Kompletne szaleństwo na ropie naftowej. A gdzie trzech się bije, tam korzystają… Polacy
To, co dzieje się od paru dni na rynku ropy naftowej jest jak sen. I to taki bardzo piękny, naprawdę trudno byłoby sobie taki scenariusz wymarzyć. A przy okazji akcja toczy się wartko, jak w niezłym serialu sensacyjnym. Efekt jest taki, że ropa jest znacznie tańsza niż jeszcze tydzień temu, są raczej niewielkie szanse, że znowu zacznie drożeć, a niewykluczone, że zrobi się jeszcze tańsza.
Fot. Glenn Beltz/Flickr.com/CC BY 2.0
Aby w pełni docenić to, co się właśnie stało, warto cofnąć się do początku roku 2016. Przecena ropy naftowej trwała wtedy już blisko dwa lata, była to reakcja na rewolucję łupkową w Stanach Zjednoczonych. Nowa podaż surowca w konkurencyjnych cenach doprowadziła cenę baryłki ropy do poziomu 27 dolarów. I wtedy właśnie, w reakcji na ten spadek, powstała na rynku koalicja powołana do tego, aby tę przecenę powstrzymać.
Państwa kartelu OPEC z Arabią Saudyjską na czele dogadały się z kilkoma państwami pozostającymi poza kartelem i uzgodniły, że będą koordynować swoje działania. Wśród tych państw zewnętrznych kluczowa była Rosja. Nowy sojusz nazwano OPEC+, a jego kręgosłupem było porozumienie na linii Rijad – Moskwa. W efekcie do października 2018 roku cena baryłki ropy Brent urosła z poziomu 27 dolarów do ponad 86 dolarów. Pomagało oczywiście ówczesne ożywienie gospodarcze na świecie, ale koordynacja ruchów Arabii i Rosji była w tym wzroście cen bardzo ważna.
Potem pojawiły się wojny handlowe prezydenta Trumpa, spowolnienie gospodarcze i prognozy mówiące o tym, że świat będzie potrzebować mniej ropy, niż wcześniej zakładano. Cena zaczęła znów spadać, ale OPEC+ cały czas twierdził, że problemu nie ma, bo okolice 60-70 dolarów za baryłkę to zupełnie przyzwoita cena.
W rok 2020 wchodziliśmy z baryłką kosztującą 66 dolarów
Potem zdarzył się koronawirus, popyt na ropę w Chinach się załamał, cena zaczęła spadać szybciej niż poprzednio. Gdy trzy tygodnie temu pierwszy raz od trzech lat spadła poniżej 50 dolarów pojawił się pomysł, aby zrobić znów to samo: ograniczyć podaż ropy, aby powstrzymać spadek notowań.
Pomysł forsowała głównie Arabia, a Rosja mówiła, że trzeba o tym pogadać. Do spotkania OPEC+ doszło przed niedzielą. I nagle ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że Rosja na cięcia się nie zgadza. Co ciekawe, jej tłumaczenie brzmiało zupełnie rozsądnie. Zdaniem rosyjskiego rządu problemem związanym z koronawirusem jest spadający popyt na ropę. Ograniczając podaż, być może faktycznie na jakiś czas uda się powstrzymać spadek cen, ale nie uda się w ten sposób usunąć źródła problemu – popyt dalej będzie się zmniejszał.
W związku z tym istnieje prawdopodobieństwo, że OPEC+ na końcu tę walkę z siłami rynkowymi po prostu przegra, ponosząc po drodze ogromne koszty, bo ograniczanie podaży to przecież dodatkowe dobrowolne zmniejszanie dochodów budżetowych (które i tak spadają, bo ropa tanieje). Poza tym jeśli cena pójdzie w górę dzięki wyrzeczeniom OPEC+, to najbardziej na tym skorzystają Amerykanie, którzy swojej produkcji na pewno ograniczać nie będą. Rosja stwierdziła więc, że lepiej zacisnąć zęby i wytrzymać z niższymi cenami, bez cięć produkcyjnych.
I nikt Moskwy nie przekonał do zmiany zdania.
Można uznać, że w tym momencie funkcjonujący od czterech lat sojusz OPEC+ przestał istnieć. Ten fakt wystarczył, aby wywołać krach na rynku ropy. Jej cena wróciła dokładnie w to miejsce, w którym była tuż przed powstaniem sojuszu. Ale to nie był koniec szokujących niespodzianek.
Arabia się wściekła. Jak tak, to wszystko zmieniamy.
Rano Saudowie zapowiedzieli, że zamiast ograniczać wydobycie teraz je zwiększą, a do tego wszystkim odbiorcom obniżą ceny i to znacząco. Klientom w Europie aż o 8 dolarów na baryłce, a USA o 7 dolarów.
Arabia tłumaczyła, że skoro nie ma szans na powstrzymanie spadku ceny, to kluczowe staje utrzymanie własnego udziału w kurczącym się rynku. Kluczowe tym bardziej, że teraz w oczach Rijadu Rosja wyglądała tak, jakby chciała sama sobie ten udział zwiększyć kosztem Arabii. Saudowie wypowiedzieli więc Rosji wojnę cenową. Ale to nadal nie jest koniec szokujących zmian.
Bo Rosjanom nawet powieka nie drgnęła, a w mediach natychmiast pojawił się przeciek, że Rosnieft też zwiększy produkcję. Wraz z ceną ropy w dół aż o 8 procent poleciał wprawdzie rosyjski rubel, ale rząd w Moskwie natychmiast zapewnił, że to nic takiego i że mają w razie czego 150 miliardów dolarów w specjalnym funduszu (który swoją drogą powstał z pieniędzy odkładanych ze sprzedaży ropy właśnie, kiedy była droższa). Minister finansów zapewnił, że w związku z tym Rosja jest w stanie wytrzymać cenę ropy poniżej 40 dolarów za baryłkę nawet przez dziesięć lat.
Ale głównych graczy na rynku ropy jest trzech…
Obok Saudów i Rosjan są jeszcze przecież Amerykanie. I wygląda na to, że ci trzeci zostali zaskoczeni (tak jak cały świat) rozpadem OPEC+ i początkowo nie do końca byli w stanie rozgryźć, co się dzieje. W poniedziałek amerykański sekretarz skarbu Steven Mnuchin zaprosił na rozmowę rosyjskiego ambasadora, żeby się go zapytać, o co tu teraz chodzi? Nie wiemy co odpowiedział ambasador, ale wiemy z wielu opublikowanych w ciągu ostatnich godzinach analiz, że przy cenie w okolicach 35 dolarów za baryłkę wydobycie ropy z większości amerykańskich pól naftowych przestaje się opłacać.
W takiej sytuacji Amerykanie powinni wstrzymać produkcję, a takie ograniczenie podaży powinno wywołać powrót cen ropy na wyższe poziomy. Może więc Saudowie i Rosjanie walcząc ze sobą jednocześnie osiągną korzystny dla siebie cel, dusząc niejako przy okazji model biznesowy Amerykanów? Istnieją zresztą popularne teorie mówiące o tym, że ten cios w amerykańskie łupki wcale nie jest „przy okazji”, a wręcz przeciwnie – to jest właśnie prawdziwy cel Władimira Putina, który sprowokował Saudów do wojny cenowej właśnie po to, aby utopić amerykański przemysł naftowy, na przykład w ramach zemsty za amerykańskie sankcje nałożone na Nord Stream 2. W poniedziałek na Wall Street akcje Chevrona, Exxon Mobil, czy Schlumbergera pospadały o kilkanaście procent.
Arabia wynajmuje tankowce
Dostrzegła to najwyraźniej administracja w Waszyngtonie, bo Donald Trump już we wtorek przy okazji prezentowania pomysłów na ochronę gospodarki przed koronawirusem zaproponował bliżej niesprecyzowane jeszcze ulgi podatkowe dla producentów ropy w USA. Ale to nie zniechęciło Saudów, którzy tego samego dnia zapowiedzieli, że zwiększą produkcję aż o 25 procent do 12,3 mln baryłek dziennie (dotychczas produkowali nieco mniej niż 10 mln).
Co ciekawe zdaniem ekspertów z branży Arabia nie jest w stanie wydobywać aż tyle ropy, więc Rijad aby zrealizować tę zapowiedź, będzie musiał sprzedawać ropę także z państwowych rezerw strategicznych. Wszystko po to, aby zalać globalny rynek swoim towarem i powiększyć w tym rynku swój udział.
Arabia zdecydowała się nawet na niezwykle efektowny gest i postanowiła wynająć na rynku kilka supertankowców, chociaż dotąd nigdy tego nie robiła (bo ma wystarczająco dużo swoich własnych). Chodzi oczywiście o to, żeby pokazać wszystkim, że teraz będziemy sprzedawać takie ilości surowca, że aż musimy zwiększyć własny potencjał logistyczny.
Saudowie słono zapłacą za awanturę, Polska na niej skorzysta
I tak to się od kilku dni toczy. Walka między Rijadem a Moskwą wydaje się bardzo zażarta, Amerykanie zostali nieco z tyłu, ale niewykluczone, że za chwilę się pozbierają i zaczną kontratakować.
Eksperci twierdzą, że do długiej i wyniszczającej wojny cenowej najsłabiej przygotowani są ci, którzy ją wywołali, czyli Saudowie, bo ich gospodarka jest najmniej zdywersyfikowana. Może dlatego można odnieść wrażenie, że chcą zgnieść przeciwników w maksymalnie szybkim tempie. Kto z tej wojny wyjdzie jako zwycięzca nie wiadomo, ale z naszego punktu widzenia nie ma to większego znaczenia. Tak właściwie może nam być wszystko jedno. Najważniejsze, że zaczęli się bić, dzięki czemu ropa potaniała o kilkadziesiąt procent.
Polska jako kraj importujący ropę powinna mieć z tego powodu wyłącznie korzyści. A w związku z tym, że akurat za 2 miesiące mamy wybory, to można optymistycznie zakładać, że nasi producenci paliw podzielą się tymi korzyściami z kierowcami na stacjach benzynowych w sposób zupełnie szczodry. Wniosek końcowy może być tylko jeden. Niech żyje arabsko-rosyjsko-amerykańska wojna cenowa.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.