REKLAMA

Narzekaliście na nauczanie zdalne? Teraz MEN urządził dzieciakom istną szkołę przetrwania

Edukacja nadrabia stracony przez pandemię czas. Tylko czy nie za bardzo? Liczba godzin tygodniowo niebezpiecznie zbliża się do etatowych 40, a tornister waży znacznie więcej niż to przewidują urzędowe tabelki.

szkoła nauczanie zdalne
REKLAMA
REKLAMA

Na początku września jak Polska długa i szeroka słychać było głośne odetchnięcie z ulgą. To reakcja dzieci, ich rodziców i nauczycieli, że wreszcie szkoła wyprowadzi się z domu do... szkoły. Bo z tym nauczaniem zdalnym to różnie przecież bywało. Niekiedy brakowało sprzętu, komunikatory płatały figle, a też połączenia internetowe nie zawsze zdawały egzamin. Teraz coraz więcej rodziców zachodzi w głowę, czy naprawdę było na co czekać.

 class="wp-image-1235452"

Szkoła na pełen etat

Policzyłam, ile czasu w szkole spędzać będzie tygodniowo moja 12-letnia córka. Gdyby chodziła na religię i WDŻ (wychowanie do życia w rodzinie - przyp. red.), wyszłoby 33 godziny i 45 minut. Do pełnego etatu brakuje raptem 6 godzin i 15 minut

– żali się w social mediach jedna z internautek.

A takich wpisów jest znacznie więcej.

Mam w domu 12 latka. Dzisiaj musiał zrezygnować z treningu, bo zaczynał się o 16.00, 10 minut po zakończeniu ostatniej lekcji. Jutro zaczyna 7.30 a kończy przed 16.00. Zastanawiam się też, ile wyniesie z matematyki odbywającej się na 8 lekcji o 15.00...

– wylicza inny rodzic.

O przeładowanym materiale w szkołach podstawowych, zwłaszcza w starszych klasach, rodzice alarmowali Ministerstwo Edukacji Narodowej już dwa lata temu. Ale wtedy szefowa resortu, obecna europosłanka Anna Zalewska była głucha na takie argumenty, które jednocześnie śmiały mącić wychwalanie edukacyjnych dokonań pani minister. Zresztą do dzisiaj eks-szefowa resortu nie ma sobie nic do zarzucenia. 

Jeśli chodzi o sukcesy, to mogłabym bez końca wymieniać

– stwierdziła w rozmowie z interia.pl
 class="wp-image-1235455"

Nie ma czasu na zajęcia pozaszkolne

A może znowu przewrażliwione matki przesadzają? Już 2 września obaj moi synowie (9 lat - III klasa i 12 lat - VII klasa) mają gotowy plany lekcji. Pierwszy to prosta sprawa: edukacja wczesnoszkolna, wychowanie fizyczne, gimnastyka korekcyjna, informatyka. Tyle. Obłożenie lekcji w ciągu poszczególnych dni raczej standardowe. No to czas wziąć pod taką samą lupę plan starszego. Jak się okazało tutaj zaczynają się schody. I to całkiem strome. 

Nie licząc religii i wychowania do życia w rodzinie (synowie nie chodzą na te przedmioty), 12-latek ma w tygodniu 36 godzin lekcyjnych, nie wliczając żadnych zajęć pozalekcyjnych. Te zresztą najczęściej rozpoczynają się zaraz po szkole. I trzeba wybierać: szermierka czy obiad? Plan siódmoklasisty wskazuje też, że dzień, w którym dziecko wyjdzie do szkoły na 7.30, a wróci z niej (bezpośrednio z lekcji) w okolicach 16 - wcale nie jest żadnym wyjątkiem. 

Nie dziwię się, kiedy wieczorami słyszę postękiwania starszego syna i utyskiwanie, że nie może zamknąć plecaka. No tak: ma akurat następnego dnia dziewięć lekcji (słownie: d z i e w i ę ć). Na każdą nauczyciele - bo nie ma możliwości zostawiania w szkole - każą mu nosić zeszyt, książkę i najczęściej zeszyt do ćwiczeń. No to faktycznie, pakunek z tego wszystkiego robi się spory. Suwaki ledwo dają radę.

Patrzę na plecak przypominający pękającą w szwach torbę podróżną i doznaję deja vu. Zaraz, zaraz, przecież już raz dziennikarsko tornister syna ważyłem. Wtedy przez tydzień stawiałem na wadze szkolny plecak ucznia V klasy: 10 lat, 150 cm wzrostu i jakieś 38 kg wagi. W poniedziałki, środy i czwartki jego torba (z zapakowanym też jedzeniem i piciem) ważyła 6,8 kg, we wtorki 6,9 kg, a w piątki rekordowe 7 kg. 

Skoro tak, to coś mi mówi, że teraz pobijemy te rekordy z V klasy. Starszy syn w VII klasie najwięcej lekcji ma w czwartki. Wtedy nie potrafi zamknąć plecaka. Nie pakujemy żadnych kanapek ani picia. Nie, nie chcemy zaniżyć wyniku. Po prostu już nie ma gdzie. Wszystko upchnięte jak się tylko da, dobrze, że papier taki cierpliwy...

Stawiam tornister parę razy na wadze: wynik za każdym razem ten sam, - 7,2 kg. Licząc z innymi rzeczami pod ręką - bo na dziewięć lekcji chyba dobrze wziąć ze sobą prowiant jakiś - dzieciak jest obciążony ok. 8 kg. Bo przecież buty i strój na wuef też coś tam ważą. I nie ma żadnej możliwości żeby to zmienić: w szkole nie wolno zostawiać, a nauczyciele chcą widzieć na ławkach obok zeszytów też podręczniki i zeszyty do ćwiczeń. Błędne koło się zamyka, a w środku obładowany dzieciak. 

Wytyczne GIS do kosza

Jak to się ma do wytycznych Głównego Inspektoratu Sanitarnego? Nijak. Urzędnicy wyliczyli, że waga tornistra nie powinna przekraczać 10-15 proc. masy ucznia. Przy czym wyższe widełki dotyczą starszych dzieci. Jeżeli szkolny plecak jest cięższy, to - jak podaje GIS - dziecko narażone jest na bóle bioder i kolan oraz napięcia mięśniowe. Do tego dochodzi nieodpowiednia postawa. 

Nie wiem, czy 12 lat to dla GIS starsze dziecko, czy nie. Mój syn teraz ma ok. 169 wzrostu i waży ok. 50 kg. Jeżeli nawet weźmiemy wskazanie GIS, że jego plecak może ważyć do 15 proc. jego wagi, to biorąc pod uwagę faktyczny ciężar jego tornistra i innych rzeczy, które musi brać ze sobą do szkoły - sam musiałby ważyć 53-55 kg. A mimo że jak na swój wiek jest wyrośnięty, to jednak ciut mu brakuje. Wniosek? Nosi zbyt ciężki tornister, który - jak przekonują rządowi urzędnicy - naraża go na ból i skrzywia całą postawę.

REKLAMA

Do resortu edukacji nawet nie ma co w tej sprawie pisać. Od pewno czasu, a przepisy pandemiczne tylko to pogłębiły, MEN odpowiada jednym tonem: organizacja edukacji należy do dyrektorów szkół. Ich też zadaniem jest umożliwienie zostawiania książek i ćwiczeń w szkole. A co z zadaniami domowymi? To szczegół. Podobnie jak często zawiązane ręce dyrektorów szkół przede wszystkim z powodów finansowych. 

Szans na zmiany nie ma. Obładowane ciężkimi tornistrami dzieci będą znikać na całe dnie w szkołach. A rodzic ma zacisnąć zęby i nie marudzić. Bo jeszcze wprowadzą nauczania zdalne.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA