REKLAMA

Najłatwiej obwinić o wszystko miliarderów. Raport Oxfam to straszliwa demagogia

Setki milionów ludzi cierpi na świecie niewyobrażalną biedę. To jest nie do przyjęcia i wymaga natychmiastowych działań. Trudno nie zgodzić się z głównym wnioskiem płynącym z głośnego raportu „Time to Care” organizacji Oxfam. Szkoda, że prawie cały przekaz zdominowała demagogiczna żonglerka liczbami i absurdalne liczenie wirtualnych pieniędzy miliarderów.

Raport Oxfam. Nie przesadzajmy z tą demagogią i żonglerką liczbami
REKLAMA

Na zdjęciu powyżej: na drugim planie „Dilbar”, wart około 800 mln dol. superjacht należący do rosyjskiego oligarchy Aliszera Usmanowa, w porcie w Barcelonie (fot. JB/Bizblog.pl)

REKLAMA

2153 miliarderów ma większy majątek niż 4,6 mld ludzi na świecie. 22 najbogatszych mężczyzn ma więcej niż wszystkie kobiety w Afryce. 1 proc. najbogatszych ludzi ma ponad dwa razy więcej niż 6,9 mld ludzi na świecie. Zabierając 0,5 proc. najbogatszym, stworzymy 117 mln miejsc pracy.

To wcale nie wyrwane z kontekstu, randomowe wyimki z raportu Oxfamu, tylko zawarte w atrakcyjnych wizualnie infografikach tezy, które na dzień dobry atakują zmysły czytelnika jak Conor McGregor rzucający się z pięściami na „Cowboya” podczas ostatniej gali UFC.

Rozumiem, że raport ma wstrząsnąć sumieniami żyjących w pluszowym dobrobycie mieszkańców bogatych krajów, ale akurat taki kierunek ataku autorów raportu pokazuje, że nie za bardzo rozumieją genezę problemów, o których piszą. Jeszcze gorzej, gdy robią to świadomie.

Łóżko z jednodolarówek

Wokół najbogatszych ludzi narosło tyle mitów, że warto najpierw wyjaśnić, o co właściwie chodzi z tym, że na przykład Jeff Bezos „ma 117 miliardów dolarów”. Całe szczęście, że jest partia Lewica Razem, która nie tylko precyzyjnie zademonstrowała, na czym polega takie błędne rozumowanie, ale nawet stworzyła jego wspaniałą ilustrację:

Jeff Bezos to dla wielu ludzi taka postać z kreskówki, która mieszka w wielkim pałacu, a w podziemiach ma gigantyczny sejf, w którym trzyma te swoje 117 mld dol. w studolarówkach ułożonych w idealnie równe stosiki. Codziennie wchodzi do tego sejfu, by napawać się swym bogactwem i obmyślać nowy plan, jak odebrać ostatni grosz biednym sierotom.

Takie rzeczy są dobre w kreskówkach, ale bądźmy poważni. Zupełnie nie interesuje mnie to, w jakim domu mieszka szef Amazona, jakim samochodem jeździ, a jakim odrzutowcem lata. Swojego majątku nie zdobył nielegalnie czy nawet na rządowych kontraktach, więc dlaczego ma mnie to interesować? Wiem jedno: ponad wszelką wątpliwość nie trzyma w domu gotówki, którą mógłby sobie uformować w łóżko sięgające stratosfery.

Mało który miliarder zostaje urzędnikiem państwowym, który ma obowiązek sporządzenia oświadczenia majątkowego. Skąd więc wiadomo, ile ma Bezos, a ile Gates czy inny Sołowow? To, co możemy wyczytać w tych wszystkich listach najbogatszych ludzi, to zwykle po prostu wartość należących do nich akcji notowanych na giełdzie firm, w których mają udziały.

Czuję się fatalnie, pisząc takie oczywistości, ale wystarczy rzut oka na infografikę Razem i już wiem, że to ma sens.

Do jednego wora i do jeziora

Źródła majątku najbogatszych ludzi na świecie są oczywiście bardzo zróżnicowane - oprócz ludzi, którzy stworzyli firmy, które następnie urosły na giełdzie do gigantycznych rozmiarów, są też spadkobiercy wielkich fortun, ale też osoby, które wzbogaciły się głównie dzięki swoim koneksjom politycznym, na przykład na podejrzanej prywatyzacji państwowych monopoli. To akurat specjalność rosyjska. Wrzucanie wszystkich miliarderów do jednego wora jest co najmniej nieuczciwe.

Wracając do tych akcji, fajnie mieć jakąś większą sumkę w walorach jakiejś wielkiej spółki, ale to jednak nie to samo, co mieć te pieniądze w dolarach, w złocie albo w londyńskich nieruchomościach. Zapytajcie udziałowców Nokii.

W 2000 roku, gdy fińska firma był hegemonem na rynku telefonów komórkowych, jej ówczesna wartość giełdowa wynosiła - niebotyczne na owe czasy - ćwierć biliona dolarów. A na ile rynek wyceniał wówczas firmę, która za kilka lat miała przypieczętować los Nokii jako producenta telefonów? Kapitalizacja rynkowa Apple wynosiła niecałe 5 mld dol. Dwadzieścia lat później wartość Nokii wynosi około 20 mld dol., natomiast wycena Apple dobija do 1,4 bln dol.

Oczywiście można sięgnąć po jeszcze jaskrawsze przykłady firm, które w krótkim czasie roztrwoniły swoją wartość, pozostawiając swoich inwestorów z niczym. Chodzi tylko o pokazanie, że majątek mierzony akcjami firm bywa ulotny, a wartość takich aktywów jest czysto wirtualna, dopóki nie zostaną spieniężone.

„Przecież mogą sprzedać te akcje i będą mieli te miliardy na koncie” - powie ktoś. Tak, mogą, ale właściwie po co? To zresztą nie takie proste, bo gdy twórca, szef i twarz firmy nagle zaczyna pozbywać się jej udziałów, to bardzo niepokojący sygnał dla rynku, który może zareagować bardzo nerwowo. Gwałtowną przeceną akcji tej firmy.

Oxfam proponuje dodatkowe opodatkowanie 0,5 proc. majątku miliarderów. Może się zdarzyć, że nie 0,5 proc., ale na przykład 50 proc. „stawkę podatku” zdąży nałożyć na nich rynek.

Bogaci mężczyźni kontra biedne Afrykanki

Autorzy raportu Oxfamu wywołują też do tablicy „dwudziestu dwóch najbogatszych mężczyzn”, sugerując, że swój majątek skumulowali kosztem tych milionów kobiet w Afryce i biednych ludzi z całego świata.

Chciałbym jednak dowiedzieć się, jaki bezpośredni związek z biedą w Angoli ma na przykład Elon Musk (jeszcze poza top 22), którego majątek jest obecnie wyceniany na ponad 32 mld dol. Mało tego, jeszcze w czerwcu zeszłego roku Musk miał niecałe 20 mld dol. Czy to oznacza, że w kilka miesięcy ponad 10 mld dol. do jego skarbonki dorzucili biedni z całego świata?

Czy fakt, że duża grupa Amerykanów chce część swoich oszczędności zainwestować akurat w Teslę, bo wierzą, że ta firma jest dzisiaj tym, czym Apple było w 2000 roku, powoduje, że standard życia Angolczyków się pogarsza? Dlaczego akurat Angolczyków? Już wyjaśniam.

Obrotna Isabel

Oxfam na zasadzie kontrastu zestawia z tymi okropnymi mężczyznami-miliarderami „kobiety w Afryce”, a przejęty czytelnik raportu już widzi te biedne Afrykanki, które codziennie boso przemierzają 10 kilometrów do najbliższej studni. Dlaczego Oxfam jakoś nie wspomina, że jedną ze wspomnianych kobiet w Afryce jest Isabel dos Santos?

Isabel dos Santos to córka José Eduardo dos Santosa, byłego prezydenta Angoli, który krajem rządził przez 38 lat. To tak, jakby Władimir Putin został odsunięty od władzy dopiero w 2038 roku. Co robi ktoś, kto rządzi jakimś krajem przez całe dziesięciolecia? Kumuluje wszelkie zasoby swojego kraju, a dzieli się z nimi tylko ze swoimi najbliższymi i przyjaciółmi.

Nie będzie chyba żadną niespodzianką, że pani Isabel jest bajecznie zamożną osobą. Jej majątek jest wyceniany na ponad 2 mld dol., czyli w Polsce byłaby pewnie w pierwszej trójce najbogatszych ludzi. Niestety pojawił się poważny problem, bo najpoważniejsze światowe media opublikowały dowody na to, ze dos Santos swój olbrzymi majątek zgromadziła kosztem Angoli i jej mieszkańców.

Biznesowe imperium Isabel dos Santos, które obejmuje tak różnorodne branże, jak bankowość, telekomunikacja, handel detaliczny, przemysł naftowy, rynek nieruchomości czy przemysł jubilerski. Pani Isabel swoje aktywa zdobywała za ułamek wartości, na wybitnie preferencyjnych warunkach, a czasem wielomilionowe płatności na rzecz państwa czy państwowych firm były po prostu umarzane.

Najpierw rządy prawa i wolny rynek

W skrócie: nepotyzm i kleptokracja w czystej postaci. Jeśli szukacie osoby, której można zarzucić to, że niemal każdy dolar jej majątku został realnie wyciągnięty z kieszeni zwykłych ludzi, wystarczy wskazać na Isabel dos Santos. Dodam tylko, że co trzeci Angolczyk żyje poniżej granicy nędzy.

Oczywiście dos Santos nie działała sama, a w uwiarygodnieniu jej biznesu miały udział zachodnie firmy, jak na przykład firmy konsultingowe PwC i BCG, ale to nie jest w całej sprawie kluczowe.

REKLAMA

Można argumentować, że te wszystkie fundusze inwestycyjne i indywidualni inwestorzy, którzy przyczyniają się do puchnięcia portfeli akcji słynnych miliarderów, mogliby inwestować swój nadmiar pieniędzy w biedniejszych krajach, z korzyścią dla tamtejszych mieszkańców. To brzmi pięknie, ale napychanie kieszeni lokalnych skorumpowanych polityków i ich rodzin oraz przyjaciół nie jest chyba wartościową działalnością charytatywną.

Najpierw trzeba by w tych krajach zaprowadzić rządy prawa i zachęcić je do trwałego poszanowania elementarnych reguł rynkowych, ale dlaczego oczekujemy tego w pierwszej kolejności od ludzi, którzy zajmują się biznesem?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA