Kaczyński brak dzieci zrzuca na wódkę. Morawiecki mu nie powiedział, że to przez studia
Gdzie są TE dzieci? - pytają na billboardach od jakiegoś czasu katolicy martwiący się polską demografią. Prezes Kaczyński odpowiada, że nie ma, bo młode kobiety piją za dużo alkoholu. Ale gdyby wziął na serio wysiłki analityczne premiera Morawieckiego i przeczytał raport powołanego niedawno przez niego Instytutu Pokolenia, wiedziałby, że zagrożeniem dla dzietności nie jest alkohol, ale studia.
Jarosław Kaczyński, wbrew pozorom, zrobił dużo dobrego, mówiąc o „dawaniu w szyję” przez kobiety do 25 roku życia, bo wywołał tym bardzo merytoryczną dyskusję na temat demografii. Często niestety jest tak, że owszem, naukowcy sporządzają bardzo poważne analizy, ale nikt ich nie chce słuchać.
Na temat demografii też mamy ostatnio bardzo sensowne opracowania daleko wykraczające poza dyskusję, czy 500+ działa, czy nie działa. Szczególnie że w zakresie demografii akurat premier Morawiecki zadbał, by tych analiz było pod dostatkiem.
Instytut Pokolenia: patrzcie na Czechów. A Czesi: to przez studia
Pamiętacie, jak w ubiegłym roku premier powołał Instytut Pokolenia? Była o to niezła inba, bo najpierw powstała ustawa powołująca do życia Polski Instytut Rodziny Demografii, ale podniósł się krzyk, że będzie to zideologizowana instytucja. Było ryzyko, że ustawa nie przejdzie przez Sejm, więc premier Morawiecki obszedł system i nie czekając na posłów, zarządzeniem powołał Instytut Pokolenia, który miał niemal identyczne zadania i w ten sposób zrobił wszystkich w konia.
Wszyscy o Instytucie Pokolenia zapomnieli na wiele miesięcy, tymczasem okazuje się, że w międzyczasie zrobił on kawał dobrej roboty - przygotował raport na temat czeskiego sukcesu demograficznego. To dowód na to, że Instytut Pokolenia nie jest tak zindoktrynowany, jak się obawiano, bo przecież za przykład podaje jedno z najbardziej zlaicyzowanych państw na świecie. Kto choć odrobinę interesuje się demografia, wie, że Czesi rzeczywiście znaleźli sposób na poprawę dzietności.
Przy okazji ciekawostka: w trakcie pandemii, czyli czasu pełnego lęku i niepewności, Czesi nie zrezygnowali z potomstwa, przeciwnie, w 2021 r. urodziło się tam o 1,6 tys. dzieci więcej niż rok wcześniej, dzięki czemu wskaźnik dzietności wystrzelił do najwyższego poziomu od 1992 r. i wyniósł 1,83.
Okej, w wielu krajach wskaźnik dzietności w pandemii rósł, choć akurat to Czesi bili wieloletnie rekordy. Tylko że w Polsce akurat spadł w tym czasie z 1,39 do 1,31, a liczba urodzeń spadła do ok. 330 tys., co było najgorszym wynikiem od II wojny światowej.
Tym bardziej warto oglądać się na Czechów, którzy nie tylko zidentyfikowali problemy, ale też wymyślili na nie sposoby. A przecież jeszcze w 1999 r. to Czechy miały najniższą dzietność na świecie na poziomie 1,13.
Wiecie, gdzie leży główny problem z dzietnością? Czesi wiedzą. I premier Morawiecki też pewnie wie, bo pisał o tym w swojej analizie jego Instytut Pokolenia.
Otóż czescy analitycy widzą ścisły związek między wykształceniem a posiadaniem dzieci i ostrzegają: coraz powszechniejsze wyższe wykształcenie powoduje spadek dzietności.
Ale mam coś jeszcze mocniejszego! Przenieśmy się na chwilę na Węgry, ich rozwiązania ostatnio też przecież lubimy kopiować. Tamtejszy państwowy urząd nadzoru (NAV) krytycznie ocenił wysoki poziom wykształcenia kobiet w ich kraju. Dlaczego? Bo to zagrożenie dla przyrostu naturalnego, a kobiety zamiast rodzić, będą sobie roiły w głowie jakąś tam karierę. To całkiem świeża sprawa, bo ów raport opisał zaledwie w sierpniu węgierski dziennik „Nepszava”.
Jeśli w małżeństwie istnieje różnica w poziomie wykształcenia, zwykle to żona jest bardziej wykształcona niż mąż. Jeśli ta tendencja się utrzyma, w perspektywie długofalowej może grozić to spadkiem urodzeń ze względu na mniejsze prawdopodobieństwo, że kobiety zdecydują się na małżeństwo i rodzenie dzieci – piszą autorzy w raporcie.
Ha! W Polsce mamy przecież podobną sytuację, bo ponad 50 proc. kobiet ma wyższe wykształcenie, a to o 19 proc. więcej niż w przypadku mężczyzn.
Ups. Właściwie to lepiej, że premier Morawiecki nie mówi tego prezesowi Kaczyńskiemu. Ostatecznie lepiej, że będziemy zamykać całodobowe sklepy monopolowe, niż mielibyśmy ograniczać dziewczętom dostęp do uniwersytetów.
Jak to robią Czesi?
Ale to nie tak, że chcę przez to powiedzieć, że Czechów i Węgrów należy za te tezy odsądzić od czci i wiary. Przeciwnie. To, że kobiety się wyemancypowały i nie siedzą już tylko w domu przywiązane do zestawu garnków, choćby najwyższej klasy, to dobrze. Korzysta na tym gospodarka, choć tak - demografia traci.
Tylko że zamiast obrażać się na zmiany społeczne i z nimi walczyć, można wymyślić, jak kobietom, i w ogóle rodzinom pomóc w nowej rzeczywistości. Czesi wymyślili i to całkiem nieźle działa, jak widać. Jak?
Po pierwsze, kasa! Czesi mogą zostać z dziećmi do trzeciego roku życia, a w tym czasie mają do wykorzystania 300 tys. koron, czyli ok. 58 tys. zł. Nie mają więc presji na szybki powrót do pracy. Napisałam „Czesi”, a nie „Czeszki”, bo zasiłek może pobierać również ojciec za opiekę nad noworodkiem.
Te kobiety, które chcą szybko wrócić do pracy, są do tego zachęcane, bo rząd podwoił maksymalną miesięczną liczbę godzin, jakie dziecko może spędzić w placówkach opiekuńczych, kiedy rodzice pobierają zasiłek wychowawczy, do 92 godzin.
Wprowadzono również zasiłek wyrównawczy, który przysługuje kobietom jeszcze w ciąży, a potem po porodzie noworodków, który rekompensuje im utracone zarobki, jeśli zostały przeniesione na gorzej opłacane stanowisko właśnie z powodu macierzyństwa.
No i ulgi podatkowe - po prostu za dziecko, do tego za posłanie dziecka do przedszkola.
Po drugie, a może właściwie po pierwsze, demografia to nie jest temat polityczny, więc nie polaryzuje społeczeństwa, wywołując wśród części młodych reakcji buntu.
Skoro już jesteśmy przy tematach politycznych… Sytuacja mieszkaniowa Czechów nie różni się znacząco od polskiej. Opieka instytucjonalna dla dzieci kuleje nawet bardziej niż u nas. To, co Czechów wyróżnia, to najbardziej liberalne w Europie nastawienie do in vitro. Procedura jest o połowę tańsza niż w Polsce i zapładniane są wszystkie uzyskane komórki jajowe. Efekt? Aż 60 proc. Czeszek po 35. roku życia zachodzi w ciążę właśnie w ten sposób.
Cóż, można było zamknąć im drogę do edukacji i kariery, żeby rodziły, zamiast siedzieć w książkach, a można było dać im się kształcić i wspomóc w rodzeniu w późniejszym wieku.
No i aborcja, która w Czechach jest legalna. To też nas różni i to coraz bardziej.
Jak to robią Węgrzy?
To przy okazji jeszcze dwa słowa o tym, jak z demografią radzą sobie Węgrzy, bo również im w czasie pandemii dzietność wzrosła. No i ten nieszczęsny raport z sierpnia.
W 2021 r. wskaźnik urodzeń na Węgrzech wyniósł 1,59 i rośnie od początku tego wieku, ale kluczowe było dojście do władzy koalicji Fidesz-KDNP, która stawia na wsparcie rodzin.
Dziś świadczenia rodzinne w stosunku do PKB są niemal najwyższe w Europie, a Węgrów wyprzedza jedynie Francja - wskazywał niedawno w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Dominik Hejj.
I niby Orban idzie tym tropem, który marzy się PiS-owi - wsparcie dla rodzin uzależnione jest od zawarcia małżeństwa, a związki nieformalne spychane są na margines. Konserwatyzm pełną gębą!
Ale mimo to, Orban wie, że największym problemem (oprócz zapędów edukacyjnych kobiet oczywiście) jest niepłodność. I wiecie, co zrobił? W 2019 r. znacjonalizował kliniki in vitro i zapewnił obywatelom powszechny i bezpłatny dostęp do zabiegów, a do tego dorzucił jeszcze bezpłatne leki na niepłodność.
Mimo tego konserwatyzmu możliwe jest też przerwanie ciąży z powodu „trudnej sytuacji spowodowanej stanem kobiety”, co w praktyce daje powszechny dostęp do zabiegów terminacji ciąży.
Oprócz tego znowu kasa: zwrot całego podatku dochodowego dla osób wychowujących dzieci, kredyt na dziecko częściowo umarzany, jeśli pojawi się kolejny potomek, preferencyjne kredyty z dopłatami państwa na domy i mieszkania dla rodziców, a nawet dopłaty do samochodów dla rodzin wielodzietnych.
W Polsce solidnie nadrabiamy kwestie finansowego wsparcia dla rodziców. To, co nas najbardziej różni z Czechami i Węgrami, to kwestie in vitro i aborcji.
Wiecie, że wspomniany węgierski raport NAV plujący na wykształcone kobiety, na Węgrzech też wywołał zamieszanie?
Edit Zgut-Przybylska, doktorantka w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN powiedziała podczas tego zamieszana „Gazecie Wyborczej”, że ów kontrowersyjny raport instytucji chodzącej na pasku Viktora Orbana może być balonem próbnym wypuszczonym do zmierzenia nastrojów społecznych przez rząd. Według naukowczyni to może oznaczać, że rząd szykuje działania mające na celu utrudnienie studiowania kobietom!
Czaicie? To plucie nie po to, by ograniczyć aborcję, nie by ukrócić in vitro, ale przymknąć drzwi do edukacji.
Wnioski wyciągniecie sami.