Alarm w Niemczech. Zdesperowani sąsiedzi w odpowiedzi na szantaż Rosji chcą sięgnąć po opcję atomową
Wojna gazowa już trwa, a rosyjski Gazprom właśnie wytoczył jedne z najcięższych dział. Na giełdzie panuje na razie umiarkowany spokój, ale to może być cisza przed burzą. Na ostateczną rozgrywkę szykuje się cała UE i poszczególne kraje. Sytuacja jest na tyle poważna, że Niemcy są w stanie nawet pogodzić się na chwilę z elektrowniami jądrowymi, spisanymi już na straty.
Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie wydłużą trwającą w okresie od 11 do 21 lipca przerwę techniczną i gazociągu Nord Stream nie uruchomią na czas.
Spółka Nord Stream AG wstrzymała dostawy gazu ze względu na konieczność przeprowadzenia prac konserwatorskich. Gazprom przekonywał też, że tranzyt surowca uległ pomniejszeniu ze względu na utknięcie - przez wprowadzone sankcje wobec Rosji – turbiny Siemens Energy w stacji naprawczej w Montrealu.
Niemieckie ministerstwo gospodarki utrzymuje, że to jedynie pretekst dla Moskwy do dalszych manipulacji z dostawami gazu. Zdaniem Berlina rzeczona turbina jest używana jedynie jako zapasowa. Inna sprawa, że Kanada (pod naciskiem m.in. USA) zgodziła się turbinę przekazać Rosjanom mimo obowiązujących sankcji.
Gaz ziemny, czyli Europa coraz bardziej boi się zimy
List Gazpromu do klientów sugeruje, że Rosjanie będą chcieli wydłużyć przerwy w dostawach gazu przez Nord Stream 1. To prawdopodobnie spowoduje kolejne tąpnięcia na giełdzie. Na razie nie jest jeszcze bardzo źle. 18 lipca 1 MWh gazu na giełdzie Dutch TTF Gas Futures kosztowała ok. 157 euro. A niecałe dwa tygodnie temu cena gazu była już na poziomie ponad 183 euro.
Nieco oddalamy się więc od rekordu wszech czasów z 7 marca, kiedy 1 MWh kosztował nawet ponad 200 euro. Na razie kontrakty na czwarty kwartał wyceniane są na przeszło 165 euro, a te dotyczące pierwszego kwartału 2023 r. - na ok. 160 euro.
Ale jeżeli Gazprom rzeczywiście dalej będzie ograniczał dostawy gazu przez Nord Stream, z pewnością będziemy świadkami kolejnych, wyraźnych zwyżek. Bardzo też skomplikuje to taktykę UE, która robi wszystko, żeby odpowiednio wypełnić swoje magazyny gazu na zimę. Taki ruch Gazpromu to zdecydowanie utrudni. A przecież jeszcze sporo jest do nadrobienia. Średnia UE na 17 lipca wynosi ponad 64 proc. Niemcy swoje magazyny gazu mają wypełnione w ok. 65 proc., Francuzi w ok. 71 proc., Holendrzy w 60 proc., a Włosi blisko w 68 proc.
Nic więc dziwnego, że Bruksela dwoi się i troi, żeby zadbać o alternatywne dostawy gazu. Stąd pomysł na podpisanie przez Komisję Europejską memorandum z Azerbejdżanem o porozumieniu w sprawie podwojenia importu azerskiego gazu ziemnego do co najmniej 20 mld m sześc. rocznie do 2027 r. Zwiększenie dostaw ma nastąpić jeszcze w tym roku. W sumie z 8,1 do 12 mld m sześc.
Niemcy już z węglem się przeprosili, teraz czas na elektrownie atomowe
O tym, jak poważna jest obecnie sytuacja na rynku gazu świadczą ostatnie korekty w polityce energetycznej Niemiec. Wcześniej, przed kryzysem surowcowym i przed wywołaną przez Rosjan wojną w Ukrainie - nasi zachodu sąsiedzi chcieli jak najszybciej żegnać węgiel i energetykę jądrową. Stawiali za to m.in. na gaz. Na tyle mocno, że Berlin wykorzystał wszystkie możliwe formy nacisku, żeby nakłonić do potraktowania gazu w unijnej taksonomii jako paliw zrównoważone. Nieprzypadkowo wszak niemieccy politycy przez lata bagatelizowali też wszystkie zagrożenia związane z budową Nord Stream 2.
Teraz jednak stolik energetyczny wywrócił się do góry nogami wygląda nie do poznania. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Putin odgryzie się za nałożone na Rosję sankcje i najpewniej posłuży mu do tego gaz ziemny, od którego Europa uzależniała się od lat. Dlatego Berlin wprowadza coraz poważniejsze korekty do swojej transformacji. Zaczęło się od węgla. Wyższy Sąd Administracyjny w Berlinie-Brandenburgii uchylił decyzję o zamknięciu kopalni Janschwalde, w ochronie niemieckiego interesu publicznego i w obawach przed ograniczeniem dostaw energii. W końcu na oficjalny powrót do węgla zgodził się Bundestag i Bundesrat.
Wtedy, w pierwszej połowie lipca, nie było jeszcze zgody niemieckich parlamentarzystów na podobną, drugą szansę dla energetyki jądrowej. Ale temat szybko wrócił ze zdwojoną siłą. Przypomnijmy: wcześniej ustalono, że trzy niemieckie elektrownie jądrowe Isar 2, Emsland i Neckarwestheim 2 muszą zakończyć swoją działalność najpóźniej 31 grudnia 2022 r.
Teraz Ministerstwo Gospodarki analizuje scenariusze, w których tak się nie dzieje i te elektrownie są dalej czynne. Podstawą decyzji ma być drugi stress test, którego wyniki mają być znane w ciągu najbliższych tygodni. Taka strategia najmniej podoba się współtworzącym rząd niemieckim Zielonym, ale ekonomiści zza naszej zachodniej granicy nakłaniają ekologów i aktywistów klimatycznych do zmiany swojego dotychczasowego stanowiska, ze względu na obecne wyzwania.