REKLAMA

Czeski film o kopalni Turów. Tak polski rząd stara się zakrzywiać rzeczywistość

Gdy z uporem parkujemy na zakazie postoju, nie powinniśmy być zaskoczeni, że w końcu nam założą blokadę, a nawet odholują samochód. Są jednak tacy, którzy interweniujących strażników miejskich będą w takiej sytuacji oskarżać o zamach na swoją wolność i odmawiać przyjęcia mandatu. Właśnie tak zachowuje się polski rząd sprawa z kopalnią Turów i skargą Czechów do TSUE.

Kopalnia Turów. Katastrofa polskiego rządu w ogóle mnie nie dziwi
REKLAMA

Polityce przyglądam się baczniej od jakiegoś ćwierć wieku. I wiem, że rolą polityka jest działać, ale też nęcić wyborców pięknymi słowami, które niekoniecznie później się sprawdzą. Tak więc za długo nie czekałem na obiecane kiedyś sto milionów, a słowa polityków nauczyłem się odpowiednio filtrować.

REKLAMA

Tyle że w ciągu ostatnich lat – nie opowiadając się za żadną ze zwaśnionych stron polskiego poletka politycznego – najzwyczajniej w świecie zmęczyło mnie nie tyle składanie kolejnych obietnic bez pokrycia, ile uparte zakrzywianie rzeczywistości.

Taka taktyka sprawdza się wśród ludzi, którzy z różnych powodów nie dywersyfikują swoich źródeł informacji i ich jedynym oknem na świat są na przykład Wiadomości TVP. Tam te obietnice są najczęściej ubrane w jeszcze ładniejsze opakowanie i odpowiednio podane widzowi lub słuchaczowi.

Żałuję jednak bardzo tego, że najważniejsi politycy w Polsce – na czele z premierem Mateuszem Morawieckim – podobne sztuczki próbują uskuteczniać także w polityce międzynarodowej. Tam jednak do zakrzywiania rzeczywistości nie są aż tak bardzo przyzwyczajeni i w efekcie Polska po prostu się ośmiesza. Tak jak w przypadku kopalni Turów i czeskiej skargi do TSUE.

Morawiecki z premierem Czech rozmawiał chyba na jedno oko

Premier Mateusz Morawiecki najpierw na doniesienie o decyzji TSUE o natychmiastowym zaprzestaniu wydobywania węgla w kopalni Turów zareagował tak, jak mu nakazuje polityczne DNA, czyli agresją wobec unijnych ustaleń. Padały więc sformułowania o bezpieczeństwie energetycznym, na które nadeptuje właśnie Trybunał Sprawiedliwości UE. Potem, jak już ten pierwszy kurz opadł, ktoś musiał szepnąć szefowi rządu, że tak naprawdę TSUE nie jest tutaj stroną. To Czesi skarżą polski rząd, a Trybunał przyjmuje w tej sprawie jedynie stanowisko - jak na sąd przystało.

Bezpieczeństwo energetyczne zamieniono więc na rozmowy z Czechami, których finałem miało być stosowne porozumienie. Koniec końców służby rządowe doniosły, że premier Morawiecki z szefem czeskiego rządu rozmawiał w cztery oczy i ustalono, że nasi południowi sąsiedzi wycofają skargę do TSUE. Rzecz jasna Morawiecki, w charakterystyczny dla siebie sposób, przedstawił to za pomocą faktów dokonanych.

Musiało to dojść szybko do czeskiego premiera, który przecierał oczy ze zdumienia, czytając, że nie dość, że już w sprawie Turowa z rządem polskim się dogadał, to dodatkowo - w geście dobrej woli - skargę do TSUE też już wycofał. Sam jednak rozmowę z szefem polskiego rządu zapamiętał zupełnie inaczej. Panowie ustalili, że projekt porozumienia przygotują Czesi. Potem muszą go jeszcze klepnąć Polacy i dopiero wtedy, ewentualnie można mówić o wycofaniu skargi do TSUE.

Sasin chce rozmawiać z Czechami, a przez miesiące ich bagatelizował

Narrację o kolejnym, wręcz zjawiskowym zwycięstwie polskiego rządu, który żadnemu TSUE się nie kłania - trzeba było szybko zmienić. Doniesień o tym, że jednak sprawa nie wygląda tak, jak to przedstawia premier Polski - było coraz więcej, nie było więc sensu dalej utrzymywać, że „czarne jest białe a białe czarne”.

Przecież jeszcze rano, w rozmowie z radiową Jedynką, wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń powtarzał wcześniejszą argumentację, że Polska ma opinie ekspertów wskazujących, że nie ma żadnego związku między kopalnią Turów a stałym obniżaniem się poziomu wód gruntowych po stronie czeskiej. Być może jeszcze wtedy nie usłyszał, że już wiadomo, że kłamstwo premiera ma wyjątkowo krótkie nogi i o żadnym wycofaniu skargi przez Czechów na razie nie ma mowy. 

Na zorganizowanej przed kopalnią w Turowie konferencji prasowej zarówno szef aktywów państwowych Jacek Sasin, jak i Soboń używali już zgoła innych argumentów. O polskich ekspertyzach pokazujących, że Czesi nie mają jednak racji - nie usłyszeliśmy ani słowa. Jacek Sasin za to stwierdził, że liczy na dobrą wolę Czechów. „Mamy nadzieję, że uda się ten proces porozumienia doprowadzić do końca”. Czyli znowu mamy do czynienia z sugestią, że Polska robi co tylko może i musi liczyć na przychylność naszych południowych sąsiadów. 

Tymczasem przedstawiciele czeskiego rządu do polskich drzwi pukali w ostatnich miesiącach wyjątkowo często. I za każdym razem mieli nieodparte wrażenie, że Polska nie traktuje ich na poważnie. Przygotowując na ten temat materiały dziennikarskie, miałem okazję nie raz, nie dwa rozmawiać z przedstawicielami czeskiego rządu, czy tamtejszego resortu środowiska. I słyszałem, jak Polska wysyłała na spotkanie z czeskimi ministrami najzwyklejszych posłów, pokazując przy okazji brak obycia dyplomatycznego. Wielka szkoda, że Jacek Sasin już wtedy nie zabiegał tak jak dziś o porozumienie i nie opierał się od początku na dobrej woli Czechów. Pewnie całego tego zamieszania można byłoby w ten sposób uniknąć.

Jacek Sasin utrzymuje, że Polska nie może zrezygnować z energii produkowanej w Turowie, bo niosłoby to ze sobą katastrofalne skutki społeczne. Zapomina przy okazji dodać, że tak naprawdę Czesi tego nie chcą. Nasi południowi sąsiedzi od dłuższego czasu proszą nas jednak o podjęcie stosownych działań, dzięki którym Turów nie będzie już tak uciążliwy dla pobliskich mieszkańców. Ale skoro Polska nie potrafiła się nawet nad tego typu prośbami pochylić - to nie było innego wyjścia i poszła skarga do TSUE. Zresztą Czesi przestrzegali, że koniec końców to zrobią, o ile Polska będzie dalej ich bagatelizować. Tylko my im do końca nie wierzyliśmy. Do teraz.

Kopalnia Turów: zakrzywianie rzeczywistości trwa dalej

Wydawać by się mogło, że jak Polska za swoje kręcenie raz dostała po łapach, to już się od tego - przynajmniej w polityce międzynarodowej, pal licho tę wewnętrzną - odzwyczai i inaczej będzie prowadzić swoją narrację, żeby Czesi znowu nie musieli przecierać oczu ze zdumienia. Niestety, nic z tych rzeczy. Nowy przekaz dnia jest już ustanowiony i obowiązuje. Obecny na konferencji obok Sasina i Sobonia prezes Polskiej Grupy Energetycznej Wojciech Dąbrowski przekonywał, że polska strona od początku wykazuje się dobrą wolą, czego dowodem jest budowanie wału ochronnego przez PGE, żeby tak Czechów uchronić przed kopalnianym pyłem.

Tylko że to wcale nie jest inicjatywa Polski. Wybudowanie ponad kilometrowego muru zieleni, oddzielającego Turów od Czechów, ustalono już w 2019 r. - podczas spotkania dyrekcji kopalni Turów z mieszkańcami czeskiej Uhelnej. To był ich postulat, a strona Polska się na to zgodziła i teraz to realizuje. Nic więcej.

Podobnie zresztą ma się sprawa ze wspólnymi inwestycjami za 45 mln euro. Przecież nasi południowi sąsiedzi od wielu miesięcy mieli względem Polski konkretne żądania. Na przykład odszkodowanie za utratę wody pitnej szacowali już w tamtym roku na ok. 175 mln czeskich koron (przy obecnym kursie: ok 30,8 mln zł). We wrześniu 2020 r. światło dzienne ujrzało opracowanie pt. „Kopalnia odkrywkowa Turów. Krótkie podsumowanie obecnego i potencjalnego przyszłego negatywnego wpływy na stan wód powierzchniowych i podziemnych w Republice Czeskiej”. Z tego opracowania dowiadujemy się m.in. w miejscowości Uhelnej poziom wód gruntowych zmalał od lat 60. ubiegłego stulecia do 1993 r. aż o 17 metrów, za co głównie ma odpowiadać polska kopalnia.

REKLAMA

Z kolei przedstawiciele Kraju Libereckiego (odpowiednik polskiego województwa) wyliczyli, że tyle wody ile mieszkańcy Uhelnej wydobywają ze studni przez 1,5 miesiąca - kopalnia Turów wpompowuje w jeden dzień. Szkody w całym regionie spowodowane wydobywaniem węgla w tym miejscu przez Polaków szacują zaś na 1,5 mld koron (ponad 264 mln zł). Bardzo możliwe więc, że porozumienie z Czechami, na podstawie którego nasi południowi sąsiedzi mają wycofać swoją skargę do TSUE, będzie zawierać głównie finansowe zaangażowanie strony polskiej. To my musimy wykonać pewne prace, bo Czesi uważają, że przez nasz Turów są niezbędne. 

Trzeba jednak przyznać, że wspólne inwestycje za 45 mln euro brzmią zdecydowanie lepiej niż sugestia, że Polska w końcu, po miesiącach uników i udawania - musi spełnić warunki Czechów i wydać nieco pieniędzy na ochronę zdewastowanego przez nas środowiska. To by znaczyło, że rząd Zjednoczonej Prawicy musi zrobić krok do tyłu. Wszystkie poprzednie zaś lata dobitnie pokazały, że nie dość, że tego nie umie robić, to dodatkowo nie lubi.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA