Odpady atomowe. Rząd szuka chętnych
Ostateczna lokalizacja dla pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej jest już klepnięta i nie ma od tego odwrotu. Ale w to, że budowa ruszy zgodnie z pierwotnymi planami w 2026 r. i zakończy się w 2033 r., mało kto wierzy. Umiarkowani optymiści mówią o co najmniej dwuletnim opóźnieniu, co w przypadku cały czas potykającej się o własne nogi polskiej dekarbonizacji, źle nam wszystkim wróży, najbardziej naszym rachunkom za prąd. I jest jeszcze jeden kłopot: trzeba znaleźć samorządy, które zgodzą się na składowanie odpadów atomowych. Na razie nie ma chętnych.
Chociaż ostatnio kolejne znaki zapytania wyrastają wokół polskiego atomu niczym grzyby po deszczu, to raczej nie ma powodów do obaw. Maciej Bando, wiceminister klimatu i środowiska, który dodatkowo pełni funkcję pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, podkreślał ostatnio, że nie ma mowy o zmianie lokalizacji. Pierwsza elektrownia jądrowa w Polsce powstanie w Lubiatowie-Kopalinie, w gminie Choczewo.
Decyzja o ustaleniu lokalizacji inwestycji jest ostateczna i przyznaje spółce Polskie Elektrownie Jądrowe prawo do dysponowania terenem na potrzeby prac przygotowawczych oraz budowy elektrowni jądrowej, a także jej późniejszej eksploatacji - stwierdził jednoznacznie Bando.
W znacznie gorszym miejscu są za to ustalenia dotyczące co robić z odpadami atomowymi, jak już polskie reaktory będą pracować pełną parą. Ministerstwo Klimatu i Środowiska już od wielu miesięcy szuka chętnych, ale na razie idzie to jak po grudzie.
Gdzie trafią odpady z polskiej elektrowni jądrowej?
Resort klimatu i środowiska tak po prawdzie nie ma innego wyjścia i musi szukać nowego miejsca na odpady atomowe. Zakład Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych (ZUOP) z siedzibą w Świerku koło Otwocka pod Warszawą, którego operatorem jest Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych w Różanie, powoli pęka w szwach. I szybko trzeba szukać alternatywy. Na razie jest z tym jednak kiepsko. MKiŚ pierwszy nabór chętnych gmin prowadził do 15 listopada 2023 r.. Ale nikt się nie zgłosił, więc przyjmowanie wniosków przedłużono do 30 czerwca 2024 r. i znowu nie jest najlepiej.
Do tej pory nie wpłynęły zgłoszenia gmin w naborze na nowe składowisko powierzchniowe odpadów promieniotwórczych nisko- i średnioaktywnych krótkożyciowych pochodzących z energetyki jądrowej, przemysłu, medycyny i działalności naukowo-badawczej powstających w Polsce. Otrzymujemy jednak prośby od gmin o bardziej szczegółowe informacje - odpowiada Bizblog.pl Wydział Komunikacji Medialnej MKiŚ.
Więcej o odpadach przeczytasz na Spider’s Web:
Szczegółów na razie nie możemy poznać. O dyskrecję dbają również samorządowcy. Przecież na 7 kwietnia są rozpisane wybory, a informacja o możliwości składania przyszłości odpadów atomowych wywołałby wszędzie polityczne trzęsienie ziemi. Być może trwa obecnie przeciąganie liny i niektóre gminy chcą wywalczyć od rządu nieco więcej pieniędzy za to, że w przyszłości zaopiekują się tymi niebezpiecznymi odpadami.
Rządowe stawki za odpady mają ponad 11 lat
Może być tak, że chodzi głównie o pieniądze. Resort już wcześniej tłumaczył, że w Polsce koszty postępowania z odpadami promieniotwórczymi zależeć będą od tego, ile ich wyprodukujemy i będą pokryte przez ich wytwórcę, czyli przez operatora elektrowni jądrowej.
Każdy operator będzie musiał utworzyć taki fundusz - zaznacza MKiŚ.
Wątpliwości budzić może założona wysokość wpłat do takiego atomowego funduszu, które określają przepisy sprzed ponad 11 lat. Mowa jest o rozporządzeniu rządu z października 2012 r. Tam stoi, że wysokość wpłat na fundusz likwidacyjny będzie wynosiła 17,16 zł od każdej wyprodukowanej megawatogodziny. Biorąc pod uwagę i kryzys energetyczny i niekiedy nawet dwucyfrową inflację, można przypuszczać, że te stawki mają się obecnie do rzeczywistości jak pięść do nosa i samorządowcy najchętniej by je renegocjowali.