REKLAMA

Recepty za kasę z internetu będą hulać jak dotąd, bo MZ nie umie sobie z nimi poradzić

Minister Zdrowia zapowiadał nowe przepisy, które ukróca kupowanie recept przez internet, przynajmniej na środki uzależniające. I oto są, projekt ujrzał światło dzienne w majówkę. I wiecie co? Jest w nim to, co było w przepisach i dotąd. Zupełnie nic się nie zmieni — lekarze nadal będą mogli zarabiać miliony na odurzaniu pacjentów.

e-recepta obowiązkowa
REKLAMA

To było tak: płacisz 50-100 zł, kilka kliknięć w internecie i masz receptę na lek, jaki tylko ci się zamarzy. Albo L4. A lekarz o nic nie pyta, bo zwykle nawet z tobą nie gada.

REKLAMA

Bo i po co? Ważne, że kasa się zgadza. Przypalany na tym przez ZUS lekarz-rekordzista wystawił niemal 20 tys. zwolnień L4 przez internet w ubiegłym roku. To daje prawie 55 zwolnień dzienne, zakładając, że pracował 7 dni w tygodniu 365 dni w roku. Jeśli jeden kwit kosztuje 100 zł i połowa idzie do lekarza, a połowa do firmy, która cały proceder organizuje, to zysk ok. 1 mln zł rocznie.

Minister wypowiedział wojnę

I tak to się kręci od kilku lat. W końcu więc Ministerstwo Zdrowia postanowiło pójść na wojnę. Jeszcze pod koniec marca, wiceminister Waldemar Kraska na antenie Radia Plus zapowiedział, że   w drugim kwartale tego roku jego resort wyda odpowiednie rozporządzenie, które ma ukrócić wydawanie recept i zwolnień on-line i przez telefon.

Nie wykluczył, że lekarze dostaną limity, na przykład dzienne, tak wystawianych kwitów. Potem mówiło się o wprowadzeniu minimalnego czasu, jaki lekarz musi poświęcić pacjentowi podczas teleporady, żeby było jasne, że przeprowadził jakiś wywiad medyczny z pacjentem.

A teraz? Teraz już wiemy, że to pic na wodę. Szumnie zapowiadane rozwiązania z patologią nie mają szans wygrać.

To tylko gadanie szczerbatego

Kiedy wy podczas majów moczyliście nogi w jeziorze, Ministerstwo Zdrowia przedstawiło projekt zapowiadanego rozporządzenia, które ma walczyć z „komercyjnymi” receptami. Problem polega na tym, że jest ono bezzębne, jak twierdzą eksperci przepytani przez serwis prawo.pl.

Bo po pierwsze, niby nowe przepisy mówią, że lekarz przed wystawieniem recepty na lek (zawierający substancję psychotropową, nie każdy) będzie musiał sprawdzić, ile takich recept pacjent ma wystawionych i zrealizowanych.

Po drugie, będzie musiał go zbadać osobiście przed wystawieniem recepty, jeśli od ostatniego badania osobistego minęło więcej niż 12 miesięcy. Jeśli mniej — badanie może odbyć się w formie teleporady.

Pytanie, kto to sprawdzi? Nikt. Bo już dziś lekarz ma obowiązek zbadania pacjenta przed wystawieniem recepty i jakoś nikomu to nie przeszkadza. Eksperci wskazują, że każdy lekarz, który wystawia dziennie recepty powyżej jakiegoś limitu, który należałoby określić, automatycznie powianiem być poddany kontroli.

Ba! Aptekarze mówią, że sami mogą podać adresy takich internetowych, najczęściej jednoosobowych „receptomatów”, wystawiających setki recept dziennie, bo doskonale to widzą na co dzień, gdzie dzieje się coś podejrzanego. 

Ale i to jest niepotrzebne, bo już trzy lata temu ministerstwo twierdziło, że jego system informatyczny pozwala na wykrycie przypadków, kiedy lekarz wystawia niepokojąco dużą liczbę podobnych recept i przekazanie tych informacji izbom lekarskim, które mogą wyciągnąć wobec lekarza konsekwencje. 

REKLAMA

Tylko, czy resort z tej możliwości korzystał? Na to pytanie dziennikarzom nie chciał odpowiedzieć. 

Może więc, zamiast tworzyć nowe przepisy, które są właściwie tym samym, co stare, trzeba zacząć robić to, czym się wygraża? Same groźby, jak widać, są mało skuteczne.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA