Zwolnijmy ich z opłat i pozwólmy latać prawie za darmo. Tak irlandzka branża turystyczna zachęca rząd do wsparcia Ryanaira i innych niskokosztowych linii lotniczych. Na brak gości narzeka dzisiaj wiele miast w Europie. Bunt wisi w powietrzu, a lowcosty mogą za chwilę urosnąć do rangi zbawicieli.

Gdy spojrzy się na ruch na zakopiance, tłok na Mazurach albo nadmorskie kurorty trudno uwierzyć, że branża turystyczna mogłaby na cokolwiek narzekać. A jednak. Najpopularniejsze kierunki urlopowe na świecie świecą dzisiaj pustkami.
Częściowo spełnia się prognoza szefa Airbnb. Brian Chesky zgadywał na początku pandemii, że ruch turystyczny się rozproszy, a zamiast wielkich skupisk będziemy preferować małe społeczności.
Stacja France 24 publikuje puste kadry z okolic Wieży Eiffela. Obłożenie hoteli w szczycie sezonu spadło do 30 proc. Francuzi, którzy do niedawna narzekali na turystyczny chaos i szukali sposobów na ograniczenie liczby wizytujących, zaczęli liczyć straty. Okazało się, że tylko w 2020 r. Paryż stracił 15,5 mld euro. Po kieszeni dostały ośrodki noclegowe, muzea i słynny Wersal.
Przenieśmy się szybko do Hiszpanii, gdzie miejscowe „El Pais” na początku wakacji pisało o „wielu firmach” na Teneryfie, Ibizie i Benidormie, które z powodu braku turystów w ogóle się nie otworzyły.
Można by tak długo wyliczać. W połowie lipca „The Slovak Spectator” pisał, że Bratysławie „rozpaczliwie brakuje turystów”. Ruch w stolicy Słowacji spadł o 80 proc.
W podobnej sytuacji jest także Irlandia. Dyrektor Irlandzkiej Konfederacji Przemysłu Turystycznego Eoghan O'Mara Walsh w komentarzu dla „Irish Examiner” zwraca uwagę, że Dublin po wprowadzeniu obostrzeń dotyczących organizacji imprez masowych stał się dla gości z zagranicy aturystyczny.
Recepta forsowana przez irlandzką branżę turystyczną jest prosta
Poza odmrożeniem gospodarki do końca należy uruchomić pakiet stymulacyjny dla lotnictwa. Bo jeżeli pojawią się nowe trasy i zwiększy się liczba połączeń, to na Zielonej Wyspie pojawi się więcej turystów.
Branża boi się przede wszystkim utraty podróżnych z USA, zakładając, że linie lotnicze po zniesieniu restrykcji w pierwszym rzędzie zaczną wysyłać pasażerów do portów w Wielkiej Brytanii i Europy kontynentalnej.
Stymulowanie miałoby się odbywać poprzez rabaty, jakie rząd miałby gwarantować za korzystanie z lotnisk i na tzw. opłaty nawigacyjne, które trafiają do organów zatrudniających kontrolerów ruchu lotniczego. Walsh szacuje, że wsparcie Ryanaira i innego irlandzkiego przewoźnika Aer Lingus kosztowałoby podatników około 100 mln euro.
Taka pomoc potrzebowałaby zgody ze strony Komisji Europejskiej
Jeżeli KE dała zielone światło na wysupłanie 9 mld euro dla Lufthansy, dodaje Walsh, nie ma przeciwwskazań, by zabronić finansowania Ryanaira.
Irlandia jest w specyficznej sytuacji, bo jako taka rzadko bywa obiektem westchnień podróżników. Można sobie łatwo wyobrazić, że restauratorzy, hotelarze czy nawet właściciele sklepów z pamiątkami zaczną niedługo naciskać na polityków, by ci zrobili coś w celu przyciągnięcia turystów. A nie ma na to prostszego sposobu niż rzucenie puli tanich biletów przez niskokosztowych przewoźników.
W przeszłości takich metod chwytały się całe państwa. Armenia zwolniła Ryanaira z podatku standardowo doliczanego do ceny biletu lotniczego, pieniędzmi skusił ich Irlandczyków król Jordanii. Miasta radziły sobie inaczej, finansując lowcost poprzez wykupowanie reklam w gazetkach pokładowych.
Coś mi się widzi, że jak tak dalej pójdzie na obecność tanich przewoźników na okolicznym lotnisku branża turystyczna będzie czekać jak na mannę z nieba. Barcelona, Paryż czy Rzym prędzej czy później pewnie obronią się same. Reszta będzie bić się o biało-niebieskie samoloty płacąc każde pieniądze.
Zdaniem ONZ w Europie spadek ruchu turystycznego najmocniej uderzy w PKB Turcji, Irlandii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Francji. Wysoko na liście jest też Norwegia i Niemcy.
