Sedno i piękno wynalazku kryptowaluty polega na decentralizacji obrotu, co oznacza, że do zawarcia transakcji dwie jej strony nie potrzebują trzeciej, która im powie, że transakcja faktycznie doszła do skutku. Tak jak robi to bank, gdy płacimy kartą albo robimy przelew. Nie ma tu także żadnych izb rozliczeniowych czy clearingowych, za pomocą których dokonuje się rozliczeń tych transakcji. Tu są tylko dwie strony i blockchain, czyli łańcuch danych, który sam w sobie jest dowodem zawarcia transakcji.
W miarę rozwoju rynku kryptowalut powstały na nim także giełdy, na których można próbować spekulować i zarabiać na wzroście wartości kryptowalut. Dzisiaj jest to już zatem świat, w którym istnieją podmioty trzecie, de facto instytucje finansowe, dzięki którym handel kryptowalutami się centralizuje, co jest pewnego rodzaju paradoksem.
Te instytucje świadczą tak właściwie te same usługi wobec klientów, co klasyczne banki czy giełdy, tyle że w świecie krypto nie są one regulowane przepisami państwowymi, co zresztą wielu fanów kryptowalut uważa za zaletę tego rynku.
W związku z brakiem regulacji właściciel giełdy może jednocześnie być też właścicielem funduszu, który na tej giełdzie spekuluje tokenami, które ta giełda emituje. Mamy więc skupione w jednym ręku trzy kluczowe funkcje rynku: organizatora obrotu, emitenta instrumentów finansowych i kluczowego inwestora na rynku tych instrumentów. Co może pójść źle?
FTX, piramida finansowa Sama Bankmana-Fieda
Cały ten system jest opakowany w często bardzo górnolotne i zazwyczaj pełne zaawansowanej terminologii hasła, slogany i sentencje, dzięki którym mniej zorientowani klienci mogą mieć wrażenie, że mają do czynienia z czymś nowym, przełomowym, rewolucyjnym, a dzięki temu lepszym niż wszystko to, co dotąd zostało na rynkach finansowych wymyślone. Tak naprawdę to tylko efektowne opakowanie tego samego starego oszustwa, które stosowano 50, 100 i 300 lat temu, polegającego na okradaniu klientów z pieniędzy.
Dopóki pojawiają się wciąż nowi klienci z nowymi pieniędzmi, biznes się kręci, kiedy dopływ nowych środków z jakiegoś powodu się kończy, dość szybko pojawiają się kłopoty prowadzące zwykle do upadku. Tak funkcjonują wszystkie piramidy finansowe, a system, który zbudował niejaki Sam Bankman-Fied wokół swojej FTX, był właśnie taką piramidą.
Klienci FTX przychodzili tam z pieniędzmi, które inwestowali głównie w tokeny o nazwie FTT, emitowane przez tę giełdę. Robili to, licząc na duży zysk, ponieważ wartość tych tokenów szybko rosła. Nie był to przypadek, ponieważ po pierwsze popyt na te tokeny generował fundusz należący do właściciela FTX, czyli firma Alameda Research, a po drugie podaż tokenów była kontrolowana przez giełdę. Stworzenie sytuacji, w której popyt na tokeny jest większy od ich podaży, był więc prosty, bo obydwie strony tego rynku zależały od tego samego człowieka.
Jednocześnie giełda wypożyczała środki klientów funduszowi Alameda, chociaż być może ten opis brzmi zbyt oficjalnie, jeśli pamiętamy, że chodzi tak naprawdę o dwa podmioty tego samego człowieka, czyli o przekładanie kasy z lewej kieszeni do prawej. To wypożyczanie odbywało się pod zastaw tokenów (tych emitowanych przez giełdę, których Alameda miała całkiem sporo).
Klienci FTX nie zdążyli wypłacić 8 mld dolarów
Po uzyskaniu dostępu do pieniędzy klientów fundusz mógł nimi obracać jak sobie chciał, oczywiście nie informując o tym samych klientów giełdy. Dopóki wartość tokenów rosła, a na giełdę płynęły nowe pieniądze, było to perpetuum mobile. Klienci się bogacili, w razie czego mieli bezproblemowy dostęp do środków, bo napływ nowych kapitałów był większy niż odpływ starych, a właściciel giełdy mógł wykręcać dla siebie dodatkowe zyski, obracając tymi środkami w międzyczasie.
Wystarczy jednak, że ktoś odpowiednio duży zmieni trend na tokenie na spadkowy, sprzedając duże jego ilości, a dość szybko pojawić się może spirala śmierci. W przypadku giełdy FTX tym dużym, odpalającym całą sekwencję wypadków prowadzących do upadłości, stał się konkurent FTX, czyli Binance – największa giełda kryptowalutowa świata. Jeden tweet właściciela Binance Changpenga Zhao poddający w wątpliwość standing finansowy FTX plus uruchomienie sporej podaży na rynku tokenów FXX wystarczyły.
Taniejący token sprawił, że coraz więcej klientów chciało wycofać kasę z rynku. Ci pierwsi zdążyli. w ciągu kilkudziesięciu godzin zabrali stamtąd kilka miliardów dolarów. Dla kolejnych nie wystarczyło już gotówki, ponieważ większość środków od dawna była po stronie funduszu, a nie giełdy. Giełda mogła ratować się, zwiększając emisję tokena. Dzięki temu mogła dopisywać kolejne na kontach klientów, tak aby łączna wartość rachunku nie spadała w ślad za spadkiem ceny tokenów. Jednak to tylko dodatkowo nakręcało katastrofę: zwiększenie podaży tokenów przyspieszało spadek ich ceny, a to zwiększało panikę wśród klientów. Od felernego tweeta właściciela Binance do upadku FTX minął niecały tydzień. Klienci nie zdążyli wypłacić według „Wall Street Journal” około 8 mld dolarów.
Jest tu nadal sporo niewiadomych, które dotyczą na przykład tego, dlaczego Alameda Research nie zwróciła pożyczonych środków giełdzie, aby ta mogła je rozdysponować wśród klientów. Nie chciała tego zrobić, bo chciała je ukraść, czy po prostu nie mogła tego zrobić, bo już ich nie miała? Generalnie koniunktura na rynku krytpo w ostatnich miesiącach nie była zbyt dobra, możliwe więc, że część tej kasy przepadła wcześniej w nietrafionych inwestycjach.
Nie wiadomo też, czy sprawa rozleje się szerzej. Nie do końca wiadomo, jak duże instytucje straciły pieniądze na FTX, i jakie mają dziury w bilansach. Niektórzy komentatorzy wskazują, że sytuacja przypomina trochę tę po bankructwie Lehman Brothers, kiedy też na początku nie było wiadomo, kto i ile stracił i czy w związku z tym też za chwilę będzie bankrutować. Wtedy skala kryzysu ujawniała się stopniowo przez kilka tygodni. Tu może być podobnie. Chociaż oczywiście skala problemu liczona miliardami dolarów jest wyraźnie mniejsza.
FTX nie będzie jak Lehman Brothers
Bankructwo FTX nie wstrząśnie systemem finansowym świata. Ale światem kryptowalut wstrząsnąć może. Zwłaszcza że w 2008 roku po Lehmanie na arenę weszło państwo z bankiem centralnym i nowo uchwalonymi ustawami, które pomogły posprzątać bałagan. Na rynku krypto takich instytucji nie ma, więc nie do końca wiadomo, kto ma sprzątać bałagan w tym przypadku. Propozycje w tej sprawie ma właściciel Binance, ale biorąc pod uwagę, kto uruchomił spiralę śmierci w przypadku FTX, brzmi to dość cynicznie.
Jedyny plus, jaki można w tym wszystkim dostrzec, jest taki, że wszyscy niezaangażowani na tym rynku, mogli obejrzeć na własne oczy, jak padały banki w dziewiętnastym czy osiemnastym wieku, gdy plotki mogły uruchomić run na bank, przed którym nie było jak się bronić.
Ludzkość od tamtej pory wypracowała mechanizmy, dzięki którym dziś run na normalny bank komercyjny nie ma sensu, bo mamy państwowe gwarancje depozytów, banki centralne mogące udzielać kredytów ratunkowych w teoretycznie nieograniczonej wysokości i w ten sposób studzić rozgrzane nastroje, mamy też niezwykle szczegółowe i surowe przepisy regulujące proporcje skali działalności banku względem jego kapitałów własnych, ograniczające ryzyko w bankach i zabraniające im spekulowania na rynkach pieniędzmi klientów.
Żaden z tych wynalazków nie dotyczy rynku kryptowalut. Dlatego FTX upadł w kilka dni i bardzo możliwe, że to nie był ostatni tego typu przypadek.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.