REKLAMA

Ceny węgla wystrzeliły, na całym świecie producenci liczą zyski. Tylko nie w Polsce

Uratujemy klimat, bo najpotężniejsze gospodarki świata w końcu wezmą się w garść i jakimś cudem gazy cieplarniane przestaną z Ziemi robić mikrofalówkę, prawda? Niestety, to przynajmniej na razie kosztowny fałsz. Ekologia znowu przegrywa.

wegiel-dostep-zima
REKLAMA

Komisja Europejska dwoi się i troi, żeby ratować klimat. Jest nowy cel klimatyczny, pakiet „Fit for 55” i zapowiadana reforma systemu handlu uprawnień do emisji EU ETS. Te i inne instrumenty mają tworzyć Zielony Ład, który UE poprowadzi najdalej w 2050 r. do neutralności klimatycznej. Wszystko spina się w logiczną całość. Ale patrząc tylko na unijne podwórko, bo jak rozejrzeć się już poza granice europejskiej Wspólnoty, to trzeba dojść do wniosku, że obecna, globalna walka ze zmianami klimatu to ponury żart. Do tego bardzo kosztowny, gdzie w zestawieniu strat wpisuje się ludzkie życie. Tym samym – mimo politycznych deklaracji – apel szefa ONZ Antonio Guterres'a, żeby bogate kraje pożegnały węgiel już w 2030 r., a te rozwijające się dekadę później - cały czas pozostaje bez echa.

REKLAMA

Odchodzenie od węgla, czyli koniec udawania

Nie jest tajemnicą, że to najbogatsze państwa powinny pierwsze zrobić zwrot i tak dać przykład innym. Tymczasem po ostatnim spotkaniu ministrów ds. klimatu i energetyki państw G20 wychodzi na to, że wśród najpotężniejszych gospodarek świata nie ma jednomyślności. Owszem są kraje, dla których odejście od węgla jest podstawowym warunkiem. Ale też nie brakuje takich, którzy wcale nigdzie nie zamierzają odchodzić.

I tak Indonezja w długoterminowej strategii klimatycznej zakłada spalanie węgla nawet po 2050 r. Japonia przekonuje, że jeszcze w 2030 r. 19 proc. energii elektrycznej wytwarzane będzie z węgla. Chiny ogłaszają neutralność klimatyczną w 2060 r., ale dalej kontynuują ok. 300 projektów węglowych. Z podejściem tego surowca ociągają się też w Rosji, Turcji i Arabii Saudyjskiej. 

Zachęcające jest to, że ministrowie klimatu i energii G20 zgodzili się włączyć silniejsze zobowiązania krajowe przed rozmowami klimatycznymi COP26 w listopadzie tego roku. Pytanie brzmi teraz, czy te plany będą sprawdzać się do tego, czego świat potrzebuje, aby zapobiec katastrofie klimatycznej

– komentuje David Waskow z World Resources Institute.

Biliony dolarów idą na paliwa kopalne

Przedstawiciele dwudziestu najpotężniejszych gospodarek świata mają na ten temat rozmawiać jeszcze raz w Rzymie, na spotkaniu zaplanowanym na 30 października - tuż przed szczytem klimatycznym ONZ COP26 w Glasgow (od 31 października - do 12 listopada). Oczekuje się, że takie kraje jak Chiny, RPA, Indie, Turcja, Arabia Saudyjska i Korea Południowa zaktualizują obecne cele klimatyczne do 2030 r. 

Być może wtedy uda się zaznaczyć datę rzeczywistego wycofania dotacji na paliwa kopalne. Państwa G20 obiecują od 2009 r., że to zrobią, ale na razie kończy się na deklaracjach. Z kolei kraje z grupy G7 (Francja, Japonia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Włochy i Kanada) wyznaczyły już dla siebie granice na 2025 r.

Bo węgiel to przede wszystkim pieniądze. Ogromne pieniądze

Dlaczego tak się dzieje? Bo cały czas liczy się przede wszystkim zysk. Tylko w latach 2015-2019 państwa z grupy G20 w sumie przekazały 3,3 bln dolarów na paliwa kopalne. Węgiel wciąż jest przede wszystkim wielką szansą na zarobek. Cena surowca jest na poziomach ostatni raz widzianych 11 lat temu i cały czas rośnie. Jeszcze tydzień temu w portach ARA za tonę węgla trzeba było zapłacić ponad 123 dol. Teraz to już 126,5 dol. 

Oprócz popandemicznego przebudzenia wpływ na taką sytuację mają też inne czynniki. Chodzi np. o spadek wydobycia w Chinach, wywołany serią wypadków w kopalniach. Jednocześnie Państwo Środka kłóci się w sprawach gospodarczych z Australią i nie chce stamtąd sprowadzać węgla. W efekcie już w maju kontrakty terminowe na węgiel energetyczny w Chinach były wyższe o 60 proc. niż rok wcześniej. Ograniczenie wydobycia przez gwałtowne deszcze w Indonezji też ma swoje konsekwencje.

Coraz większa presja ze strony ETSs

REKLAMA

Tymczasem w Polsce cena węgla kamiennego cały czas spada. W styczniu za tonę surowca trzeba było zapłacić 255 zł 97 groszy, w lutym już 253,82, w marcu 252,24, w kwietniu 247,43, a w maju - 242,04 zł. Ostatni raz tak niskie ceny węgla kamiennego odnotowywano w Polsce dwa lata temu. Dla naszej gospodarki te spadki nie mają znaczenia. Cieszą się z takiego obrotu sprawy górnicze spółki, bo też od początku roku cały czas w Polsce więcej węgla sprzedajemy niż go produkujemy. Inaczej jest z cenami emisji CO2, przez które w kolejnych latach prawdopodobnie będziemy musieli się zmierzyć z drastycznymi podwyżkami rachunków za energię i ciepło. 

Te od 7 maja ciągle pozostają na poziomie ponad 50 euro. A 1 lipca 2018 r. było jeszcze 18,74 euro, nawet 1 lutego 2020 r. emisja tony CO2 kosztowała raptem 23,80 euro. Ale jest już pewne, że do tych cen nie ma powrotu. Dzisiaj to już ponad 53 euro. Dotychczasowy rekord ustanowiono z kolei niedawno, bo 1 lipca 2021 r., kiedy za wyemitowanie jednej tony CO2 przyszło płacić ponad 58 euro. Zamysł KE zaś jest taki, żeby system EU ETS wywierał na poszczególne gospodarki krajowe coraz większą presję, zmuszającą je do porzucania paliw kopalnych. Nic więc dziwnego, że w dobie reformy ETS - którą zakłada pakiet klimatyczny „Fit for 55” - brane pod uwagę są kolejne zwyżki. Pojawiły się analizy wskazujące, że w ciągu raptem roku cena emisji CO2 może skoczyć nawet do granic 80-100 euro.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA