Skażenie Odry. Wciąż łudzicie się, że podadzą przyczynę tej katastrofy? Wasze niedoczekanie
Kiedy Anna Moskwa pod koniec października zeszłego roku obejmowała stanowisko ministra klimatu i środowiska, można było mieć nadzieję nie tylko na nowe otwarcie rozmów czesko-polskich w sprawie kopalni Turów. Nawet jeden z kolegów z redakcji Spider's Web przekonywał, że to łebska babka. Bo chodziła z nim do szkoły, to wie. Ale niestety pani minister Moskwa zawiodła. Tak jak w przypadku katastrofy ekologicznej w Odrze.
Werwa, z jaką nowa szefowa resortu klimatu i środowiska podeszła do czesko-polskich rozmów dotyczących kopalni Turów, mogła robić wrażenie. Ale raczej była przede wszystkim koronnym dowodem na to, że negocjacje z naszymi południowymi sąsiadami można było zakończyć o wiele wcześniej.
Ale w kolejnych tygodniach i miesiącach minister Anna Moskwa była coraz mniej merytoryczna, a coraz bardziej za to propagandowa. Tak jak chociażby w przypadku nowych norm jakości węgla, zapewnieniami, że zimą nikomu węgla nie zabraknie, a potem z ceną gwarantowaną węgla, która koniec końców nigdy nie nastała. Sprawa katastrofy ekologicznej na Odrze przelała fala goryczy.
Skażenie Odry jest ważne, ale wybory ważniejsze
Było oczywiste, że śnięte ryby w Odrze - na rok przed wyborami parlamentarnymi - staną się paliwem politycznym. Tak było, jest i będzie. Podobnie było z katastrofą ekologiczną w warszawskiej oczyszczalni Czajka. Do pierwszej awarii doszło 28 sierpnia 2019 r. - na niespełna rok przed wyborami prezydenckimi, które zorganizowano 28 czerwca 2020 r. Wtedy też konkurujący z Andrzejem Dudą prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski był za to atakowany. Okazuje się, że dzierżąca władzę w Polsce ekipa polega na sportowym porzekadle i sprawdzonej taktyki nie zmienia.
To komentarz minister klimatu i środowiska po tym, jak od miesiąca z Odry wyławiane są martwe ryby, a eksperci mówią o zabiciu całego ekosystemu rzeki, którego odbudowa może zająć nawet kilkanaście lat. Ale co tam: są rzeczy ważne i ważniejsze. I może trucizna w Odrze do tych pierwszych należy. Ale kontynuacja władzy i wygranie wyborów jest dla Zjednoczonej Prawicy najistotniejszym priorytetem. Anna Moskwa dobitnie to potwierdza.
Wspólna kąpiel w skażonej Odrze. Proszę bardzo, politycy przodem
Staram się nie wchodzić w polsko-polską wojenkę polityczną. Wiem, że nikt w niej nie wygra, a wszyscy możemy stracić. Ale rozmijaniem się z prawdą tej ekipy i uparte zwalanie winy na wszystkich dookoła tylko nie dla siebie, a także na siłę kreowanie wroga niczym dawna stonka ziemniaczana, którą teraz jest raz LGBT, raz UE, raz Niemcy, a raz muzyka rockowa – już mnie zwyczajniej męczy.
I od razu sprostowanie: doskonale pamiętam jeszcze rządy PO, kiedy rodzice 6-latków zebrali ponad milion podpisów w sprzeciwie wysyłania ich pociech wcześniej do szkół, ale Sejm nawet się nad tym nie pochylił, pokazując że demokrację bezpośrednią ma w czterech literach. Przecież nie po to lud wybiera posłów, którym daje się immunitet i sowitą dietę, żeby ktoś spoza podejmował decyzję. Szanujmy się.
Jestem tak starej daty, że bardzo dobrze pamiętam rządy SLD. Uśmiechanie się do biskupów premiera Millera, żeby księża z ambon dobrze mówili (a przynajmniej nie mówili źle) o referendum akcesyjnym. Pamiętam też wcześniej powódź w 1997 r. i szczerość ówczesnego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który stwierdził, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać. Te słowo mocno skomplikowały jego późniejszą karierę polityczną.
Dzisiaj z ust polityków Zjednoczonej Prawicy padają zdecydowanie ostrzejsze i jeszcze mniej fortunne sformułowania i włos z głowy nikomu nie spada. Wystarczy przypomnieć przypadek posła Łukasza Mejzy, czy wiceministra infrastruktury Grzegorza Witkowskiego, który w żartobliwym tonie proponował na konferencji dziennikarzom wspólną kąpiel w Odrze. Na dowód, że niby w rzece nic złego się nie dzieje. Pierwszy dalej pobiera poselską dietę, a drugi zasiada w rządzie. Jakby nic się nie stało.
Anna Moskwa potraktuje Odrę jak Turów. Zgodnie z rozkazami
Przyznam się, że sam miałem nadzieje na zmianę po nastaniu minister Anny Moskwy w resorcie klimatu. Na początku wydawała się bardziej otwarta, frontem do dziennikarzy. Elokwentna, uśmiechnięta. Na tle pozostałych członków gabinetu Mateusza Morawieckiego wyglądało to naprawdę bardzo obiecująco.
Ale dzisiaj widzę to już inaczej. Minister Anna Moskwa nie wykazała się żadną empatią w stosunku do Czechów, mieszkających przy granicy z Polska, którym kopalnia Turów od lat wypłukuje wody gruntowe. Taki był rozkaz partyjny: zrobić z tymi Czechami wreszcie porządek, bo psują dobrą narrację o rządzie, a w dłuższej perspektywie to może przynieść niedobre skutki. Dlatego nagle minister Moskwie z Czechami wszystko zaczęło wychodzić, z czym jej poprzednik - minister Michał Kurtyka - nawet nie mógł ruszyć z miejsca. Nie miał w zanadrzu woli politycznej, która wyniosła Annę Moskwę na szczyt.
Obecna szefowa MKiŚ w tej chwili nie ma za dużo miejsca na innowacje czy zbytnią merytorykę. Coś bardziej na zasadzie słynnego: melduję wykonanie zadania, panie prezesie. A to fatalnie wróży Odrze. Rozkaz z góry dla Anny Moskwa nie dotyczy wyjaśnienia przyczyn tej bezprecedensowej katastrofy i pociągnięcia do odpowiedzialności winnych.
Widać jak na dłoni, że taktyka jest zupełnie inna. Rząd premiera Mateusza Morawieckiego kolejny raz sięga po znane i sprawdzone rozwiązania. Najpierw mieliśmy do czynienia z rozmyciem: nic się nie stało Polacy, nic się nie stało. Wtedy przekaz brzmi: nie ma co panikować z tą Odrą, bo fala śniętych ryb, to coś normalnego i powtarzalnego w przyrodzie. Drugim krokiem jest stworzenie symetrii. Na zasadzie: no dobra, może my zawaliliśmy z tą Odrą, ale zobaczcie co oni zrobili wcześniej z Czajką.
A w Wiadomościach TVP temat zatrutej Odry i bankrutujących z tego powodu ludzi po prostu nie będzie się pojawiał. Więc w świadomości wielu Polaków nawet na długo nie zaistnieje. To bardzo zła prognoza i dla ekosystemu Odry i wszystkich, którzy mają nadzieje, że rząd katastrofę ekologiczną potraktuje na poważnie.