Mówi się, że lockdown dał nam wszystkim czas do namysłu nad życiem oraz otaczającym nas światem. Jeżeli to prawda, to jednym z pierwszych efektów tych refleksji jest wzrost świadomości ekologicznej polskich konsumentów.
Trend polegający na zwracaniu baczniejszej uwagi na to, jak się odżywiamy i jaki wpływ nasza konsumpcja ma na środowisko, narastał od kilku lat. Po przepytaniu Polaków, co myślą na temat zdrowia i ekologii, wydaje się jednak, że pandemia jest swoistym katalizatorem tego procesu.
Co wstrząsnęło Polakami?
Chętnie przeczytałbym opracowanie socjologiczne, które tłumaczyłoby ten fenomen. Czy do wyobraźni przemówiły nam wyjątkowo gorące lata, przypominające o toczących się zmianach klimatu? A może za serce chwyciły romantyczne doniesienia, takie jak te, o powrocie zagrożonych wyginięciem delfinów do Delty Rzeki Perłowej w Hongkongu?
Może też po prostu, zamknięci przymusowo w czterech ścianach zaczęliśmy dostrzegać, że jako ludzie wciąż jesteśmy zależni od otaczającej nas przyrody. Jakkolwiek nie brzmiałoby uzasadnienie, zmiana postaw wśród konsumentów jest widoczna.
Gdy w wakacje 2020 r. ośrodek badawczy Ipsos postanowił sprawdzić nastawienie Polaków do pandemii, okazało się, że dla jednej trzeciej ankietowanych ekologia była ważniejsza niż przed Covid-19. Jak wyrażało się to w praktyce?
Czterech na dziesięciu respondentów przyznało, że stara się kupować mniej rzeczy, martwiąc się, że konsumpcja zbyt mocno obciąża naszą planetę. Około 20 proc. zdobyło się natomiast na deklarację, że po zakończeniu pandemii będzie wybierać produkty bardziej przyjazne środowisku.
Podobne wnioski nasuwają się po lekturze innych badań. W raporcie „TrendKey w Koronie”, autorstwa GfK, czytamy, że zdrowie i ekologia to dla Polaków kluczowe aspekty, decydujące o wyborze przy sklepowej półce. Z taką tezą zgodziło się 40 proc. konsumentów.
Z badania przeprowadzonego przez ARC Rynek i Opinia dla Szkoły Głównej Handlowej dowiadujemy się znowu, że 57 proc. Polaków unika produktów, które szkodzą środowisku. Prawie połowa zwraca uwagę, czy opakowania nadają się do recyklingu. To liczby, których żaden liczący się na rynku producent nie może lekceważyć.
Firmy stają się bardziej „eko”
Jako że w kapitalizmie relacja między potrzebami klientów, a polityką firm jest dość jasna, koncerny zaczęły dopasowywać się do nowych oczekiwań. Niektóre z nich zaczęły bardzo nieśmiało, od wymiany słomek z plastiku na te, produkowane z papieru. Inne zaczęły odzyskiwać plastik z zużytych butelek, dążąc do stworzenia obiegu zamkniętego. Dla przykładu P&G chce, by do 2030 r. wszystkie opakowania produktów jej marek nadawały się do recyklingu lub ponownego użycia.
Praktycznie wszyscy producenci mocno stawiają również na edukację klientów. Procter & Gamble proponuje wykorzystać i wprowadzić w życie choć kilka z 21 postanowień całorocznych na rzecz planety (o których szerzej piszemy tutaj).
Wśród nich znajdują się zalecenia dot. zmniejszenia zużycia wody i prądu, ograniczenia marnowania żywności, czy jak najczęstszego rezygnowania z samochodu na rzecz roweru i komunikacji miejskiej, ale także korzystania z opakowań wielorazowych czy nadających się do recyklingu.
Wiele firm decyduję się także na wypuszczenie spotów, w których promowanie proekologicznych postaw łączy się z reklamą ich działalności. Z sondażu SW Research wynika, że konsumenci nie mają nic przeciwko temu. 35 proc. z nich stwierdziło, że reklamy zwiększają świadomość ekologiczną i służą zarówno firmie, jak i odbiorcom.
Odbiorcy stawiają tylko jeden warunek: działania muszą być rzeczywiste. Bo nic tak nie denerwuje klienta, jak poczucie, że producent nie jest wobec niego szczery i próbuje grać na jego emocjach. Tzw. „greenwashing” (obrazowo tłumaczony na polski jako „ekościema”) sprawia, że aż jedna trzecia ankietowanych patrzy na działania producentów z dużą dozą podejrzliwości.
Właśnie dlatego marki nie mogą już ograniczać się do deklaracji i pozorowanych działań. Jeżeli chcą, by konsumenci naprawdę uwierzyli w ich intencje, muszą pokazać konkrety tu i teraz. I to na szczęście się dzieje.
Przypadek Procter & Gamble
Jednym z producentów, który skutecznie wdraża prośrodowiskowe inicjatywy zarówno w działaniach poszczególnych marek jak i całości firmy, jest P&G. Koncern w ramach pionierskiego projektu HolyGrail zacznie umieszczać na opakowaniach produktów cyfrowe znaki wodne. Są one niewidoczne dla ludzkiego oka, ale z ich odczytywaniem świetnie radzą sobie umieszczone w sortowniach skanery.
Inicjatywa rozpoczęła się od umieszczeniu znaków na butelkach Lenora i Fairy. Procter & Gamble pracuje jednak nad tym, by w projekt włączyło się jak najwięcej partnerów. Obecnie jest ich już ponad setka.
Prace są jeszcze na wczesnym etapie, ale ich wyniki są obiecujące. Pokazują, że wprowadzenie znaku wodnego do opakowań może przynieść wiele korzyści. Prawdopodobnie największą z nich jest ułatwienie sortowania, co może zwiększyć liczbę opakowań poddawanych recyklingowi
– czytamy na stronie P&G
Oprócz tego, producent próbuje też ograniczać zużycie plastiku. Należące do niego marki: Head & Shoulders, Pantene, Herbal Essences i Aussie od kwietnia będą dostępne u nas w butelkach wyprodukowanych w 100 proc. z aluminium, które można będzie następnie ponownie napełniać, kupując produkt w opakowaniach uzupełniających.
Pozwoli to na ograniczenie wykorzystania plastiku o 60 proc. W 2021 r. koncern chce zmniejszyć zużycie pierwotnego plastiku w opakowaniach o połowę.
Z korzyścią dla siebie, klientów i środowiska jednocześnie.
* Tekst powstał we współpracy z Procter&Gamble