REKLAMA

Perfidny plan rządu. W tym roku budżet nie zapłaci za obietnice wyborcze. Oto skąd politycy wytrzasną kasę

Wygląda na to, że w tym roku kiełbasa wyborcza będzie serwowana całymi wiadrami i trudno będzie przed nią uciec. Mamy bowiem dopiero styczeń, a już się zaczęło. Oczywiście sam fakt, że kiełbasa się pojawi nie jest ani czymś zaskakującym, zdarza się tak przecież co kilka lat w ramach cyklu wyborczego. Jednak bardzo martwi mnie to, że akurat w tym roku może ona być pod pewnym względem specyficzna i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Chodzi o finansowanie kiełbasy wyborczej.

wybory-system-bankowy
REKLAMA

Politycy zwykle obiecują coś wyborcom, żeby ich przekupić czy też zaskarbić sobie ich przychylność i dzięki temu wygrać wybory. Te obiecanki zwykle są finansowane z budżetu państwa. Oznaczają wzrost wydatków państwa, a w efekcie wzrost deficytu budżetowego, chociaż dzisiaj powinniśmy już mówić o deficycie sektora finansów publicznych, bo sporo wydatków zostało już wyprowadzonych poza budżet. W każdym razie rozdawanie kiełbasy przed wyborami zwykle ma jakiś tam efekt fiskalny, polegający na tym, że rośnie dziura.

REKLAMA

Nie chciałbym tu zachwalać powiększania dziury w finansach państwa akurat ze względu na interes polityczny partii. Wydaje mi się jednak, że zazwyczaj negatywne skutki takiego zjawiska są niewielkie. Dodatkowe wydatki państwa związane z obietnicami partyjnymi nie są aż tak ogromne, aby zmieniły trajektorię lotu całego państwa, doprowadzając do jego ruiny czy długotrwałych problemów.

Dodatkowe wydatki często dotyczą jednego roku, w kolejnym jest już inaczej, w dłuższym terminie wszystko się wygładza i można zapomnieć o temacie. Aż do następnych wyborów. Oczywiście można by te pieniądze wydać na coś innego, mniej spektakularnego, ale bardziej potrzebnego, na przykład na serio rozwiązać jakiś problem, który hamuje nam rozwój gospodarczy, więc ta sytuacja oczywiście i tak jest zła. Ale w tym roku widzę coś jeszcze gorszego.

Państwowe spółki zapłacą za wyborcze prezenty dla Polaków

Otóż wydaje mi się, że w tym roku rząd będzie oferował kiełbasę nie za pieniądze z budżetu. Chce bowiem mimo wszystko zachować resztki dyscypliny fiskalnej i ograniczać wysokość deficytu, który i tak będzie spory przez wydatki zbrojeniowe.

Zapewne obawia się o reakcję rynków finansowych, która też przecież może popsuć wynik wyborczy i wtedy wszystkie kiełbasy na nic. Można jednak pilnować wydatków z budżetu i jednocześnie rozdawać drogie prezenty, jeśli tylko znajdzie się dla nich alternatywne źródło finansowania. Dlatego w tym roku kiełbasa będzie za pieniądze spółek, które rząd kontroluje, a w porywach nawet takich, których nie kontroluje.

Przykłady tylko z ostatniego tygodnia to robienie dramatycznych scen przez premiera w sprawie cen biletów w PKP Intercity i nieśmiałe podchody rządu reprezentowanego przez jego rzecznika w sprawie przedłużania wakacji kredytowych w bankach. Obydwa tematy są ubrane w cudowne, skrajnie demagogiczne argumenty, wszystko to jest dla naszego dobra. Tyle że tak naprawdę na końcu wszyscy na tym stracimy.

PKP Intercity podniósł ceny o kilkanaście procent, była to pierwsza podwyżka od 2014 roku, dość precyzyjnie uzasadniona w komunikacie spółki. Pisze ona o potężnym wzroście kosztów energii, które w strukturze kosztów zajmują największą część, i brzmi to logicznie, bo przecież spora część pociągów jest na prąd i raczej nie są one energooszczędne. Dlatego wiarygodnie brzmi też twierdzenie, że podnosząc ceny raptem o kilkanaście procent, spółka nawet nie neutralizuje wzrostu kosztów w całości, a tylko w części.

PKP Intercity nie zrobił nic zdrożnego

Z drugiej strony i to jest moim zdaniem ważne w całej analizie, PKP Intercity ma za sobą rekordowy rok, w którym ludzie pchali się do tych pociągów drzwiami i oknami. Wygląda na to, że popyt jest spory. W sytuacji wysokiej inflacji, potężnego wzrostu kosztów i jednocześnie wysokiego popytu na swoje usługi/produkty, co robi każda normalna firma działająca na normalnym rynku?

No przecież podnosi ceny. Robi to ostrożnie, żeby nie przesadzić, często małymi krokami, za to aktualizując cenniki częściej niż zwykle. Kiedy potrafi to robić, jest w stanie nawet przy okazji zwiększyć sobie marże. Ale PKP Intercity nie może tak zrobić, bo kiedy zebrał się na odwagę, to premier zaczął tupać.

O ile jestem w stanie bez problemu zrozumieć interwencje państwa w sprawie cen gazu, węgla czy prądu w samym środku kryzysu energetycznego, o tyle interwencji w sprawie biletów na pociąg nie jestem w stanie zrozumieć.

Najgorsze jest jednak to, że generalnie przed PKP i przed całym sektorem transportu kolejowego w Polsce są duże potrzeby inwestycyjne, jest też dużo pieniędzy unijnych do zdobycia. Jest sporo pracy do wykonania, bo duże inwestycje trzeba odpowiednio przygotowywać, dopracowywać projekty, żeby potem wszystko w miarę gładko zrealizować. To wszystko samo w sobie generuje koszty, które jednak opłaca się ponosić.

PKP nie ma zbyt chwalebnej historii w kwestii inwestycji i unijnych pieniędzy. Premier tymczasem rozkazuje na konferencji prasowej, aby spółka cięła koszty, zamiast podnosić ceny. Możliwe, że dzięki temu będzie mieć lepszy wynik w wyborach, ale dla PKP i dla wszystkich to jest na pewno gorszy wybór, bo jeśli jako kraj mamy doinwestować transport kolejowy, aby dorównywał drogowemu, to nie powinniśmy tam ciąć kosztów.  A podwyżka o kilkanaście procent nie jest końcem świata. Większość rzeczy w sklepach w ciągu ostatniego roku podrożała znacznie bardziej.

Wakacje kredytowe zostaną przedłużone, żebyście nie zapomnieli

Druga sprawa to wakacje kredytowe, które już w 2022 roku kosztowały banki według szacunków Związku Banków Polskich około 30 mld zł. Trudno jednak ten fakt wykorzystać w wyborach, bo to było rok temu, więc pojawił się pomysł, żeby może te wakacje rozdać jeszcze raz, na kolejny rok.

Rzecznik rządu mówił, że decyzja zapadnie w połowie roku, czyli akurat parę miesięcy przed wyborami. Będzie zależeć od tego co się będzie dziać z inflacją, ale nie wiemy. o ile ta inflacja musi spaść albo wzrosnąć, aby rządzący zarządzili ciąg dalszy wakacji. Tudzież gdzie ta inflacja musi się znaleźć, aby jednak odstąpili od tego uroczego pomysłu dla dobra nas wszystkich. Obawiam się, że tak naprawdę kluczowe dla decyzji w połowie roku będzie poziom poparcia dla partii rządzącej w sondażach, a nie poziom inflacji.

Pomijam już tutaj piramidalną głupotę tego pomysłu w kontekście polityki pieniężnej i walki z inflacją za pomocą podwyżek stóp procentowych, które to podwyżki za pomocą wakacji się unieważnia i neutralizuje. Warto przyjrzeć się, co dzieje się w bankach, których być może nie lubimy, ale jednak nie da się uciec od tego, że są one konieczne w normalnie funkcjonującej gospodarce.

Banki finansują rozwój tej gospodarki, udzielając kredytów. Utarło się, że robiąc to tworzą nowy pieniądz „z powietrza”, ale wbrew przekonaniu niektórych nie są w tym procesie niczym nieograniczone. Muszą bowiem cały czas spełniać wskaźniki wypłacalności, a te uzależniają maksymalny potencjalny poziom akcji kredytowej w banku od wysokości funduszy własnych, czyli przede wszystkim od wysokości kapitału.

Ten kapitał rośnie, kiedy bank ma zyski, pod warunkiem że zysk nie zostanie w całości wypłacony w formie dywidend, ale KNF na to zwykle nie pozwala. Istnieje więc bezpośrednie powiązanie pomiędzy tym jakie zyski mamy w sektorze bankowym, a tym jak szybko będzie rosnąć zdolność tego sektora do finansowania rozwoju polskiej gospodarki.

Do PKP Intercity i banków wkrótce dołączą kolejni

Rok 2022 powinien być dla banków rekordowy, bo rosnące stopy procentowe to dla nich idealna sytuacja. Ale nie będzie przez wakacje kredytowe. Według szacunków ZBP w scenariuszu negatywnym z tego zysku w sprawozdaniach rocznych nic nie zostanie i będzie strata. A w scenariuszu neutralnym będzie niecałe 5 mld złotych zysku. W 2023 roku niecałe 4 mld zł. Warto pamiętać, że w 2021 roku zyski też były w okolicach 6 mld zł, a w 2020 była strata przez pandemię i recesję. Czyli ostatni w miarę normalny rok banki w Polsce miały cztery lata temu. Przed pandemią zarabiały zwykle ponad 10 mld zł rocznie, czasami nawet pod 15 mld zł.

Banki generalnie nie cieszą się dobrą opinii w Polsce i raczej wiadomo, skąd biorą się o nich złe opinie. Niejeden polityk zapewne więc marzy, aby oblec się w szaty obrońcy uciśnionych i spektakularnie zabrać bankom parę miliardów. Niestety w naszym przypadku może tak się dziać przez trzy lata z rzędu, a kwota nie sięga kilku, ale kilkunastu miliardów. Możemy banków nie lubić, ale nie możemy ich zaorać, bo innych nie mamy, a jakieś musimy mieć.

REKLAMA

PKP i banki to pierwsze ofiary wyborcze rządu, ale zapewne nie ostatnie, bo do wyborów zostało jeszcze prawie dziesięć miesięcy. Tak więc z dwojga złego wolałbym, żeby rząd finansował swoje kiełbasy z budżetu. Wtedy byłoby wiadomo, że ewentualne szkody z tego tytuły są skoncentrowane w jednym miejscu. Gdy są finansowane z pieniędzy przedsiębiorstw, szkody mogą się rozlewać wszędzie, w sposób trudny do przewidzenia.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA