Po pierwsze – frank szwajcarski rośnie w siłę, po drugie – oprocentowanie LIBOR dla CHF poszło w górę, po trzecie gdański sąd przestraszył się banków, po czwarte rząd kolejny raz umywa ręce. A po październikowym wyroku TSUE w sprawie frankowiczów wydawało się, że już będzie z górki.
Frank szwajcarski pokazał moc. W stosunku do euro jest najdroższy od kwietnia 2017 roku (EUR/CHF – 1,07), tylko w ciągu roku zdrożał o prawie 5 proc.
Przekłada się to automatycznie na notowania CHF/PLN. W stosunku do złotego helwecka waluta jest na najdroższa od października ubiegłego roku. W piątek pobiła kolejny rekord ostatnich miesięcy, osiągając cenę 3,98 zł i coraz bardziej zbliżając się do poziomu 4 zł.
Tylko w połowie tygodnia, dokładnie w środę, frank na chwilę stracił rezon. Pojawiły się wtedy sugestie, że Szwajcarski Bank Narodowy próbuje sztucznie obniżyć wartość swojej waluty.
– To był dziwny ruch, zważywszy na to, że na rynku niewiele się działo – wskazuje Thu Lan Nguyen, strateg walutowy Commerzbanku. – Prawdopodobnie był to sygnał, że szwajcarski bank centralny nie czuje się komfortowo z walutą na tych poziomach
– przypuszcza Thu Lan Nguyen.
Szwajcarzy nie interweniują, oni sterują
Szef banku centralnego Thomas Jordan zdementował plotki, że Helweci interweniowali na rynku walutowym. Jednak w odpowiedzi na zastrzeżenia ze strony USA, które są mocno niezadowolone z polityki prowadzonej przez SNB, przyznał, że zarządzany przez niego bank czasem „musi sterować polityką pieniężną w Szwajcarii”.
– Nigdy jednak nie mieliśmy zamiaru osłabienia szwajcarskiego franka, by uzyskać przewagę nad innymi krajami czy żeby uniknąć zbytniego umocnienia, co mogłoby doprowadzić do powstania środowiska deflacyjnego
– oświadczył Thomas Jordan.
Zapytany o to, czy w grę wchodzi obniżenie stóp procentowych, co mogłoby doprowadzić do trwałego osłabienia szwajcarskiej waluty, Jordan przyznał, że bank centralny ma taką możliwość i są po temu warunki. Nie zamierza jednak określać górnej granicy umocnienia franka, po osiągnięciu której SNB dokonałby cięć
Odsetki płacone od frankowej hipoteki poszły w górę o 29 proc.
Obniżenie lub podwyższenie stóp procentowych przez SNB nie przekłada się w prosty sposób na wysokość kredytów frankowych, tak jak to się dzieje w przypadku decyzji RPP na kredyty złotowe. Jednak obniżenie stóp przez bank centralny z siedzibą w Bernie powinno osłabić notowania franka. Przynajmniej w teorii, bo szwajcarskie stopy utrzymywane są na minusie od kilku lat, a popularność i kurs waluty helweckiej wcale nie maleją.
Wpływ na wysokość rat kredytów frankowych ma LIBOR CHF, czyli oprocentowanie pożyczek na rynku międzybankowym w Londynie. A to w ciągu ostatnich trzech miesięcy wzrosło.
LIBOR CHF dla kredytu opiewającego na 300 tys. zł i zaciągniętego na 30 lat zwiększył się z 0,55 do 0,71 proc.
Phi! Co to za podwyżka?
– ktoś się zdziwi.
A jednak. Od września kwota odsetek naliczanych od kredytu na 300 tys. zł wzrosła blisko o jedną trzecią z 165 zł do 210 zł.
Sądzicie się z bankami? To sądźcie dalej
Wzrost kursu i oprocentowania powoduje, że frankowicze nie mają ostatnio wielu powodów do radości. Raty wciąż są wyższe. Dwa lata temu wynosiła 1568 złotych, rok temu 1694 zł, a obecnie jest to 1751 zł.
W tym kontekście wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego dla Bloomberga zabrzmiała dość niefortunnie. Odniosłem wrażenie, jakby szef polskiego rządu po raz kolejny zlekceważył problemy 450 tys. Polaków spłacających frankowe hipoteki.
– Rząd nie planuje żadnych specjalnych działań, żeby rozstrzygnąć kwestię kredytów frankowych. Ustalenie, czy doszło do jakichkolwiek nadużyć, leży po stronie sądów
– powiedział premier.
Jego zdaniem rezerwy zawiązywane przez polskie banki w związku z rosnącym ryzykiem prawnym dotyczącym kredytów walutowych nie są jakieś przerażające i nie zdestabilizują sektora finansowego.
Gdyby nie ostatnia decyzja sądu w Gdańsku, która może mocno spowolnić postępowania wytaczane przez frankowiczów, nie odniósłbym takiego wrażenia, ale wygląda mi na to, że rząd po raz kolejny umywa ręce.
A banki je zacierają.