Dlaczego Rosja nie zbankrutowała? Bo Putin się wystraszył. Albo ktoś w Rosji nie boi się Putina
Wydarzeniem, które przez kilka dni w największym stopniu przykuwało uwagę tak zwanych rynków, czyli inwestorów, banków, funduszy wszelkiego typu, ekonomistów i komentatorów w mediach było nadchodzące bankructwo Rosji.
Bankructwo Rosji miałoby nastąpić w wyniku niewypłacenia inwestorom odsetek od obligacji. W połowie tygodnia przypadał termin spłaty od dwóch serii rosyjskich papierów skarbowych wyemitowanych w dolarach, a wcześniej władca Rosji podpisał dekret, zgodnie z którym Rosja miała płacić odsetki od dolarowych obligacji rublami.
Byłoby to jawne złamanie tego, co rosyjskie państwo obiecywało wierzycielom sprzedając im te obligacje – od początku wiadomo było, że Rosja pożycza dolary, więc cała pożyczona kwota plus odsetek będzie spłacona też w dolarach, a nie w rublach.
Zmiana waluty oznaczałaby niedotrzymanie jednego z istotnych warunków całego dealu, a to wystarczy aby inwestorzy uznali, że zostali oszukani, Rosja przestała obsługiwać swój dług publiczny tak jak powinna, a więc można ogłosić ją bankrutem.
A jednak Rosja nie zbankrutowała
Mimo to pozostają po tej historii dwie, a może trzy sprawy, które warto zauważyć. Pierwsza jest stosunkowo najmniej istotna, chociaż zapewne ciekawa, zwłaszcza w kontekście politycznym i dla wszystkich wypatrujących słabnięcia władzy Putina.
Rosja nie została bankrutem, ponieważ zapłaciła inwestorom odsetki tak jak należy, czyli w dolarach. Sytuacja wygląda więc trochę tak, jakby Putin został po prostu zignorowany. Zupełnie pominięto nawet nie tyle jego słowa, co wręcz dekret, o którym kilka dni wcześniej było w mediach dość głośno.
Możliwe, że ktoś dotarł do ucha Putina i mu wytłumaczył, że krok, który on zaplanował jako element zemsty ekonomicznej na Zachodzie zaszkodzi znacznie bardziej samej Rosji niż temu Zachodowi. Możliwe, że Putin uznał tę argumentację i zrobił krok w tył i już. To by jednak świadczyło o tym, że prezydent Rosji ma dobry kontakt z doradcami, generalnie z otoczeniem i jest w stanie podejmować logiczne decyzje na podstawie racjonalnych argumentów.
To nieco kłóci się z wizerunkiem Putina, który kompletnie oszalał i stracił kontakt ze światem zewnętrznym i zasadami logiki, rysowanym w najnowszych analizach dotyczących wojny, jej przebiegu i jego motywacji.
Możliwe więc, że to nie on postanowił o spłacie w dolarach i zrobił to minister finansów, możliwe, że razem z szefową banku centralnego – to dwie chyba najbardziej sensowne osoby w rosyjskich władzach, które być może odważyły się na zignorowanie poleceń Putina (który zresztą pewnie i tak jest zajęty czymś innym i kwestia odsetek od długu nie jest dla niego kluczowa). Ignorowanie poleceń Putina z pewnością brzmi intrygująco. Jeśli to prawda, to warto trzymać kciuki, aby w kwestiach militarnych takie sytuacje też zaczęły się pojawiać.
Państwa bankrutują zwykle wtedy, gdy same tak zdecydują
Po drugie: przykład Rosji świetnie pokazuje, że państwa bankrutują głównie wtedy kiedy samego tego chcą i podejmą taką decyzję. Rosyjskie państwo w ostatnich 110 latach bankrutowało dwa razy, teraz miał być trzeci raz.
Pierwszy raz zdarzył się w 1917 roku, a drugi w 1998 r. I w czasach Lenina i rewolucji październikowej i w czasach Jelcyna i kryzysu azjatyckiego Rosja przestała obsługiwać zadłużenie nie dlatego, że zabrakło jej pieniędzy, tylko dlatego, że tak postanowiła.
Decyzja w 1917 roku była czysto i skrajnie polityczna, a w 1998 może nie była aż tak skrajna, bo wtedy przestano obsługiwać tylko dług w rublach wyemitowany na swoim własnym rynku, ale to tym bardziej była kwestia politycznego wyboru – ruble można przecież było dodrukować i dług obsłużyć, a jednak postanowiono, że droga niewypłacalności będzie w ówczesnej sytuacji gospodarczej korzystniejsza.
Gdyby teraz Rosja zbankrutowała w następstwie wypłaty odsetek w rublach, a nie w dolarach, to też byłby efekt decyzji politycznej. Sytuacja finansowa Rosji jest ciężka, ale na pewno nie zepsuła się aż tak bardzo, żeby nie mieć raptem 117 mln USD na odsetki. W skali całego państwa ta kwota to są tak naprawdę grosze. Oczywiście nie do końca było wiadomo, czy uda się zrealizować przelewy z powodu sankcji dotyczących dostępu Rosji do rozliczeń międzynarodowych transakcji w dolarach, ale co innego spróbować zapłacić i nie osiągnąć tego celu z powodów, na które Moskwa nie ma wpływu, a co innego zdecydować, że w ogóle się nie będzie próbować.
Oczywiście są też takie sytuacje, w których państwa bankrutują, bo faktycznie są w stanie ruiny, ale mam wrażenie, że dość często jest to kwestia wyboru pomiędzy różnymi negatywnymi scenariuszami. Grecja w 2012 r. bankrutowała, chociaż pewnie mogłaby tego uniknąć, gdyby obcięła wszystkie wydatki państwa (łącznie z emeryturami, zdrowiem itd.) o na przykład połowę.
Politycy uznali, że lepiej nie wywiązać się z obietnic danych zagranicznym inwestorom, niż z obietnic danych obywatelom w ramach systemu emerytalnego (potem wprawdzie i tak musieli te emerytury ciąć, ale to już były polityczne następstwa wcześniejszego bankructwa i decyzje podejmowane tak naprawdę poza Grecją).
Rosja nie zbankrutowała, ale i tak coraz bliżej jej do Wenezueli
To, dlaczego państwa bankrutują prowadzi nas do kwestii trzeciej, czyli tego, czym tak naprawdę jest bankructwo państwa. Niektórym ludziom wydaje się, że państwa generalnie działają jak firmy albo jak gospodarstwa domowe. Na przykład mogą im się skończyć pieniądze. Albo że nie powinny ich wydawać na coś, co nie przynosi wymiernych korzyści. W ten sam sposób można wpaść w pułapkę, wyobrażając sobie, że bankructwo państwa też wygląda tak jak bankructwo spółki.
Gdy upada przedsiębiorstwo, musi ogłosić to sąd, potem pojawia się syndyk, który przejmuje kontrolę nad majątkiem firmy, stara się go sprzedać, a z przychodów ze sprzedaży spłaca wierzycieli. W ten sposób aktywa spółki zmieniają właścicieli, a sama spółka często po prostu przestaje istnieć – jest to jej faktyczny koniec.
Państwa mogą bankrutować i dalej istnieją. Nie ma też żadnego syndyka, ani procesu upadłościowego. Zdarzenie nazywane bankructwem państwa jest wyjątkowo mało efektowne i trudno zauważalne. Ktoś, kto nie interesuje się rynkami finansowymi, a jest na przykład obywatelem danego kraju może tego w ogóle nie zauważyć. Na przykład większość Polaków zapewne nie zauważyła bankructwa Polski wiosną 1981 roku, gdy rząd Wojciecha Jaruzelskiego przestał obsługiwać zagraniczne zadłużenie.
Chyba najbardziej widocznym i natychmiastowym znakiem bankructwa jest zmiana ocen ze strony agencji ratingowych – wtedy widać wyraźnie, co się stało. Ale oczywiście fakt zmiany takiej oceny raczej nie wpływa na życie zwykłych ludzi. W krótkim terminie z ich punktu widzenia raczej nie ma żadnej różnicy. Prawdziwe efekty bankructwa pojawiają się później, gdy kraj zostaje odcięty od finansowania z rynków, bo zwykle oznacza to duże prawdopodobieństwo upadku waluty, jej obrona dużo kosztuje, znika zaufanie potrzebne do tego, żeby firmy mogły się rozwijać i inwestować, pojawia się kryzys gospodarczy i po jakimś czasie mamy Wenezuelę czy też Argentynę.
Jeśli więc ktoś jest rozczarowany tym, że Rosja tym razem nie wpędziła się sama w bankructwo, proszę nie czuć się w ten sposób. To i tak nie byłoby wydarzenie medialne. A z drugiej strony wszystkie sankcje nałożone na Rosję powodują, że i tak zbliża się ona do statusu Wenezueli.
Inflacja, która w lutym wynosiła 9,2 proc. w połowie marca przekracza już 12 proc. (oni podają inflację co tydzień, nie co miesiąc), a bank centralny w komunikacie po piątkowym posiedzeniu napisał, że przed nimi kilka kwartałów spadku PKB i dwuletni okres wysokiej inflacji, która ma wrócić do normy dopiero w 2024 r.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.