Po wakacjach biura podróży może czekać seria bankructw. „Bon turystyczny to propaganda”
W najgorszym, ale realnym wariancie, turyści nie dostaną zwrotów, bo biura będą się zamykały. Kwoty wypłacane przez ubezpieczalnie nie wystarczą - prognozuje Krzysztof Matys, analityk branży turystycznej i właściciel biura podróży. W rozmowie z Bizblog.pl przedsiębiorca opowiada także o tym, dlaczego touroperatorzy czują się wodzeni za nos przez rząd i czemu słynny bon turystyczny okaże się wielkim niewypałem.
Adam Sieńko, Bizblog.pl: 13 marca rząd znienacka ogłasza zamknięcie granic w ciągu dwóch dni. Spodziewał się pan tego?
Krzysztof Matys: Tak, kilka dni wcześniej brałem to pod uwagę. Choć gdy wspominałem o tym ludziom z branży, to łapali się za głowy i twierdzili, że to niemożliwe. Ale dla mnie było jasne, że skoro Chiny zamknęły granice wcześniej, to i u nas jest to kwestią czasu.
Ale w najbardziej śmiałych przewidywaniach myśleliśmy o dwóch tygodniach, może miesiącu. To byliśmy w stanie zaakceptować. Po 30 dniach otwieramy granice i normalnie wracamy do pracy – tak to widzieliśmy.
Klienci spanikowali?
Branża turystyczna jest bardzo czuła. Każdy nieprzemyślany news to ogromne problemy. Dzwonili do nas nie tylko klienci, którzy mieli wykupione wycieczki na kwiecień, ale też ci z terminem na wrzesień czy październik. Część odwoływała, część dopytywała się, co czeka nas w przyszłości. Tak jakbyśmy my mieli to wiedzieć.
A nie wiedzieliście?
Nie ma żadnej specjalnej ścieżki komunikacji między nami a ministerstwem. To czysta partyzantka i prowizorka. O decyzjach dowiadujemy się z telewizji. Mija chwila i rozdzwaniają się telefony, a ja odpowiadam: „przepraszam bardzo, ale wiem o tym od 10 minut. Też oglądałem konferencję prasową”.
Słucha pan i co przychodzi na myśl?
Że biura podróży cierpią na polityce rządu.
Dlaczego?
Podam przykład – polityka wobec linii lotniczych, w tym polskiego LOT-u. Premier polskiego rządu wie, kiedy LOT zacznie latać. My nie. Wykorzystując ten fakt, LOT i inne linie lotnicze zmuszają nas, żebyśmy dopłacali do 100 proc. ceny zarezerwowanych wcześniej biletów. W innym wypadku rezerwacja przepada.
Mechanizm wygląda tak – my płacimy, choć podejrzewamy, że za 3 tygodni wciąż nic nie poleci. Ale jak nie zapłacimy, to czekają nas kary umowne, strata depozytów i zaliczek. Jesteśmy postawieni w absurdalnej sytuacji, którą rozwiązałby prosty komunikat premiera. Wystarczyłoby na początku maja powiedzieć, że do połowy czerwca nie będzie żadnych lotów międzynarodowych. Wtedy straty naszej branży i naszych klientów byłyby dużo niższe.
Linie lotnicze też walczą o swoje.
My to czytamy tak: LOT ma być ratowany przez polskich obywateli i biura podróży. To jestem w stanie jeszcze zrozumieć, bo LOT, w sumie, należy do nas wszystkich. Ale dlaczego w ramach tej polityki ratujemy też wszystkie pozostałe linie?
Porównywał pan sytuację biur podróży do syndromu gotowanej żaby. Jak przebiegało podgrzewanie wody?
Biura podróży zaczęły myśleć o pandemii w styczniu i lutym. Przewidywaliśmy, że zacznie dziać się coś złego. Nasze biuro nie czekając na zamknięcie granic, anulowało kwietniowe wycieczki do Chin i Iranu już w lutym! Chcieliśmy być w porządku w stosunku do naszych klientów, bo oni dzwonili i wyrażali obawy o swoje bezpieczeństwo. To fakt, że nie wszystkie biura zachowały się wtedy w porządku i to niestety rzutuje na obraz całej naszej branży.
Wtedy myśleliśmy, że stracimy pieniądze za 3 czy 4 imprezy, to jakoś wytrzymamy.
I co dalej?
Przychodzi marzec. Panika i dezorientacja. Zaczynamy odwoływać wycieczki średnio co dwa tygodnie. Mniej więcej co tyle rząd wydawał kolejne instrukcje. Gdyby w połowie kwietnia ogłosił zamknięcie granic do np. końca maja, temperatura wody gwałtownie by się podniosła.
I żaba wyskoczyłaby z garnka.
Podjęlibyśmy radykalne kroki, ograniczając straty. Zamykalibyśmy biznesy, cięli koszty, na przykład anulując rezerwacje w liniach lotniczych. I zapewne dlatego rząd takiego komunikatu nie wydał. Chciał, żebyśmy żyli w iluzji. Ale mimo dramatycznej sytuacji, problemu i tak nie odczuwamy jeszcze z całą siłą.
Jak to?
Rząd zdecydował się na jedną sprytną rzecz – za pomocą specustawy pozwolił wydłużyć czas na zwrot pieniędzy klientom za odwołane wycieczki z 14 do 194 dni. Ale te pół roku skończy się jesienią.
I będzie pogrom?
Tak może być. W najgorszym, ale realnym wariancie, turyści nie dostaną zwrotów, bo biura będą się zamykały. Kwoty wypłacane przez ubezpieczalnie nie wystarczą. Pytanie też, jak długo towarzystwa ubezpieczeniowe będą w stanie je wypłacać. Sądzę, że niedługo.
A co z Turystycznym Funduszem Gwarancyjnym?
Przy dużej skali upadłości on też nie wystarczy. Ale mówimy tu o czarnym scenariuszu, który nie musi się spełnić. Potrzebne są jednak dodatkowe narzędzia.
Może dziurę zasypią klienci, którzy wrócą do was w wakacje i na jesieni?
Taka szansa oczywiście jest. To stanowiłoby ratunek dla wielu biur, bo pieniądze za nieodbyte wycieczki będzie można zwracać klientom z wpłat za nowe turnusy. Płynność finansowa zostanie zachowana. Ale jest kilka „ale”. Pierwsza to niebezpieczeństwo pojawienia się „drugiej fali” i wprowadzenie kolejnych restrykcji.
Co dalej?
Nasi klienci siedzieli przez marzec i kwiecień zamknięci w domach. Mieli wtedy zaplanowane urlopy. Część z nich latem i jesienią nie dostanie wolnego. Dzwonili już do nas lekarze, mówili, że jesienią nie wypuszczą ich z pracy. Pisali do nas przedsiębiorcy. Tłumaczyli, że po miesiącach flauty w biznesie, muszą teraz skupić się na ratowaniu firmy. - Musimy wziąć się do roboty – słyszmy od nich. Przychodów nie mamy, ale koszty zostały.
Przydałaby się tarcza antykryzysowa...
Od wiosny myślimy o niej cały czas. Plany są napisane. Nie mówię, że Ministerstwo Rozwoju ma nad nimi postawić pieczątkę i zaakceptować bez zastrzeżeń. Ale to jest punkt wyjścia do dalszych rozmów. Tyle że nikt nie chce z nami rozmawiać.
Przecież prezydent Andrzej Duda zapewnił, że polskie rodziny dostaną 500 zł na dziecko do wydania w formie bonu na wakacje.
Pan to mówi poważnie?
Powtarzam, co usłyszałem.
To nie uratuje branży, to w dużym stopniu będą zmarnowane pieniądze.
Czemu pan tak sądzi?
A niech mi pan powie, dlaczego akurat 500 zł?
Nie mam pojęcia.
Zadajmy sobie konkretne pytania. Czemu środki dokładnie w takiej wysokości mają trafić akurat do rodzin z dziećmi. To program czysto propagandowy. Nikt nie pokazał, jakie to ma przełożenie na gospodarkę turystyczną i 1,5 mln miejsc pracy, jakie generujemy. Wtedy moglibyśmy porozmawiać nad racjonalnością tego pomysłu. Inna sprawa, że skorzysta z niego tylko szczątkowa część branży. Jak pan myśli – co zyskają właściciele hoteli w miastach?
Pewnie niewiele. Pieniądze trafią raczej do pensjonatów w nadmorskich kurortach i w górach.
Czy jeżeli pogoda w te wakacje dopisze, to te kwatery będą puste?
Trudno mi to sobie wyobrazić. Tym bardziej że Aleksander Łaszek z FOR policzył niedawno, że pieniądze trafią głównie do bogatszej części społeczeństwa. A ta na wakacje i tak by pojechała.
Dokładnie, oni i tak te pieniądze wydadzą. Jeżeli wyjazd za granicę będzie się wiązał z dużymi obostrzeniami, to turyści wybiorą polskie morze. Bez tego bonu i tak by pojechali. Bylibyśmy w stanie rozmawiać z ministerstwem o tym bonie, gdyby został lepiej wycelowany.
To znaczy?
Może się okazać, że w lipcu i sierpniu nad morzem będą tłumy, a od września będziemy mieli pustki. Dobrze przemyślany bon mógłby wydłużyć sezon turystyczny, zdopingować ludzi do wyjazdu poza sezonem. Mechanizmów jest mnóstwo. Ale inicjodawcy nie o to chodzi. Liczy się PR.
Mocne słowa.
Kilka tygodni temu główkowaliśmy, jak pomóc Ministerstwu Rozwoju zaprojektować zapowiedziany wówczas bon 1000+. Siedzieliśmy, kombinowaliśmy, tworzyliśmy koncepcje. Początkowo nawet był jakiś dialog. Potem resort nagle zapadł się pod ziemię, nie odpowiadał na maile organizacji branżowych i naszego zespołu kryzysowego. Pomyśleliśmy, że wyrzucili nasze plany do kosza i nie chcą się przyznać, że już planują wydać pieniądze na inny, spektakularny program - Pewnie za chwilę prezydent ogłosi coś, co przyniesie mu w kampanii większy poklask - zgadywaliśmy. I proszę, jest, pojawił się, na wiecu wyborczym prezydenta, nowy program 500+! To wszystko jest wbrew pozorom bardzo proste.
Dlatego, jeżeli usłyszą państwo na konferencji ministra czy premiera: „odmroziliśmy turystykę, działajcie”, to proszę, zastanówcie się, jak sytuacja wygląda naprawdę. W krajach, do których wysyłamy wycieczki, nadal jest sporo ograniczeń i obostrzeń, w samolotach połowa miejsc pustych, maseczki... To nie jest najlepszy klimat dla turystyki, więc ona tak szybko nie odzyska swojej mocy. Dlatego potrzebuje wsparcia, mądrego sektorowego programu.
* Krzysztof Matys prowadzi autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel. Zajmuje się szkoleniami branży turystycznej oraz analizą rynku i promocją turystyki.