Czarne chmury nad Biedronką. Ulubionemu sklepowi Polaków grozi kara wszech czasów
Nawet 1,5 mld zł kary może zapłacić spółka Jeronimo Martins Polska, jeśli potwierdzą się zarzuty, że nadużywa swojej pozycji w polskim handlu. To będzie absolutny rekord, jeśli chodzi o wymiar sankcji wymierzonej przez UOKiK.
Przez lata wydawało się, że podpisanie dużego kontraktu z dyskonterem to złapanie pana Boga za nogi. W środowisku chodziły na ten temat legendy, wspierane zresztą rzeczywistymi przykładami sukcesów, gdy małe lokalne firemki jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrastały na potentatów.
Czytaj także
Przedsiębiorcy budują całe fabryki i coraz mocniej uzależniają się od jednego odbiorcy. Budowanie własnej sieci sprzedaży i lansowanie marki to w warunkach, gdy zza co drugiego winkla wygląda Biedronka albo Lidl, zadanie dość karkołomne. Duże sieci handlowe dominują dystrybucje przede wszystkim w sektorze dóbr szybkozbywalnych, ale powoli rozciągają działalność na kolejne segmenty. Coraz częściej widujemy w nich przecież książki czy elektronikę. W niektórych branżach zasada: jeżeli nie ma cię w Biedronce, to nie istniejesz, nie jest żartem, a smutną prawdą.
Prezes #UOKiK Marek Niechciał: W trakcie kontroli w Jeronimo Martins Polska sprawdzaliśmy relacje spółki z krajowymi dostawcami, głównie owoców i warzyw, a także sprawy związane z markami własnymi. Zebraliśmy dokumenty, przesłuchaliśmy świadków. Analizujemy zgromadzony materiał. pic.twitter.com/Y0lw3OcLlX
— UOKiK (@UOKiKgovPL) June 25, 2019
Lepszy maybach czy śmigłowiec?
Kilka lat temu „Forbes” przytaczał ciekawą anegdotę. Jeszcze dwadzieścia lat temu na zjazd dostawców Biedronki nie wypadało ponoć przyjechać zbyt dobrym samochodem. W ostatnich latach dylemat dotyczy raczej tego, czy na spotkanie podjechać jakimś superwozem, czy raczej zdecydować się na helikopter.
Nawet zakładając, że ta historia jest ubarwiona, trudno zaprzeczyć, że dzięki Biedronce et consortes niektórzy przedsiębiorcy dorobili się ogromnych pieniędzy.
Przykład? Polwax. Jej właściciel Dominik Tomczyk w 2016 roku podpisał umowę na dostarczenie zniczy za 60 mln zł. Współpraca szła tak dobrze, że w kolejnych dwóch latach producent dostał zamówienia po ok. 70 mln zł. Jednocześnie w całym ubiegłym roku przychody spółki wyniosły 228 mln zł. Wpływ zamówień od dyskontera jest gigantyczny.
Takie przykłady można mnożyć. Prezes Serpolu po podpisaniu umowy z Biedronką w 7 lat zwiększył przychody prawie 10-krotnie i rozpoczął ekspansję za granicą. Pełnymi garściami na współpracy z Lildlem, Biedronką, Kauflandem czy Tesco korzystają też zagraniczne spółki.
W styczniu gruchnęła wieść, że belgijski Ontex uruchamia fabrykę w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Głównym odbiorcą jego materiałów higienicznych nad Wisłą jest Biedronka, zaopatrywana do tej pory z Czech. Jak widać, tiry nie nadążały już z kursowaniem w tę i z powrotem.
Henryk Kania w ofiarą sukcesu
Przez długi czas synonimem sukcesu wydawały się też Zakłady Mięsne Henryka Kani. Unikający mediów przedsiębiorca wysyła dziennie setki ton mięsa do największych sieci w Polsce. Ale głównym odbiorcą jest Biedronka.
W 2017 Portugalczycy odpowiadali za połowę obrotów firmy. Dzisiaj to już 64 proc. Eksperci zalecają tymczasem, by nie przekraczać w takim wypadku 30 proc.
Kolejne umowy z Biedronką, które wyniosły rodzinę Kaniów do czołówki producentów wędlin w Polsce.
Gdy ceny mięsa podskoczyły, marża zakładów zaczęła topnieć. Okazało się, że rodzinne przedsiębiorstwo jest uzależnione od decyzji dyskontera. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Kania opowiadał wprawdzie, że negocjacje ze sklepami przebiegają pomyślnie, nie padły jednak żadne konkrety.
Jego zdaniem przykład ZM Henryka Kani jest jednak dość specyficzny i nie polega wyłącznie na uzależnieniu się od jednego dostawcy. W grę wchodzą kontrakty na duże sumy z podmiotami dziwnej proweniencji, pojawiają się też zarzuty o niegospodarność.
Ta sytuacja nie jest oczywiście kwestią ostatnich tygodni. Podwyżki nałożyły się na inne problemy producenta, który jest obecnie w restrukturyzacji i, według szacunków, może mieć ponad 800 mln złotych długu.
Biedronka na celowniku prezesa Niechciała
Kłopoty Kani zbiegły się czasowo z zakończeniem w Biedronce kontroli UOKiK-u. Jej wyniki poznamy za jakiś czas.
Kontrole Urzędu to nie byle co. Prezes może nałożyć na przedsiębiorstwo karę nawet do 3 proc. obrotu osiągniętego w roku poprzedzającym kontrolę. W przypadku Biedronki w grę wchodzą kwoty rzędu 1,5 mld zł. Ubiegłoroczny zysk EBITDA to 850 mln euro, czyli 3,6 mld zł. Ewentualną karę Portugalczycy odczuliby i to mocno. Dodatkowo w grę wchodzi aspekt wizerunkowy, bo byłaby to absolutnie największa kara wymierzona przez UOKiK, kilka razy wyższa od nałożonej kilka lat temu na cementownie za zmowę cenową (411,5 mln zł).
Marek Niechciał przygląda się Biedronce nie bez przyczyny, bo sieć jest zdecydowanie największym graczem na rynku handlu detalicznego.
A ten nie ma, oględnie mówiąc, najlepszej opinii. Praktyki rządzące relacjami na linii market-dostawca od dawna są już tylko tajemnicą poliszynela. Przedsiębiorcy płacą sklepom za ekspozycję towaru w sklepie, za umieszczenie loga w gazetce, dorzucają się do budżetów marketingowych. W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" anonimowy dostawca opowiadał, że te ostatnie opłaty potrafią pochłonąć 10 proc. zysku netto.
Niektórzy dostawcy wychodzą więc z prostego założenia, że jeżeli „nie posmarujesz, to nie pojedziesz”. Ale takie praktyki są tępione przez prawo. W 2006 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że jedyną dopuszczalną opłatą jest marża handlowa. Cała reszta nosi znamiona nieuczciwej konkurencji.
Niezależnie od wyników kontroli urzędu, pewne jest jednak jedno. Polscy dostawcy muszą przestać wykorzystywać sieci handlowe w charakterze pompki do nadmuchiwania wyników finansowych. Strategia skuteczna w perspektywie kilku lat, na dłuższą metę może rozerwać nawet najlepszy biznes na strzępy.