Abonament RTV to jedna z największych tajemnic tego rządu. Jeśli ktoś ujawni szczegóły, wybuchnie afera na pół Europy
Próba przeforsowania „lex TVN” to tak naprawdę następstwo prowadzonej od 2015 r. polityki w zakresie mediów. Najpierw robienia porządków personalnych w redakcjach nadawców publicznych, potem programowych, prawnych, a także finansowych, w tym w zakresie patoreliktu w postaci abonamentu RTV.
Abonament RTV jest utrzymywany przez rządzących jako wygodny pretekst do finansowania TVP i Polskiego Radia bezpośrednio z budżetu. Na dodatek, aby media publiczne mogły dostać swoje miliardy, państwo musi się zadłużyć, emitując obligacje. Do tego rządzący próbują budować złudne przekonanie, że istnieje cały system sprawnego ściągania należności, rozliczeń i kontroli. Ale spróbujcie tylko zapytać o szczegóły. Ale i to można zadbać będąc u władzy.
Taki zbieg okoliczności. Najpierw w lutym tego roku pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o uznanie niekonstytucyjności ustawy o dostępie do informacji publicznej, a w poniedziałek Ministerstwo Finansów podało, że wyemitowało pierwszą z trzech zaplanowanych na ten rok transz obligacji o wartości 650 mln zł dla TVP i Polskiego Radia. Oczywiście w ramach rekompensaty utraconych wpływów abonamentowych.
Co mają ze sobą wspólnego ograniczenia w dostępie do informacji publicznej i finansowanie długiem Skarbu Państwa mediów publicznych? Dla mnie te dwie sprawy od pewnego czasu są ze sobą ściśle związane. Od roku próbuję bowiem dotrzeć do danych dotyczących kontroli rejestracji odbiorników w domach abonentów, które Poczta Polska ma obowiązek przeprowadzać, bo zobowiązuje ją do tego ustawa. Ani prośby wysyłane do biura prasowego, ani wnioski o udostępnienie informacji publicznej nie działają. Wygląda na to, że zapisy ustawy o dostępie do informacji publicznej są taką samą iluzją jak finansowanie mediów publicznych z wpływów abonamentowych.
Abonament RTV to tylko pretekst
Wszystko zaczęło się od domniemania, że tak naprawdę to politycy mają w nosie, czy Polacy płacą abonament RTV, czy nie.
I nie zmieniłem zdania, nadal uważam, że peerelowski pomysł na finansowanie mediów publicznych jest utrzymywany, bo nie ma wygodniejszej wymówki dla pompowania w TVP i Polskie Radio miliardów z publicznych pieniędzy bez konieczności spowiadania się z tego Komisji Europejskiej. Gdyby rząd nie powoływał się co roku na utracone wpływy abonamentowe, Bruksela od razu by nakazała zwrócić TVP i Polskiemu Radiu otrzymane pieniądze, bo z punktu widzenia prawa unijnego jest to nieuprawniona pomoc publiczna. A tak można napisać, że w danym roku seniorzy powinni zapłacić kilkaset milionów złotych, ale ich zwolniliśmy z opłat, więc teraz z budżetu dokładamy brakujące kwoty.
Koalicja zaczęła ostrożnie. W 2017 r. media publiczne dostały z budżetu 307 mln zł, w 2018 r. 150 proc. więcej – 673 mln zł, w 2019 r. „rekompensata” sięgnęła już 1,26 mld zł.
A ponieważ nikt w Brukseli się nie czepiał, w ubiegłym roku politycy wpadli na pomysł, by naliczyć rekompensaty również za tych seniorów, którzy nie zarejestrowali telewizorów i nigdy zapłacili ani złotówki abonamentu, ale z racji wieku należą im się zniżki i zwolnienia.
W ten sposób zamiast rekompensat za 3,8 mln seniorów, rząd mógłby wypłacić pieniądze za 8,4 mln osób. Po raz pierwszy na media publiczne poszło budżetu 1,95 mld zł, z czego aż 1,75 mld dostała Telewizja Polska. Czekam, kiedy na fali czepiania się Polski o różne osobliwości prawne, Komisja Europejska wyciągnie w końcu sprawę finansowania w naszym kraju mediów publicznych. To dopiero będzie spektakl.
Kontrole odbiorników RTV. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał
Nad tworzeniem iluzji sprawnie działającego systemu finansowania TVP pracuje już właściwie każdy jego uczestnik. Polacy udają, że płacą abonament, KRRiT, że dostaje pieniądze i je rozdziela, a Poczta Polska, że zajmuje się ściąganiem opłat i kontrolowaniem niepłacących.
Tajemnicą poliszynela jest, że tzw. kontrole, do których Poczta Polska jest zobowiązana na mocy ustawy, odbywają się zdalnie i podlegają im zazwyczaj seniorzy, którzy przed laty mieli zarejestrowany odbiornik, nie wyrejestrowali go, a przestali płacić abonament. Aktywność kontrolna Poczty Polskiej ogranicza się w tym wypadku do wyłuskania danych z archiwum i wysłania wezwania do zapłaty, a kiedy nieszczęśnik nie odpowie, przekazaniu sprawy skarbówce, która z automatu uruchomi egzekucję komorniczą.
O kontrolach w domach Polaków, którzy nie zarejestrowali odbiorników, nikt nigdy nie słyszał. Nic dziwnego, skoro od lat jest utrzymywany osobliwy przepis, zgodnie z którym „inspektor” wysłany przez Pocztę Polską ma prawo sprawdzić, czy w gospodarstwie domowym jest odbiornik tylko pod warunkiem, że gospodarz dobrowolnie wpuści go do mieszkania i zezwoli na przeprowadzenie kontroli. Ale jeśli nie ma ochoty podejmować niezapowiedzianych gości ani tym bardziej zezwalać na jakieś dziwaczne kontrole, może otworzyć drzwi i powiedzieć mu, żeby spadał.
Lepiej zadłużyć państwo niż zrobić porządek z finansowaniem TVP
W dorocznych sprawozdaniach działalności, które do końca maja musi przedstawić KRRiT, zamieszczane są ogólne informacje na temat tego, ile Poczcie Polskiej udało się odzyskać pieniędzy na podstawie wezwań do zapłaty.
W sprawozdaniu za 2019 r. KRRiT podał, że poczta wysłała 420 457 upomnień. Zadłużenie w całości lub części uregulowało 108 931 abonentów, wpłacając kwotę 71 mln zł. Odsetki za zwłokę wyniosły 8,6 mln zł, a kary za niezarejestrowane odbiorniki 7,7 mln zł.
I ani słowa wyjaśnienia, w jaki sposób PP to ustaliła.
Oczywiście wszyscy wiedzą, że to zasługa archiwistów, wysyłających na chybił trafił wezwania do zapłaty na podstawie historycznych rejestracji odbiorników. Ale chciałbym, żeby w końcu ktoś przyznał, że rzekome kontrole to wielka ściema i jawna niesprawiedliwość. Dlaczego? Bo jeśli ktoś nigdy nie płacił na TVP, wciąż może spać spokojnie. A wszyscy, którzy przez całe lata to robili (głównie obecni emeryci i renciści) i nagle przestali, mogą się spodziewać, że w każdej chwili zapuka do nich komornik.
Odezwałem się zatem do Poczty Polskiej, zostałem odesłany do KRRIT. Tu też nie doczekałem się odpowiedzi, więc złożyłem dwa wioski o udostępnienie informacji publicznej – do Poczty Polskiej i KRRiT.
No i się zaczęło.
Poczta Polska odmawia mi prawa do informacji publicznej
We wniosku uprzejmie poprosiłem, by udzielono mi informacji na temat:
Kontroli obowiązku rejestracji odbiorników radiofonicznych / telewizyjnych realizowanej przez pracowników Poczty Polskiej w latach 2014-2019, w szczególności:
• liczby podjętych prób kontroli,
• liczby zrealizowanych kontroli,
• liczby i rodzaju decyzji administracyjnych będących skutkiem podjętych czynności kontrolnych.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odpowiedziała, że nie dysponuje informacjami, o które poprosiłem, bo „nie mieszczą się one w zakresie sprawozdawczości składanej przez Pocztę Polską do KRRiT”. I okej, wiem, że tak jest, bo gdyby było inaczej, znalazłbym to, co mnie interesuje, w Sprawozdaniu z działalności KRRiT, a jak już wspomniałem nie ma tam na ten temat ani słowa.
Za to Poczta Polska wzniosła się na wyżyny – hmm, nazwijmy to – kreatywności, próbując mnie przekonać, że nie mogę występować o udostępnienie danych na temat kontroli, bo nie dotyczą one „sprawy publicznej”, ergo: nie mogę żądać ich ujawnienia.
Na dodatek:
Celem ustawy nie jest zaspokajanie indywidualnych (prywatnych) potrzeb w postaci uzyskiwania informacji dotyczących wprawdzie kwestii publicznych, lecz przeznaczonych dla celów handlowych, edukacyjnych, zawodowych (czy też na potrzeby toczących się postępowań sądowych).
Ta odpowiedz to rzecz jasna jawna próba pozbycia się natręta, ale na wszelki wypadek poprosiłem o opinię dr Pawła Litwińskiego, partnera w kancelarii Barta Litwiński, wykładowcy Uniwersytetu SWPS i eksperta Stowarzyszenia SPOD. Oto co odpowiedział:
Moim zdaniem stanowisko Poczty jest zupełnie nietrafione. Dostęp do informacji publicznej w najszerszym ujęciu służy kontroli władzy, też rozumianej bardzo szeroko, jako te podmioty, które mają jakiekolwiek uprawnienia władcze. Poczta takowe ma, bo zbiera abonament. A kto ma kontrolować, jak nie prasa i media?
Niech Poczta Polska wstrzyma ściąganie abonamentu
Oczywiście odwołałem się do organu nadrzędnego, czyli w tym wypadku Ministerstwa Aktywów Państwowych, resort przekazał sprawę do Urzędu Komunikacji Elektronicznej i sprawa utknęła. Właściwie powinienem pójść do sądu. Dlaczego się nie zdecydowałem?
Dokładnie w tym samym czasie, kiedy dostałem informację, że MAP przekazał mój wniosek do UKE, minister Jacek Sasin wypalił publicznie, że poprosił Pocztę Polską, by ta się wstrzymała się ze ściąganiem abonamentu…
Szykują się zmiany, stwierdziłem i nadstawiłem uszu.
I oczywiście się przeliczyłem, bo nic się nie zmieniło.
Poczta szybko wróciła do starych zwyczajów, zasypując seniorów wezwaniami do zapłaty i próbując nadrobić stracony epidemią czas.
Kasa ze ściągania abonamentu, bo przecież Poczta Polska nalicza sobie prowizję za stanie na straży finansów mediów publicznych, stała się w lockdownie jednym z niewielu pewnych źródeł przychodów, zwłaszcza po aferze z wyborami, które miała rzekomo zorganizować.
Rok w rok Poczta Polska za zbierania abonamentu RTV inkasuje ok. 50 mln zł. W 2019 było to dokładnie 47,3 mln zł, więc w sytuacji, w jakiej znalazł się operator, jest to kwota na wagę złota.
Bo dostęp do informacji publicznej jest niezgodny z Konstytucją RP
Smutna konkluzja jest taka, że poczta w dalszym ciągu za niepłacenie abonamentu ścigać będzie rencistów i emerytów, bo dzięki temu dostanie swoje miliony od KRRiT-u. Politycy bez zmrużenia oka drą kasę z własnego elektoratu, na dodatek nękając monitami i nasyłając komorników na grupę, która chyba jako jedyna płaci na media publiczne.
Reszta może spać spokojnie. Poczta do nich nie zapuka, a TVP i tak dostanie miliardy, bo politycy gotowi są zadłużyć państwo, byle telewizja mogła pochwalić się „zyskiem”.