REKLAMA

W 2030 r. możesz nie kupić żadnego samochodu. Nawet elektryka. Tak Bruksela namieszała

Unia Europejska przyjęła rozporządzenie, które docelowo nakazuje producentom samochodów zredukowanie emisji dwutlenku węgla powstałej z ich eksploatacji do zera. Fani elektrycznej motoryzacji wznieśli okrzyk triumfu, zwolennicy silników spalinowych załamali ręce. A co jeśli rzeczywistość pogodzi jednych i drugich i okaże się, że kupno jakiegokolwiek samochodu graniczy z cudem?

W 2030 r. możesz nie kupić żadnego samochodu. Nawet elektryka. Tak Bruksela namieszała
REKLAMA

Targi i negocjacje trwały do ostatniej chwili, ale stało się. Ministrowie państw należących do Unii Europejskiej klepnęli przepisy, według których producenci samochodów będą musieli zmniejszyć emisyjność samochodów osobowych o 55 proc. do 2030 r. Pięć lat później trzeba będzie tę emisyjność całkowicie wyeliminować, co w praktyce oznacza, że sprzedaż aut z silnikami spalinowymi zostanie zakazana. No, chyba, że któryś z koncernów zdoła do tego czasu wprowadzić na rynek pojazdy napędzane wodorem.

REKLAMA

Ale raczej nie zdoła.

Czołowe firmy motoryzacyjne świata były przygotowane

Niby mówiło się o sprzeciwie Niemiec, niby polski rząd ostatecznie nawet zagłosował przeciwko, ale wszyscy wiedzieli, że coś się święci. Decyzja o zakazie samochodów spalinowych, zapadła ostatecznie 28 marca tego roku. Dosłownie kilka dni później Volkswagen ogłosił, że kolejne generacje Golfów będą wyłącznie elektryczne. Te spalinowe będą natomiast w salonach tylko do końca bieżącej dekady.

Niemiecki koncern nie wyrwał się oczywiście ot tak, z deklaracją dotyczącą jednego modelu. To tylko drobny element większej układanki, w której Volkswagen chce zwiększyć udział elektryków w sprzedaży w Europie do 80 proc.

Podobne plany ma Audi. Koncern już pod koniec 2022 r. zapowiedział, że idzie w elektromobilność. Nowe modele będą wychodzić wyłącznie w elektrycznych wersjach, a kilka lat później Audi wygasi też produkcję aut napędzanych paliwami kopalnymi. Podobne deklaracje z datą opatrzoną rokiem 203o, złożyły też Volvo i Mercedes.

Stanowcze reakcje koncernów motoryzacyjnych nie powinny dziwić. Jeżeli za 12 lat realnie będzie można poruszać się po drogach tylko elektrykami, to im szybciej przeprowadzi się tę rewolucję, tym lepiej. Przestawienie się na auta elektryczne oznacza przecież konieczność budowania swojej pozycji na rynku od nowa. Trzeba więc jak najszybciej zapisać się w pamięci klientów. Najlepiej pozytywnie rzecz jasna.

Tu moglibyśmy zakończyć, pisząc kilka peanów na cześć elektryków, opiewając ich ekologiczność, chwaląc je za przyszłą redukcję smogu w miastach. Byłoby to oczywiście trochę naciągane, ale mniejsza o to, bo tak napisać się nie da.

Problem leży w tym, że do produkcji samochodów elektrycznych potrzebne są pierwiastki ziem rzadkich. Wie o tym Elon Musk, który zapewnił sobie prawa do wydobywania litu z jednej z kopalń w USA.

Lit bywa nazywamy białym paliwem

Pierwiastek jest wykorzystywany do produkcji baterii litowo-jonowych oraz litowo-polimerowych. Około połowa jego zasobów jest zlokalizowana w Australii. Tyle podstaw. A gdzie problem?

REKLAMA

Financial Times pisze, że litu jest najzwyczajniej w świecie zbyt mało, by udźwignąć produkcję samochodów elektrycznych na tak dużą skalę. Dziennik powołuje się na prognozy Benchmark Mineral Intelligence, z których wynika, że popyt na lit w 2030 r. wyniesie 550 tys. ton. Tymczasem dostępność litu w Europie ma wtedy sięgnąć... 200 tys. ton. Będzie to wynikać z braku mocy przerobowych w przetwarzaniu tego pierwiastka

Wiele zakładów przetwórczych posiadają Chińczycy, ale w Państwie Środka lit w pierwszej kolejności chcą przeznaczyć na zaspokajanie własnych potrzeb. Jeżeli Europa nie przyspieszy, może się więc okazać, że po zakazie samochodów spalinowych, przyjdą drastyczne braki po stronie podaży jeśli chodzi o auta elektryczne. W praktyce Unia zakaże samochodów w ogóle.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA