REKLAMA

Nic nie robią, a zdzierają z Polaków krociowe prowizje. W końcu się doigrali

Pomysł, by ustalić ustawowo górną granicę prowizji pośredników nieruchomości, padł niedawno z ust posła Pawła Poncyliusza. Branża oczywiście natychmiast się zapieniła. Mniej więcej tak, jak zwykle pieni się klient, który musi zapłacić pośrednikowi kilka do kilkunastu tysięcy złotych niemal za nic - za opublikowanie ogłoszenia w internecie i czekanie z założonymi rękami. Tak, są pośrednicy, którzy znają się na pracy i wkładają w nią wysiłek. Ale mam wrażenie, że to wyjątki, a ten rynek jak mało który pełen jest hochsztaplerów.

Nic nie robią, a zdzierają z Polaków krociowe prowizje. W końcu się doigrali
REKLAMA

Awanturę wywołał poseł Paweł Poncyliusz oburzony tym, że prowizje dla pośredników nieruchomości są kosmicznie wysokie i często przewyższają opłatę notarialną. A skoro stawki notariuszy są regulowane, to zdaniem posła i stawki pośredników powinny. Na przykład maksymalnie do poziomu opłaty notarialnej umowy kupna-sprzedaży.

REKLAMA

No i się zaczęło. Pośredników szlag trafia i krzyczą, że dopiero co kilka lat temu przeprowadzono deregulację zawodów, w tym pośredników nieruchomości, że ten pomysł to komuna i najlepiej wprowadźmy urzędowe ceny chleba.

A na marginesie, jak na łamach „Rzeczpospolitej” przyznaje Polska Federacja Rynku Nieruchomości, deregulacja, która miała wpłynąć na wzrost konkurencyjności i przez to na obniżenie stawek jedyny efekt, jaki osiągnęła, to negatywne postrzeganie zawodu pośrednika. A mówiąc bardziej wprost: zepsucie rynku i wpuszczenie na niego amatorów i oszustów, którzy nic robią, tylko chcą zgarniać prowizję.

Że niby klient ma wybór, czy wyrzucić pieniądze w błoto? Buhaha

Pośrednicy walczą o swoje, podając serię argumentów, zwykle jednak nietrafnych. Po pierwsze, nie można porównywać pośrednika do notariusza, bo usługi pierwszego są dobrowolne, a drugiego obowiązkowe.

No i na pierwszy rzut oka - racja. Ale! usługi pośrednika są dobrowolne tylko dla jednej ze stron transakcji. Jeśli zatrudni go sprzedający, kupujący nie ma na to wpływu i zwykle jest zmuszony zapłacić prowizję niezależnie od swojej woli. Owszem może zrezygnować z kupna konkretnego mieszkania i znaleźć sobie inne sprzedawane bez pośrednika. Tylko że mieszkanie to nie skarpetki, które można znaleźć w dokładnie takim samym kolorze i rozmiarze w dziesiątkach różnych sklepów.

A więc jednak w pewnym sensie kupujący jest zmuszony do zapłaty prowizji i wcale nie ma wyboru - to już pośrednicy w tej dyskusji przemilczeli.

Po drugie, według pośredników taki notariusz to leń i w zasadzie dostaje pieniądze za nic. 

„Główne czynności notariusza to sporządzenie aktu notarialnego odzwierciedlającego wcześniej już uzgodnioną dwustronnie wolę stron transakcji. Notariusz nie wykonuje takich czynności jak reklamowanie i prezentowanie oferty, przygotowanie do sprzedaży, udział w negocjacjach” – przekonuje w „Rz” pośrednik Tomasz Lebiedź.

No i właśnie problem polega na tym, że ogromna większość pośredników też tego nie robi!!! Najczęściej ich rola sprowadza się do tego, żeby opublikować w najpopularniejszych, dostępnych dla każdego internetowych serwisach ogłoszenie i to z wykorzystaniem zdjęć wykonanych przez właściciela.

Jakie przygotowanie do sprzedaży? Jakie prezentowanie oferty? Jakie negocjacje? Jak pośrednik może negocjować w czyimkolwiek interesie, skoro bierze prowizję od obu stron transakcji? Czyje interesy zatem w tych negocjacjach reprezentuje? A prezentacja oferty sprowadza się do tego, że mieszkanie pokazuje sam właściciel, a pośrednik jest jedynie świadkiem, bo musi sobie przypilnować, żeby sprzedający i kupujący nie dogadali się za jego plecami, omijając prowizję.

A na dodatek wielu pośredników wymaga w umowie prawa do wyłączności sprzedaży lub najmu lokalu. I tak, to byłoby uczciwie, bo jeśli pośrednik wykonuje jakąś pracę, a ostatecznie mieszkanie uda się sprzedać innej agencji, narobi się i nie dostanie grosza. Ale to byłoby uczciwie, gdyby rzeczywiście się narobił. Ale zwykle jego wysiłek to publikacja ogłoszenia w internecie i siedzenie z założonymi rękami.

A może podzielmy pośredników na leserów i uczciwych?

Kompetencji zwykle brak, brak znajomości prawa i przepisów, dzięki którym można pomóc stronom sprawnie przeprowadzić transakcję. Ba! nawet wprowadzanie w błąd z powodu tej niekompetencji. Zaniedbywanie interesów klienta, bo prowizja i tak się przecież należy, brak profesjonalnie przygotowanych umów przedwstępnych - to też klient zwykle musi ogarnąć sobie sam. To właściwie tylko początek listy grzechów pośredników nieruchomości, którzy za swoją „pracę” pobierają prowizję od 0,5 do 6 proc. w przypadku sprzedaży mieszkania, choć w dużych miastach najczęściej obowiązuje stawka ok. 2 proc. wartości mieszkania i to od obu stron transakcji. Przy mieszkaniu za 400 tys. zł to 8 tys. zł.

W przypadku najmu prowizja to od 50 do 300 proc. miesięcznego czynszu, najczęściej jednak to jednomiesięczny czynsz.

A to wszystko za nic.

Oddam jednak sprawiedliwość profesjonalistom, bo i tacy są - na kilkudziesięciu pośredników nieruchomości, z którymi miałam do czynienia, profesjonalistę spotkałam tylko jednego. Ale był. Może więc należałoby rozgraniczyć usługi pośrednictwa i „pośrednictwa”, ustalając urzędowe stawki?

REKLAMA

Za nic nie robienie maksymalna prowizja np. 0,2 albo 0,5 proc. wartości nieruchomości oraz obowiązek informowania, że to opłata za wrzucenie ogłoszenia do internetu. Za prawdziwe pośrednictwo powiedzmy 1 lub 2 proc. Ale wtedy konieczne są jednak regulacje, czego klient za te 2 proc. ma prawo wymagać: przygotowanie profesjonalnych zdjęć nieruchomości, przygotowanie umowy, doradztwo w zakresie przygotowania nieruchomości do sprzedaży w zakresie procedur administracyjnych czy pomoc w zakresie uzyskania papierów potrzebnych do procedury kredytowej. Wtedy możemy rozmawiać o tym, by płacić za usługę kilka/kilkanaście tysięcy złotych.

A! I nie czarujmy się, że pośrednik dziś musi się narobić, żeby te pieniądze zarobić. Mieszkania schodzą jak świeże bułeczki i jeszcze długo tak będzie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA