REKLAMA

Kilkanaście godzin paplania po próżnicy, a katastrofa finansowa coraz bliżej

Wciąż nie jest pewne, czy w marcu dojdzie do spisania umowy społecznej z górnikami. Istotne będzie to, jaką w przyszłym tygodniu resort aktywów państwowych przedstawi propozycję względem spraw spornych. Jak to ujął Dominik Kolorz, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej Solidarności, „wóz albo przewóz”.

górnicy-rząd-negocjacje
REKLAMA

Prowadzone w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim negocjacje rządu z górniczymi związkowcami trwały blisko 15 godzin. Zanim się zakończyły, wśród koczujących na miejscu dziennikarzy pojawiła się plotka, że tym razem mają siedzieć do skutku, aż się dogadają. Ale jednak rozmowy kolejny raz zakończyły się bez porozumienia. Mają być kontynuowane w przyszłym tygodniu.

REKLAMA

Reprezentujący rząd wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń zobowiązał się do przedstawienia wtedy propozycji względem pozostających bez rozstrzygnięcia spraw spornych.

Górnicy chcą gwarancji zatrudnienia

Tak naprawdę rząd z górnikami nie może dogadać się w dwóch kwestiach. Pierwsza to indeksacja wynagrodzenia. Związkowcy od tygodni powtarzają, że oczekują rocznej indeksacji o 2 punkty procentowe powyżej średniorocznej inflacji. Tak chcą zabezpieczyć na kolejne lata poziom życia zatrudnionym w kopalniach. Tłumaczą, że skoro proces wygaszania górnictwa ma trwać blisko 30 lat (tak przynajmniej to wynika z harmonogramu podpisanego pod koniec września ubiegłego roku), to z pewnością w tym czasie dojdzie do licznych podwyżek, w tym żywności. Coroczna indeksacja wynagrodzeń ma przed nimi górników ochronić.

Drugi warunek, na który uparcie nie chce się godzić rząd, dotyczy ustawowych gwarancji zatrudnienia. W ten sposób górnicy chcą się zabezpieczyć przed sytuacją, w której rozpisany do 2049 r. harmonogram jednak nie wchodzi w życie, a kłódki na poszczególnych kopalniach pojawiają się szybciej niż się tego spodziewano i to ustalono. Tyle, że rząd od początku powtarza, że nie może się zgodzić na takie rozwiązanie. Bo i Konstytucja i też bardzo ryzykowne (politycznie i wizerunkowo) faworyzowanie w pandemii jednej grupy zawodowej, przy tym jak inne ledwie zipią.

Gwarancji zatrudnienia trzeba szukać w spółkach

Rząd próbował sprytnie zrzucić na spółki węglowe i energetyczne odpowiedzialność za rozmowy z górnikami w sprawie ewentualnych gwarancji zatrudnienia. Ale już wiadomo, że ten plan może nie wypalić. Propozycja Polskiej Grupy Górniczej w tym względzie nie spotkała się ze zrozumieniam związkowców i - podobnie jak rządowy projekt umowy społecznej ze stycznia tego roku, który jednak nie określał konkretnie dat zamykania poszczególnych kopalni - szybko trafiła do kosza. 

To, co przedstawił zarząd PGG, jest nie do zaakceptowania przez stronę społeczną

– stwierdził jednoznacznie Artur Braszkiewicz, wiceprzewodniczący „Solidarności” w PGG.

Ale trudno było przecież wymagać od PGG jakiś cudów. Spółka z szacowaną stratą za zeszły rok na poziomie 2 mld zł ledwo przecież wiąże koniec z końcem. Co chwile ma tam brakować pieniędzy i na opłaty ZUS i na pensje. Zaraz być może wreszcie Polski Fundusz Rozwoju udzieli pożyczkę PGG. Ale tego finansowego paliwa ma starczyć raptem do sierpnia tego roku. To w jaki sposób, w takiej sytuacji, rozmawiać o jakichkolwiek gwarancjach zatrudniania na następne dziesięciolecia, kiedy nie wiadomo czy spółka tak naprawdę przetrwa ten rok?

Niech ministerstwo da zielone światło

Górnicy w pułapkę rządu nie wpadli. Zdają sobie doskonale sprawę, że zarządy państwowych spółek węglowych i energetycznych wykonują polecenia resortu aktywów państwowych. Więc jeżeli nie będzie od rządu zielonego światła w sprawie gwarancji zatrudnienia i odszkodowań, to żadne rozmowy i negocjacje nic nie dadzą.

REKLAMA

Jeżeli jest wola wszystkich, że nie będzie się ludzi zwalniać i nie będzie się wcześniej próbowało likwidować kopalń, to nie zaistnieją przesłanki, żeby ktokolwiek dostał jakiekolwiek odszkodowanie

– zaznacza Bogusław Hutek, szef „Solidarności” w PGG.

Wyraźnie widać, że zamknięcie negocjacji rządu z górnikami wcale nie będzie łatwe. Zwłaszcza że coraz bardziej daje o sobie znać presja czasowa. Już pal licho wcześniejsze deklaracje, że umowę społeczną trzeba podpisać do końca marca, żeby w kwietniu rozmawiać o niej z Brukselą. Istotniejsze, że przeciąganie tych rozmów w nieskończoność może skończyć się katastrofą finansową. Uprawdopodabnia ją też rosnąca systematycznie cena emisji CO2, która już przekroczyła poziom 40 euro.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA