dochodzi więc dodatkowo ryzyko polityczne, które już niejedną inicjatywę zdusiło w zarodku.