Za małe odszkodowanie i za krótka umowa. Porozumienie w sprawie Turowa wywołuje burzę w Czechach
Czesko-polski spór o kopalnię Turów był od początku przedstawiany przez rząd Mateusza Morawieckiego jako element trwającej w Pradze kampanii wyborczej. Nasi południowi sąsiedzi zaczęli się nie na żarty kłócić między sobą w tej sprawie dopiero po podpisaniu umowy, długo po wyborach. Obecna opozycja chce zwołania w tej sprawie nadzwyczajnego posiedzenia parlamentu.
Andrej Babis, były premier naszych południowych sąsiadów, chce w tej sprawie zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Izby Poselskiej. Byłemu szefowi czeskiego rzędu wtóruje też ex-minister środowiska Richard Brabec, który również uważa, że Praga popełniła duży błąd podpisując umowę z Warszawą.
Najwięcej pretensji dotyczy czasu obowiązywania tego międzynarodowego porozumienia. Przypomnijmy, że ostatecznie stanęło na tym, że piecze nad czesko-polską ugodą będzie miał przez 5 lat Trybunał Sprawiedliwości UE.
Turów: zbyt krótki okres umowy z Polską?
Ten okres jest całkowicie niedopuszczalnie krótki
- komentuje Andrej Babis.
Jego zdaniem tak skonstruowane porozumienie jest całkowitym zwycięstwem Polski. Dlatego chce, żeby ta sprawa stanęła na posiedzeniu czeskiego parlamentu. Jeżeli jednak nie będzie takiej woli politycznej ze strony obecnego rządu, to ruch ANO, który tworzył poprzedni gabinet, zacznie zbiórkę podpisów o zwołanie nadzwyczajnych obrad.
Poprzedni rząd Czech bał się umowy z Polską?
Z takim stanowiskiem nie zgadza się obecny premier Czechy Petr Fiala, który uważa, że jego poprzednicy wcześniej nie dogadując się z Polską, nie podjęli tym samym działań w interesie własnych obywateli. O nie zaś, zdaniem Fiali, zadbała dopiero umowa z Warszawą, opiewająca na 45 mln euro, która ma obowiązywać przez 5 kolejnych lat. Byłemu premierowi Babisowi dostało się też od gubernatora Kraju Libereckiego Martina Puty, który uważa, że to poprzedni rząd mógł wynegocjować lepsze warunki, ale tego nie zrobił.
Jego zdaniem na początku Polska była skłonna zapłacić nawet 50 mln euro odszkodowania, ale jednocześnie Warszawa celowała tylko w 2 lata porozumienia. Czesi chcieli zaś wtedy umowy na 15 lat. Martin Puta przekonuje jednak, że kompromis mówiący o 7 latach miał być bardzo blisko. Ostatecznie jednak Babis nie chcieć podpisywać takiej umowy tuż przed wyborami. W trakcie z kolei rozmów organizowanych już po nich - atmosfera nie była wcale dobra. Stanowisko Polski się usztywniło, głównie ze względu na naliczaną przez TSUE karę. Andrej Babis odpiera te zarzuty.
To kłamstwo. Nigdy takich warunków nie negocjowałem
- przekonuje były premier Czech.
Jego zdaniem taka była taktyka Polski, która chciała czekać na „nowy słaby rząd” Czech, który swoje stanowisko przynajmniej trochę złagodzi. A tak się właśnie stało, nie tylko jeżeli chodzi o długość trwania umowy i wysoko odszkodowania. Andrej Babis przekonuje, że w pierwotnej wersji porozumienia wyrobisko górnicze w Turowie można było pogłębić jedynie o 12 metrów (o ile nie powstanie działająca bariera ochronna dla wód podziemnych). Ostatecznie stanęło na 30 metrach.
Mimo że w Czechach przed wyborami parlamentarnymi, które zorganizowano na początku października 2021 r., nawet mocniej przystawiając ucho, naprawdę trudno było usłyszeć polityczne kłótnie dotyczące kopalni Turów i sporu w tej sprawie z Warszawą, to polski rząd przez długi czas ze względu na wewnętrzne potrzeby tak właśnie tę sprawę przedstawiał. I że gdyby Czesi nie wybierali się do urn, to o kopalni Turów nikt by nie usłyszał.
Rzecz jasna to się w żaden sposób nie kleiło z rzeczywistością, w której Czesi już w 2019 r. zgłaszali swoje pretensje dotyczące wypłukiwania wód podziemnych przez polską odkrywkę. Ale ważniejszy był przekaz: my jesteśmy niewinni, a oni wymyślają na siłę. Teraz zaś wychodzi na to, że Czesi faktycznie zaczęli się kłócić o kopalnię Turów, ale dopiero jak z Polakami podpisali umowę.