Czechy ramię w ramię z Polską przeciwko UE. Nie dla ETS i drastycznych podwyżek cen energii
Czesi kłócą się z Polakami o dalszy los kopalni Turów, ale to wcale nie znaczy, że są zwolennikami polityki klimatycznej prowadzonej przez UE. Okazuje się, że kiedy mowa o koniecznym zawieszeniu lub zreformowaniu unijnego systemu handlu emisjami ETS, to z Warszawy do Pragi już nie jest aż tak daleko.
W lutym 2021 r., kiedy emisja tony CO2 kosztowała poniżej 40 euro, prognozy, że cena kiedyś cen wyniesie 100 euro brzmiały jak z Księżyca. Przecież nawet Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami na początku roku przewidywał, że w czwartym kwartale cena emisji dwutlenku węgla może niebezpiecznie zbliżyć się do poziomu 50 euro. Zgodnie z tymi prognozami w 2030 r. wyemitowanie jednej tony CO2 miałoby kosztować ponad 70 euro.
Rzeczywistość z prędkością dźwięku wyprzedziła prognozy. ETS przebił poziom 50 euro już w czerwcu, w listopadzie 70 euro, na początku grudnia zbliżył się do 90 euro i pojawiły się zapowiedzi, że do końca roku pęknie 100 euro.
Albo zawieszenie, albo reforma systemu ETS
Pędzące w takim tempie tylko w górę ceny emisji CO2 są poważnym kłopotem dla tych europejskich gospodarek, które ciągle większość energii czerpią ze spalania węgla. Nic więc dziwnego, że w dobie kryzysu energetycznego i szalejącej najbardziej od 20 lat inflacji, polski premier Mateusz Morawiecki chciał skupić niezadowolenie Polaków na czymś innym niż na rządzie i zapowiedział zawnioskowanie na najbliższej Radzie Europy w sprawie reformy lub zawieszenia czasowego systemu ETS. Tym samym powtórzył to co niedawny wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski mówi od co najmniej roku.
Kowalski długo w rządzie nie zagrzał miejsca. Premier Morawiecki miał powyżej uszu jego krytyki za zgodę na nowy cel klimatyczny (redukcja emisji CO2 o 55 proc. do 2030 r.) i go zdymisjonował.
W reformie ETS pomogą nam Czesi?
Okazuje się, że jeżeli chodzi o reformę ETS, Polska może liczyć na wsparcie Czechów. Tak przynajmniej przedstawiają to przedstawiciele ustępującego gabinetu premiera Andreja Babisza.
Przyznał jednak, że polska propozycja dotycząca systemu ETS będzie zapewne radykalna i trudno będzie znaleźć dla niej poparcie w UE.
A jakie będzie stanowisko nowego rządu w Czechach, konstruowanego pod dyktando zwycięzców ostatnich wyborów parlamentarnych u naszych południowych sąsiadów, czyli partii ODS? Warto przypomnieć, że czescy prawicowi konserwatyści w Parlamencie Europejskim razem z PiS-em należą do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Na razie jednak ich stanowisk nie jest znane. Nie wypowiadali się w tej sprawie ani Jozef Sikela, przyszły minister przemysłu Czech, ani Mikulas Bek, mający odpowiadać za sprawy europejskie ani Anna Hubackova, przyszła szefowa resortu środowiska.
Wycofanie się z systemu handlu emisjami nierealne?
W Czechach nie brakuje jednak głosów, że ETS to niezbędny mechanizm dla europejskiej dekarbonizacji. Tak uważa m.in. europoseł Ludek Niedermayer, który nie potrafi sobie wyobrazić zawieszenia unijnego systemu handlu emisjami. Jednocześnie podkreśla, że na razie nikt jeszcze nie przedstawił sensownej i wykonywalnej alternatywy dla ETS.
Ekspert energetyczny i udziałowiec CEZ Michal Snobra uważa, że Polska zapowiedzią reformy ETS gra tylko i wyłącznie na czas.
Zdaniem Snobra rząd w Warszawie jest teraz pod stałą presją. Chodzi i o ceny gazu i o uruchomienie Nord Stream 2, co w ocenie Polski, ale nie tylko - ugruntuje dalsze uzależnienie energetyczne Europy od Rosji. Ale i tak o reformę ETS ma być bardzo trudno.
Z transportem i nieruchomościami będzie jeszcze gorzej
Należy pamiętać, że w Europie nie brakuje głosów nawołujących do reformy ETS. Ale nie w takim kierunku, jakby chciała tego Polska, czyli jego ograniczenia. Przeciwnie: wielu polityków UE opowiada się za rozszerzeniem systemu przez doliczanie do niego także emisji z transportu i nieruchomości. B
Badania Cambridge Econometrics wskazują, że taki scenariusz może przynieść opłakane skutki. A warto wspomnieć, że to analiza jeszcze sprzed obecnego kryzysu energetycznego. Przez rozszerzenie systemu ETS, na polskich stacjach paliw w perspektywie do 2030 r. płacilibyśmy o jakieś 31 proc. Gorzej z rachunkami za ogrzanie. Opłaty za gaz w tym wypadku poszłyby w górę 70 proc. Zdecydowanie gorzej mieliby palący węglem – ich rachunki zdrożałyby aż o 188 proc. W tym czasie, jak wyliczają analitycy Cambridge Econometrics, cena emisji CO2 w systemie ETS mogłaby wynosić już 180 euro za tonę.