Skąd wziąć miliardy, które zablokowała nam Unia Europejska? To banalnie proste
KPO nadal nie zostało zaakceptowane przez Brukselę i pewnie szybko nie zostanie. Jak na zawołanie w obozie władzy pojawiły się głosy, że nasz kraj doskonale da sobie radę bez euro z Brukseli. Polska wyemitowała nawet obligacje specjalnie na rynek chiński, ale to oczywiście nie zastąpi miliardów, które obiecała nam UE. Jest pewne rozwiązanie, ale w nazwie pada mocni ryzykowne określenie.
KPO wciąż nie dla Polski. Unia nie chce dać nam pieniędzy? To sami je sobie weźmy. Do wzięcia jest 300 mld zł rocznie, tylko potrzebne są do tego kobiety. I mądrzy mężczyźni, którzy tym kobietom nie będą odbierać szans i zamykać na siłę w domu. I mądry rząd, który stworzy odpowiednie ramy prawne, żeby wyrównanie pozycji kobiet i mężczyzn, czyli zamknięcie tzw. gender gap, nie zajęło nam 130 lat, bo to jednak żenujące.
Wygląda na to, że szanse na pieniądze z Unii z banderolą oznaczoną napisem KPO (Krajowy Plan Odbudowy) się niepokojąco oddalają. To już nie jest tylko przedłużanie procedury przez Unię, właściwie bez oficjalnych zarzutów wobec planu, jaki zgłosiła Polska, na co zamierza wydać unijne pieniądze. Niemałe, dodamy, bo chodzi o 36 mld euro, w tym 24 mld euro dotacji. To z grubsza 165 mld zł.
Holenderski parlament przegłosował właśnie rezolucję, która zobowiązuje premiera Marka Rutte do publicznego sprzeciwu wobec wypłacenia nam – Polsce - pieniędzy. Tak, Holendrzy chcą nam zablokować te środki. Rutte potwierdził już oficjalnie, że do tej rezolucji się zastosuje i podczas szczytu UE w dniach 21–22 października wezwie Komisję Europejską do wstrzymania akceptacji dla polskiego Krajowego Planu Odbudowy.
Z nieoficjalnych informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że wiele krajów unijnych wcale nie chce eskalować konfliktu z Polską i liczy, że w końcu dogadamy się z Unią. Ale jeśli nie?
Można odnieść wrażenie, że na twardy scenariusz już niektórzy na naszym rodzimym podwórku próbują nas przygotować. Przypomnę tylko, że podczas niedawnego Kongresu 590 prezes NPB prof. Adam Glapiński powiedział:
Jak? Prof. Glapiński nie zasugerował, co ma na myśli, więc ja podpowiem: z pomocą kobiet!
Do wzięcia dwie gospodarki Słowenii co roku
Do wzięcia jest znacznie więcej niż moglibyśmy dostać w ramach KPO, prawie dwukrotnie więcej, bo aż 300 mld zł. Jak wynika z niedawnego raportu firmy McKinsey & Company, właśnie tyle Polska mogłaby zyskać rocznie, gdyby lepiej wykorzystywała potencjał kobiet na rynku pracy.
300 mld zł rocznie to aż 9 proc. PKB. To więcej niż wartość całej gospodarki Słowenii. A my to co roku marnujemy. Po prostu lekką ręką rezygnujemy z tych pieniędzy.
Ba! Jeszcze sobie strzelamy w stopę, bo polska gospodarka odradzająca się po kryzysie cierpi na brak pracowników. Jak szacuje McKinsey & Company, już w tej chwili w Polsce brakuje ok. 125 tys. pracowników. Jeśli gospodarka wróci do tempa wzrostu sprzed pandemii, liczba ta może sięgnąć w 2030 r. nawet 455 tys. A przecież polski rynek pracy mogłoby zasilić nawet 820 tys. kobiet, rozwiązując w ten sposób problem z niedoborem pracowników.
Tymczasem według GUS w I kwartale 2021 r. wskaźnik zatrudnienia kobiet wynosił 47,5 proc., podczas gdy dla mężczyzn 63,1 proc. A jednocześnie Polki stanowią 52 proc. populacji kraju i aż 66 proc. absolwentów uczelni wyższych. Mimo to wśród wyższej kadry zarządzającej kobiet jest zaledwie 15 proc., a wśród prezesów spółek jedynie 6 proc.
I to mimo że firmy z większą równością płci na wyższych stanowiskach mają o 26 proc. większe szanse na ponadprzeciętne zyski niż te, które mają najmniej kobiet wśród kadry zarządzającej lub nie mają ich wcale – wylicza McKinsey na podstawie badań przeprowadzonych na 200 największych spółkach z Europy Środkowej i Wschodniej. Równość opłaca się więc wszystkim.
I co? I nic.
Kobiety - gorszy sort
Bardzo gorzką prawdę na temat kobiet na polskim rynku pracy pokazał raport przygotowany przez DElab Uniwersytet Warszawski dla Future Collars „Tytanki pracy. Kobiety na rynku pracy w dobie cyfrowej transformacji”.
Z badań przygotowanych na jego potrzeby wynika, że 67 proc. badanych uważa, że kobiety i mężczyźni nie są w Polsce równo traktowani przez pracodawców. Niemal dwie trzecie ankietowanych kobiet sądzi, że kobiety nie mają równych mężczyznom szans rozwoju zawodowego (63 proc.) ani możliwości awansu (64 proc.).
Na ten i tak już przykry obraz nałożyła się jeszcze pandemia, która mocnej uderzyła właśnie w kobiety niż w mężczyzn. Co im zrobiła?
- niemal połowa pracujących kobiet doświadczyła zmiany warunków pracy w związku z pandemią (45 proc.);
- ponad jednej trzeciej pracujących kobiet obniżono czasowo lub stale wynagrodzenie (35 proc.);
- wśród ankietowanych pracujących matek 60 proc. doświadczyło trudności w pogodzeniu obowiązków zawodowych i rodzicielskich.
Z badań DELab UW i Future Collars wynika, że co piąta kobieta jest niezadowolona ze swojej obecnej pracy (21 proc.). Zaledwie 19 proc. kobiet jest zadowolonych ze swojej sytuacji zawodowej. Niemal jedna trzecia kobiet jako główny hamulec utrudniający podjęcie decyzji o zmianie zatrudnienia wskazuje strach przed zmianą (29 proc.), a dla 23 proc. to brak wiary w siebie.
Czyja to wina, że kobiety się boją? Nie, nie ich. Ale skutki są fatalne, bo kobiety w niewielkim stopniu z własnej inicjatywy dążą do radykalnego przekształcenia swojej sytuacji na rynku pracy. Chociaż co piąta kobieta jest niezadowolona ze swojej obecnej pracy, jedynie jedna czwarta z nich deklaruje, że usilnie stara się ją zmienić na inną, a to stanowi zaledwie 5 proc.wszystkich pracujących ankietowanych przez DELab.
Jeśli tego stanu rzeczy nie zaczniemy zmieniać, te 300 mld zł rocznie nadal będzie nam przechodzić koło nosa. Jak długo?
Zgodnie z raportem World Economic Forum wyrównanie pozycji kobiet i mężczyzn, czyli zamknięcie tzw. gender gap, zajmie ponad 130 lat. Jeszcze smutniejsze jest to, że to o pokolenie dłużej niż wynikało to z poprzednich wyliczeń ekspertów WEF.
A może by tak jeszcze kiedyś wyjść na ulice?